captcha image

A password will be e-mailed to you.
Na górze z lewej: zbombardowane ulice w Aleppo; na górze z prawej: obóz syryjskich uchodźców przy granicy z Turcją; na dole z lewej: ofiary ataku chemicznego w Ghouta; na doole z prawej: ostrzał artyleryjski Homs. To są potwierdzone zdjęcia z Syrii. Fot. Wikimedia

Na górze z lewej: zbombardowane ulice w Aleppo; na górze z prawej: obóz syryjskich uchodźców przy granicy z Turcją; na dole z lewej: ofiary ataku chemicznego w Ghouta; na dole z prawej: ostrzał artyleryjski Homs. To są potwierdzone zdjęcia z Syrii. Fot. Wikimedia

Specjaliści weryfikują doniesienia z obszarów objętych wojnami, starając się odróżnić fałszywe materiały od prawdziwych dowodów zbrodni. Na Facebooku, YouTube i Twitterze roi się od jednych i drugich. Do akcji weszła Amnesty International we współpracy z zespołem z Uniwersytetu Kalifornijskiego.  

Płonący budynek, który sprawia wrażenie, jakby przed chwilą uderzyła w niego bomba. Płaczące dzieci, uciekający ludzie, panika na ulicy. I podpis, że to dzieje się właśnie teraz w Aleppo. I apel, by możliwie duża liczba osób udostępniła na swoich profilach kolejne dowody bestialstwa syryjskich sił rządowych.

Tylko że to nie Syria, ale wybuch gazu gdzieś, powiedzmy, w Jordanii przed kilku laty. Co myśleć o czymś takim? Czy to celowa manipulacja, czy ktoś się po prostu pomylił? Ale jak można się tak pomylić?!

Po co preparować newsy?

Powodów takiego postępowania może być wiele. Niekiedy uwagę opinii publicznej chcą w ten sposób przyciągnąć zdesperowane ofiary konfliktów, które manipulują drastycznymi szczegółami z nagrań po to, by wzbudzić w obserwatorach należne im skądinąd współczucie. Tyle że zdjęcia i filmy np. z Syrii są wystarczająco dramatyczne, by nas poruszyć. Inna sprawa, czy na tyle, by skłonić nas do udzielenia pomocy. Z tym zawsze jest problem.

Ale jest też inna grupa ludzi, którzy cynicznie fałszują doniesienia ze stref wojennych. Po co robią takie rzeczy? Jedna rzecz to dezinformacja celowo prowadzona przez reżimy czy formacje, które naruszają prawa człowieka. My sami w Polsce mieliśmy z tym do czynienia przed 1989 rokiem. Obyśmy teraz byli od tego dalecy.

Inną sprawą są fałszywki mające na celu skupienie uwagi internautów i, dzięki temu, zarobienie pieniędzy na reklamach – o tym problemie pisałam tydzień temu w odniesieniu do masowo preparowanych doniesień quazi-naukowych. Skupienie na sobie uwagi jest niełatwą sztuką w dobie nadpodaży darmowych treści w internecie. Przy tak ogromnej konkurencji przyciągnięcie czytelników/widzów na swój fanpage, stronę WWW czy kanał YouTube staje się nie lada wyczynem, a w walce o uwagę zdają się nie istnieć normy moralne.

Kojarzenie zdarzeń ze zdjęciami zrobionymi w zupełnie innym miejscu i czasie zdarza się nawet takim gigantom jak BBC. Jeszcze tego samego dnia wprawni dziennikarze wyśledzili, że doniesienie o masakrze dzieci w syryjskiej Huli w 2012 roku serwis ten zilustrował zdjęciem zrobionym w Iraku w 2003 roku. BBC w dodatku opisało fotografię jako niemożliwą do jednoznacznej weryfikacji. Tymczasem o zdjęciu wiadomo wszystko, znane jest również nazwisko jego autora: Marco di Lauro.

Czy BBC chciało nami manipulować? Na pewno poniższe zdjęcie – w rzeczywistości przedstawiające ofiary wydobyte z masowego grobu w Bagdadzie w maju 2003 roku – wydało się redaktorom serwisu dramatycznie przejmujące, jednak zamieszczenie go przy artykule o masakrze w syryjskiej Huli w 2012 roku to efekt raczej pomyłki i niedbałości niż złej woli, bo akurat BBC stara się dbać o swoją opinię rzetelnego medium (co, jak widać poniżej, nie zawsze mu wychodzi).

syria_bbc

Artykuł na temat masakry w syryjskiej Huli w 2012 roku został przez BBC zilustrowany fotografią wykonaną w 2003 roku w Iraku przez fotografa Marco di Lauro.

Jak wykryć fałszywkę?

Odróżnienie fałszywek od prawdziwych doniesień wojennych może być niezwykle trudne. Dlatego Amnesty International, organizacja reagująca na naruszenia praw człowieka, stworzyła Digital Verification Corps – zespół zajmujący się bieżącą weryfikacją zamieszczanych na Facebooku i Twitterze zdjęć i materiałów filmowych, które mogą posłużyć jako twardy materiał dowodowy w sprawie zbrodni i naruszeń praw człowieka. Zespół składający się z ponad 40 specjalnie przeszkolonych studentów Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley działa od października 2016 roku w Centrum Praw Człowieka (Human Rights Center – HRC). Niedługo mają też powstać kolejne oddziały Digital Verification Corps stacjonujące na uniwersytetach w Pretorii (RPA) i Essex (Wielka Brytania).

W czasach powszechnego użycia smartfonów powstaje coraz więcej potencjalnych dowodów, które trzeba na bieżąco weryfikować. Dopiero to sprawia, że materiały te stają się przekonujące i przydatne – a to wymaga naprawdę dużo pracy. Naszym zadaniem jest pomoc w przefiltrowaniu tych ogromnych ilości zdjęć i filmów, które dzięki temu staną się naprawdę użyteczne dla organizacji praw człowieka i, potencjalnie, dla sądów.

powiedziała serwisowi „New Scientist” Andrea Lampros z Centrum Praw Człowieka (Human Rights Center – HRC) na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley.

Digital Verification Corps poszukują dowodów naruszeń praw człowieka właściwie wszędzie w sieci. Przetrząsają znane serwisy społecznościowe, takie jak Facebook, Twitter czy YouTube, przeglądają publiczne informacje zamieszczane w komunikatorach. Weryfikują zdjęcia czy filmy zamieszczone w sieci przez ich autorów albo materiały udostępniane tysiące razy, w przypadku których znalezienie autora jest wysoce problematyczne. Sieciowi detektywi zaczęli weryfikację m.in. Syria Archive, gdzie zebrano kilka tysięcy materiałów dowodzących naruszeń praw człowieka w Syrii w ciągu ostatnich kilku lat.

Ocena wiarygodności materiału bywa niezwykle trudna, zwłaszcza w przypadku zdjęć czy nagrań, których autorzy starali się ukryć kamerę, albo takich nagrań, które nie pokazują kontekstu całego zdarzenia. Dlatego członkowie Digital Verification Corps muszą zebrać naprawdę dużą ilość informacji, zanim przedstawią organizacji Amnesty International dany materiał jako dowód.

Weryfikacja krok po kroku

Zaczynają od sprawdzenia za pomocą wyszukiwarki obrazów TinEye, kiedy dane zdjęcie lub wideo po raz pierwszy ukazało się w internecie. Ten prosty sposób odsiewa wiele oczywistych fałszywek. Potem specjaliści ustalają, kiedy i gdzie powstał dany materiał. Starają się też jak najwięcej dowiedzieć o osobie, która twierdzi, że jest jego autorem – np. tego, czy mogłaby użyć kamery, którą nakręcono wideo. Jeśli nagranie pochodzi np. z profesjonalnej kamery telewizyjnej, a dana osoba nie ma nic wspólnego z tą branżą, sprawa zaczyna być zastanawiająca.

Członkowie zespołu zostali również przeszkoleni do tego, by rozpoznawać charakterystyczne elementy tła, jak szkoły czy meczety, które można odnaleźć na mapach satelitarnych. Z danymi o publikacji nagrań śledczy zestawiają dane pogodowe czy informacje o fazie Księżyca. Za pomocą aplikacji SunCalc sprawdzają, czy w danym czasie cienie mogły padać w danym miejscu świata w taki właśnie sposób, jaki widać na filmie czy zdjęciu.

Dane geolokalizacyjne 55 tys. zdjęć ujawnionych przez osobę o pseudonimie "Ceasar" (podającą się za fotografa pracującego w państwowej kostnicy), która ujawniła zdjęcia ponad 11 ttys. syryjskich więźniów, torturowanych i zamordowanych przez reżim. Źródło: Bellingcat

Dane geolokalizacyjne części z 55 tys. zdjęć ujawnionych przez osobę o pseudonimie “Ceasar” (podającą się za fotografa pracującego w państwowej kostnicy w Damaszku), na których utrwalono pośmiertne portrety ponad 11 tys. syryjskich więźniów, torturowanych i zamordowanych w więzieniach reżimu al-Asada. Źródło: Bellingcat

“Post-prawda” słowem roku 2016

Zjawisko fabrykowania doniesień nasiliło się zwłaszcza na kilka miesięcy przed wyborami w USA, a jego kulminacyjnym punktem było gruchnięcie informacji o tym, że papież Franciszek popiera Donalda Trumpa.

Nic więc dziwnego, że słowem roku 2016 według redaktorów Oxford Dictionaries została „post-prawda”. Definicja tego słowa mówi o tym, że obiektywne fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż odwołania do emocji i osobistych przekonań.

Coraz częściej przekonujemy się o tym i my, widząc niektóre komentarze na naszym blogu i fanpage’u, wpisywane np. przez przedstawicieli ruchów antyszczepionkowych. Możemy Was zapewnić, że nie ustaniemy w weryfikowaniu szerzonej przez nich pseudonauki.

Źródło

Nie ma więcej wpisów