captcha image

A password will be e-mailed to you.

Komary znamy wszyscy. Prawdę mówiąc trudno ich nie znać – są niewiarygodnie upierdliwe, choć oczywiście ich rola w ekosystemie jest nie do przecenienia. W Polsce mamy 47 gatunków komarowatych, choć to, co nas zwykle kłuje to widliszki i komary brzęczące.

Gorzej z komarnicami czyli przedstawicielami rodziny koziułkowatych. Co prawda widujemy je bardzo często, ale wciąż spotyka się opinie, że to samce komarów lub po prostu gigantyczne (i pewnie straszliwie niebezpieczne) komary.

Tymczasem łączy je głównie wygląd i przynależność do ogromnego rzędu muchówek liczącego jakiś milion gatunków. Dojrzałe komarnice żywią się płynnym pokarmem roślinnym, często nektarem kwiatów, i żyją kilka dni. „Najgroźniejsze” bywają ich larwy – niektóre gatunki żerują na korzeniach roślin powodując straty w uprawach.

Komarnice nie „gryzą” (czy raczej – nie kłują), nie są dla ludzi ani zwierząt niebezpieczne. Co najwyżej latają bezładnie (nie są mistrzami lotnictwa) i rozpaczliwie gubią długie nogi – to ich sposób na wyrwanie się drapieżnikowi.

Szkodliwości komarów tłumaczyć nie trzeba – dość powiedzieć, że niektóre gatunki (jak choćby widoczny – słabo – na ilustracji komar widliszek) mogą przenosić choroby zakaźne z malarią na czele. Również w Polsce. Już kilkakrotnie w dziejach choroba ta była zawlekana z rejonów południowych do Polski, gdzie wywoływała lokalne epidemie. Ostatnia z nich miała miejsce na Żuławach i w dolinie Wisły (w tym w Warszawie) zaraz po drugiej wojnie światowej, kiedy wycofujące się wojska niemieckie zniszczyły systemy odwadniające. Największą liczbę przypadków malarii, niemal 10 tysięcy, odnotowano w 1948 roku.

Nie bójmy się zatem i nie zwalczajmy komarnic. To nie komary.

Czego u nas szukaliście?

Nie ma więcej wpisów