captcha image

A password will be e-mailed to you.
Fot. Crazy Nauka

Czy da się napisać przystępną książkę o astrofizyce dla 10-latków? I owszem, a dokonał tego niezwykły duet autorów: światowej sławy astrofizyk Neil deGrasse Tyson i autor książek dla dzieci Gregory Mone. Chylę czoła przed tym, jak prosto i zrozumiale (ale nie infantylnie!) wytłumaczyli niekiedy bardzo skomplikowane zjawiska. Uwaga, książka była testowana na dziecku!

Miałam w ręku wiele naprawdę wartościowych książek o nauce dla dzieci. Pierwszym dużym wyzwaniem dla autorów było mówienie do młodego odbiorcy językiem zrozumiałym, ale nie dziecinnym. Drugim zaś – pokonanie pokusy uczynienia poważnej treści nieco lżejszą za pomocą infantylnych ilustracji. Wiele książek nie wyszło z tego obronną ręką. Ale Neil deGrasse Tyson, którego książki dla dorosłych już wcześniej Wam polecaliśmy (tutaj przeczytasz nasze recenzje „Astrofizyki dla zabieganych”, „Kosmicznych zachwytów” i Kosmicznych rozterek”), oraz współpracujący z nim Gregory Mone stanęli na wysokości zadania i stworzyli książkę i ciekawą, i zrozumiałą, i żywo opowiedzianą. No i przede wszystkim nieinfantylną.

Jak nietrudno się domyślić, „Astrofizyka dla młodych zabieganych” jest zrobioną z myślą o młodych czytelnikach adaptacją „Astrofizyki dla zabieganych”, której autorem jest Neil deGrasse Tyson, profesor astrofizyki kierujący Planetarium Haydena w Nowym Jorku. Jest on obecnie jednym z najbardziej znanych na świecie popularyzatorów nauki, a zasłynął m.in. jako narrator w serialu „Kosmos” będącego superprodukcją kanału National Geographic sprzed pięciu lat.

DeGrasse Tyson ma dryg do mówienia o nauce w zrozumiały sposób, ale unika przy tym nadmiernych uproszczeń. Ma też świadomość, że w zabieganym świecie zdecydowana większość czytelników może poświęcić danemu zagadnieniu nie więcej czasu niż trwa droga do pracy. Dlatego zamyka wielkie, rozbudowane zagadnienia w zgrabnych „pigułkach” – rozdziałach zdatnych do łyknięcia w zatłoczonym autobusie. Robi to z lekkością, humorem i ogromnym szacunkiem do omawianych zjawisk. Spora w tym zasługa tłumacza – dr. Jeremiego Ochaba, fizyka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który przełożył na polski zarówno „Astrofizykę dla zabieganych”, jak i jej wersję dla młodych czytelników. Kiedy czytałam wersję dla dorosłych, pokochałam ją za stwierdzenie:

Jesteśmy gwiezdnym pyłem, w który tchnięto życie i który został upełnomocniony przez wszechświat do jego zrozumienia – i zaledwie zaczęliśmy z tego korzystać.

Czysta poezja!

Powyższy cytat znajdziecie również – z drobną zmianą w tłumaczeniu – w „Astrofizyce dla młodych zabieganych”. Czym różnią się te dwie książki? Pierwsza z nich to samodzielne dzieło Neila deGrasse Tysona. W powstaniu drugiej z nich uczestniczył Gregory Mone, autor popularnonaukowych książek dla dzieci. Specjalnością Mone’a są przekłady „z dorosłego na dziecięce”, które umożliwiają takim tuzom jak deGrasse Tyson czy Bill Nye (popularyzator nauki równie słynny w USA jak deGrasse Tyson) trafienie także do młodszych czytelników.

Fot. Crazy Nauka

„Astrofizyka dla młodych zabieganych” zachowuje ten sam układ rozdziałów co jej „dorosły” pierwowzór. Opisuje więc m.in. narodziny Wszechświata, obowiązujące w nim prawa fizyki, różnorodność gwiazd i towarzyszących im planet czy księżyców, bogactwo kształtów galaktyk czy mgławic i ogrom przestrzeni, jaka dzieli Ziemię od nich. Każdy z tych rozdziałów stanowi wyciąg z tego, co deGrasse Tyson napisał w swojej książce dla dorosłych – tyle że podany przystępnym, prostym językiem, uzupełniony o wyjaśnienia trudniejszych terminów czy o przykłady bliskie młodym czytelnikom. Do tej esencji dodano ilustracje, w tym wykresy i grafiki przybliżające opisywane zjawiska. Żadnych piesków, kotków czy sympatycznie uśmiechniętych dzieci. Nic z tych rzeczy. Tylko naukowo uzasadnione konkrety.

I chyba to najbardziej ujęło naszego syna, Adama, którego poprosiłam o przeczytanie książki i wyrażenie o niej opinii. Adam już wcześniej dał mi do zrozumienia, że nie lubi – zresztą jak większość dzieci – kiedy w książkach o nauce mówi się do niego jak do małego dziecka czy pokazuje w nich infantylne ilustracje. W „Astrofizyce dla młodych zabieganych” został potraktowany poważnie, co nie oznacza, że jej autorom zabrakło poczucia humoru. Wręcz przeciwnie – lekki język sprawia, że dziewięciolatek nie miał problemu ze zrozumieniem treści, a do tego uśmiechał się niekiedy pod nosem. Został poważnie potraktowany JAKO CZYTELNIK, a to zupełnie inna sprawa. Gregory Mone zatroszczył się o to, by narracja była dynamiczna, podzielona atrakcyjnymi wizualnie wstawkami, ale sama treść nie odbiegała kalibrem od tego, co chciał swoim dorosłym czytelnikom przekazać Neil deGrasse Tyson. I to się najwyraźniej sprawdziło.

Ale nie tylko Adam odniósł korzyści z lektury „Astrofizyki dla młodych zabieganych”. Dla mnie samej ta książka była całkiem satysfakcjonującym i wcale nie infantylnym przypomnieniem sobie tego, co czytałam w dorosłym pierwowzorze. I wcale nie miałam poczucia déjà vu, bo od przeczytania tamtej książki minęły dwa lata, a sądzę, że nigdy nie będę się czuła tak pewnie wśród zagadnień z zakresu astrofizyki, żeby stwierdzić, że nie potrzebuję już czytać kolejnych tytułów na ten sam temat.

I szczerze mówiąc, to uważam, że jeśli kupicie tę książkę swoim dzieciom, to skorzystajcie z okazji i też ją przeczytajcie – odświeżycie swoją być może już nieco przykurzoną wiedzę, zachwycicie się lekkością przekazu trudnych zagadnień, no i będziecie mieć temat do dyskusji z dziećmi.

To ostatnie jest szczególnie wartościowe w tych zabieganych czasach. Adam i ja długo zastanawialiśmy się nad tym, dlaczego pokazany w książce pulsar wygląda trochę jak latarnia morska wysyłająca wiązkę światła w dwie strony. Okazało się, że to stożek emisyjny, w obrębie którego „ucieka” z gwiazdy promieniowanie elektromagnetyczne, a model taki faktycznie nosi nazwę modelu „latarni morskiej”.

Coś czuję, że na długo zostanie ze mną jeszcze jeden fragment tej książki – ściągawka z kolejności kolorów tęczy, której zapamiętanie ma ułatwić rymowanka: „Czemu patrzysz, żabko zielona, na głupiego fanfarona?”. Pierwsze litery tych wyrazów zdradzają kolory: czerwony, pomarańczowy, żółty, zielony, niebieski, granatowy, fioletowy. Ot, fikuśność, ale dla mnie przydatna.

Fajnie, że takie rzeczy można znaleźć w całkiem poważnej-niepoważnej książce o astrofizyce. Którą z czystym sumieniem polecam Wam i Waszym 8-12-letnim dzieciom. Będą Państwo zadowoleni ?

Astrofizyka dla młodych zabieganych”

Autorzy: Neil deGrasse Tyson, Gregory Mone

Wydawca: Wydawnictwo Insignis

Nie ma więcej wpisów