captcha image

A password will be e-mailed to you.

Osuszanie mokradeł podgrzewa klimat, ale ich odtwarzanie może nam pomóc w walce z globalnym ociepleniem. Żeby nam się to udało musimy zmienić między innymi sposób produkcji żywności. Bo trzeba mieć świadomość, że dziś, aby na naszym stole znalazł się jakikolwiek posiłek, osuszane jest jakieś bagno – czy to w Europie, czy w Indonezji. Z dr. hab. Wiktorem Kotowskim, profesorem na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Krystyna Romanowska

Na czym polega „badanie bagien”? Robi to Pan od połowy lat 90.

– Ja zajmuję się przede wszystkim ekologią roślinności bagiennej. Bagno nie istnieje bez roślin, które mogą przetrwać w tych specyficznych warunkach wysycenia gleby wodą. A ta gleba – torf – powstaje ze szczątków tych roślin. Dlatego trzy czynniki: woda, rośliny bagienne i torf są „ramionami trójkąta”, w obrębie których trwa bagno i bez żadnego z nich nie może istnieć. Żeby zrozumieć bagno, trzeba brać pod uwagę te wszystkie czynniki łącznie. Ale aby poznać zależności między nimi, trzeba też badać mikroorganizmy bagienne – bakterie, grzyby i archeony, i ich wpływ na krążenie pierwiastków. Najważniejszym obecnie kontekstem badania ekosystemów bagiennych jest ich rola w obiegu węgla w przyrodzie. To próba zrozumienia, jak bagna, jako ogromne magazyny węgla, wpływają na regulację klimatu i tym samym życia w całej biosferze.

W jakim momencie świat naukowy dostrzegł, że osuszanie bagien jest szkodliwe dla całego ekosystemu?

– Osuszanie torfowisk na dużą skalę rozpoczęło się już w średniowiecznej Holandii. Na terenach Polski – w XVIII i XIX wieku. Nasilenie tempa degradacji to lata 60. i 70. XX wieku. I już wtedy zaczął się niepokój naukowców. Na początku lat 70. małżeństwo biologów, profesorowie Janina i Mieczysław Jasnowscy ze Szczecina, opublikowali pracę (aktualną zresztą do dzisiaj) o zagrożonej florze gatunków torfowiskowych. Ostrzegali już wtedy: jeżeli w takim tempie będziemy osuszać torfowiska, wiele gatunków roślin i zwierząt znajdzie się na czerwonych listach. I tak się stało.

Urodziłem się w 1972 roku – całe moje życie upłynęło w czasach, kiedy przyrodnicy zdawali sobie sprawę z zagrożenia przyrody. To, że tracimy bagna i wraz z nimi ginie ich przyroda, było dosyć jasne. Ale to nigdy nie było wystarczającym motywem, żeby skutecznie tę degradację powstrzymać. Przykładem jest choćby rozległe bagno Wizna nad Narwią: w latach 70. i 80. osuszono je i przekształcono w ogromny PGR – kombinat łąkarski. Tworząc go postanowiono zrobić gest w kierunku ochrony przyrody: w miejscach występowania rzadkich gatunków roślin stworzono „rezerwaty” dla ich ochrony. Oczywiście zdegradowały się one w ciągu kilku lat, a gatunki bagienne wyginęły. Podobny los spotkał ponad większość naszych torfowisk.

Polska jest w światowej czołówce emisji dwutlenku węgla spowodowanej osuszaniem torfowisk.

Katastrofa ekologiczna na życzenie?

– Tak. Takich katastrof jest mnóstwo na całym świecie. Natomiast kwestią ostatnich 20 lat jest uświadomienie sobie roli bagien w obiegu węgla.

Bagno to magazyn węgla organicznego: największy i najbardziej efektywny w przeliczeniu na powierzchnię lądów. Martwe szczątki roślin, które składają się na torf, zawierają węgiel usunięty z atmosfery w procesie asymilacji CO2. W długiej perspektywie czasowej skutkuje to zmniejszaniem obecnej w atmosferze ilości dwutlenku węgla, a więc osłabieniem efektu cieplarnianego. Torfowiska są więc ważnymi schładzaczami klimatu, czyli naszymi sprzymierzeńcami w walce z globalnym ociepleniem. Pamiętajmy jednak, że akumulacja torfu to proces bardzo powolny – wszystkie bagna świata pochłaniają nie więcej niż 1% naszych emisji ze spalania paliw kopalnych. Ponadto trzeba wiedzieć, że bagna pochłaniają CO2, ale część węgla emitują z powrotem jako metan – silniejszy gaz cieplarniany, ale o krótszym czasie trwania w atmosferze. To powoduje, że w krótszej perspektywie czasowej bagna są mniej więcej neutralne klimatycznie. Dopóki ich nie zaburzymy – np. odwadniając. Bo z punktu widzenia klimatu najważniejsza jest rola torfowisk jako magazynów węgla. Zajmując ok. 3% powierzchni lądów w skali świata, torfowiska zawierają aż 30% glebowego węgla organicznego całej planety. To naprawdę imponująca skala! Te 3% powierzchni lądów to przecież dwa razy więcej węgla niż tego zawartego w biomasie wszystkich lasów świata.

I co się dzieje z tym węglem, kiedy człowiek ingeruje w bagna?

– Osuszając torfowiska, powodujemy, że węgiel skumulowany przez tysiące lat w ciągu dziesiątek lat ucieka do atmosfery – torf się utlenia, mineralizuje biologicznie w wyniku aktywności bakterii czy grzybów. Mocno osuszonych jest ok. 20% torfowisk świata. To i tak na razie stosunkowo mało. Niestety, Europa przoduje w osuszaniu: w Europie Zachodniej osuszono grubo powyżej 90%, w Polsce – ponad 80%. W skali świata większość torfowisk jest wciąż w stanie naturalnym i dzikim.

Total annual CO 2 emissions from degraded peatlands (from Tanneberger & Wichtmann 2011).

Powyżej: emisje dwutlenku węgla ze zdegradowanych torfowisk.

Od kilkunastu lat Centrum Ochrony Mokradeł i Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego organizuje Światowe Dni Mokradeł. Ale właściwie co z tego, że mieszczuchy będą wiedzieć o tym, że bagna są dobrodziejstwem? Mają pójść i powiedzieć rolnikowi: „Rolniku, nie osuszaj, bo przyczyniasz się do zwiększenia emisji CO₂”?

– Rolnicy zauważają taką prawidłowość: jak się osuszy nadrzeczne bagna – to w rzece nie ma ryb. A kiedyś były. Czemu teraz nie ma – nie wiedzą, bo nie znają zależności między bagnami a rzeką. Zastanawiają się, że coś jest nie tak z przyrodą, bo kiedyś w tej rzece były ryby i było ładnie popatrzeć, kwitły grążele, a teraz – tak jakoś pusto.  A zmieniło się wszystko: osuszone mokradła, zamiast, jak kiedyś, oczyszczać wodę z azotanów i fosforanów, stały się ich źródłem. Wraz z bagnami zniknęły siedliska bezkręgowców, którymi żywiły się ryby, zniknęły też tarliska na nadrzecznych rozlewiskach i miejsca odchowu narybku wśród nadbrzeżnych szuwarów.
Rolnictwo w Polsce i całej UE jest sterowane subsydiami. I to właśnie „mieszczuchy” – urzędnicy i politycy – poprzez instrumenty prawne i finansowe, decydują, co można, a czego nie. Gdybyśmy na poważnie podchodzili do sprawy ochrony przyrody i ograniczania emisji dwutlenku węgla, nie powinno być dotacji bezpośrednich do rolnictwa na wysuszonych torfowiskach. To jest, wbrew pozorom, bardzo prosty mechanizm. Oczywiście, dobrze byłoby edukować rolników.

Również brakiem dotacji można bardzo wiele zdziałać.

– Rzeczywiście. Jedyna rozsądna rzecz, która wynika z Brexitu, o której mówią moi znajomi brytyjscy przyrodnicy, to brak dotacji bezpośrednich do angielskiego rolnictwa. Pieniądze mają podobno dostać jedynie ci, którzy „wejdą” w usługi ekosystemowe – działania rolnicze, które sprzyjają przyrodzie. Reszta – niech się rządzi wolnym rynkiem. Skoro mamy w Europie takie przeregulowane rolnictwo, można ograniczyć płatności do tych obszarów, na których rolnictwo szkodzi przyrodzie albo płacić tylko tym, którzy potrafią emisje CO₂ minimalizować. Czyli np. przywrócić wysokie poziomy wody na osuszonych torfowiskach.

Szacuje się, że osuszone torfowiska emitują w skali świata 2 gigatony CO₂ rocznie. To jest odpowiednik 5% emisji z transportu energetyki i produkcji cementu.

To jest bardzo dużo!

– Oczywiście. Gdybyśmy znaleźli 20 sposobów, żeby poradzić sobie z emisją i każdy z tych sposobów pozwoliłby wyeliminować 5% – to jesteśmy uratowani. Tutaj sprawa jest o tyle łatwiejsza, że wiemy jak te 5% emisji zlikwidować albo je bardzo znacząco zmniejszyć – po prostu trzeba przestać użytkować torfowiska w stanie osuszonym i nawodnić je z powrotem.

A czy same bagna reagują jakoś na globalne ocieplenie?

– Tak – to relacja obustronna. Istnieją zarówno dodatnie, jak i ujemne sprzężenia zwrotne między klimatem a bagnami – to znaczy takie mechanizmy, które będą potęgować globalne ocieplenie i takie, które mogą je ograniczać. Wciąż nie wiemy do końca, które z nich przeważą, ale wiemy, że zaburzanie torfowisk przez człowieka sprzyja tym pierwszym. Prognozy wskazują, że wzrost temperatury spowoduje wkrótce, że ogromne obszary bagien tropikalnych w Indonezji, Malezji, basenie Kongo, czy Brazylii zmienią się z pochłaniaczy CO₂  w jego emitory i dotyczy to nie tylko obszarów odwodnionych.

W strefie umiarkowanej już teraz większość torfowisk jest w jakimś stopniu zaburzona przez człowieka – ich emisje będą rosły, jeśli nie podejmiemy szybkich działań naprawczych. Z kolei bagna borealne, arktyczne mogą zacząć akumulować więcej – przekształcą się w pochłaniacz węgla większy niż obecnie.

Ale tam jest inny problem: emisja kopalnego metanu z dawnych okresów geologicznych. Bąble metanu powstałego w okresach interglacjałów – wtedy bagna były aktywniejsze – jest zamrożony w wiecznej zmarzlinie. Torf pokrywający zmarzlinę jest w tym przypadku buforem bezpieczeństwa, bo działa jak warstwa izolująca roztapianie się lodu. Gdy roztopi się – uwolni metan. To jest jedno z najważniejszych dodatnich sprzężeń zwrotnych ocieplenia klimatu [„dodatnich” nie znaczy „pozytywnych” – przyp. CN].

Czy problem ten dotyczy całej wiecznej zmarzliny?

– Metan uwalnia się najbardziej tam, gdzie torfowiska są zaburzone przez człowieka, zmieniona jest pokrywa roślinna, naruszona warstwa torfu. Na Syberii zmarzlina najszybciej topnieje w miejscach, gdzie wydobywa się ropę naftową i gaz ziemny, bo torf niszczony jest tam gęstniejącą siecią dróg prowadzących do miejsc wydobycia. Uwalnianie się tam ogromnych ilości metanu jest kwestią czasu.

Co można zrobić, żeby uratować te bagna i mokradła, które istnieją?

Wdrożyć z najwyższą konsekwencją postanowienia wynikające z Porozumienia Paryskiego. Wymaga to skutecznych instrumentów wykonawczych – np. podatków od emisji gazów cieplarnianych związanych z sektorem rolnictwa i zmian użytkowania gruntów. Jeśli mamy wyzerować emisje do 2050 roku, nie możemy pozwolić na osuszanie żadnych kolejnych torfowisk, a te, które już osuszyliśmy, powinniśmy nawodnić.

Załóżmy, że wcześniej osuszone torfowiska zostały nawodnione. Czy od razu zaczną przypominać naturalne bagna?

– Nie. Degradacja torfu jest procesem nieodwracalnym – rozłożony i przekształcony w mursz tworzy zupełnie inne siedlisko. Aby bagno torfowe funkcjonowało jak dawniej, musi narosnąć warstwa nowego torfu – to setki, a nawet tysiące lat. Ale to nie znaczy, że wtórnie zabagnione tereny mają niską wartość przyrodniczą – są po prostu inne, zwykle uboższe w gatunki roślin i znacznie bardziej żyzne (bo zasobne w azot i fosfor pochodzące z rozkładu torfu), ale ważne jako siedliska wielu zwierząt. I jeszcze jedno: nawadnianie osuszonych torfowisk wcale nie musi oznaczać wycofania ich z produkcji rolniczej. Po prostu tradycyjna „sucha” kultura rolna, nieprzystosowana do mokradeł,  powinna być zastąpiona przez rolnictwo bagienne – „paludikulturę”.

Czy to nowa koncepcja? Co można uprawiać na odtworzonych bagnach?

Paludikultura (ang. Paludiculture) to produkcyjne rolnicze wykorzystanie torfowisk w stanie bagiennym. W Polsce – kompletnie nieznane, w Holandii i Niemczech – przeżywa rosnącą popularność, budząc nadzieje na powstrzymanie emisji CO2 i rozwój innowacyjnych zastosowań bagiennych roślin. „Uprawia się” zwykle rodzime gatunki naturalnie występujące na mokradłach – trzcinę, pałkę wodną czy turzyce. Najbardziej oczywiste ich wykorzystanie to biomasa na cele energetyczne, pozwalająca wejść na ścieżkę produkcji zeroemisyjnego paliwa. Drugi kierunek to produkcja materiałów ociepleniowych, czy konstrukcyjnych. Starym pomysłem jest krycie dachów trzciną: to jest dziś modne, ładne. Nie wszyscy wiedzą, że cała trzcina z Rozwarowa koło Szczecina, obszaru ponownie nawodnionego torfowiska, idzie na eksport i to jest znakomity interes.

Trzcina raczej nie kojarzy się z nowoczesnym materiałem budowlanym.

– Są już opracowane technologie i wdrażane do produkcji materiały do ocieplania z trzciny i pałki. Pałka ma jeszcze lepsze właściwości ze względu na miękisz powietrzny o świetnych właściwościach izolujących – tworzy się z nich płyty o izolacyjności porównywalnej z najlepszym styropianem. W dodatku są nieszkodliwe dla środowiska naturalne i… niepalne. Ściśnięta pałka osmala się, ale nie pali. No i – jako roślina pochodząca z mokradeł – jest bardzo odporna na działanie wilgoci.

Ale to nie wszystko: okazuje się, że pałka i niektóre inne rośliny bagienne znakomicie się sprawdzają jako pasza dla krów – zarówno w postaci kiszonki, jak i w stanie świeżym: młode pałki wcześnie koszone są chętnie zjadane przez krowy, mogą być bogate w minerały. Nie zajmuję się naukami rolniczymi – powtarzam to, co słyszałem na konferencjach naukowych, co oglądałem w obszarach produkcji i wykorzystania eksperymentalnego pałki w Holandii czy w Niemczech. Zresztą młode kłącza pałki są też jadalne dla ludzi – i bardzo smaczne.

Holendrzy są coraz bardziej przekonani, że muszą iść stronę paludikultury, bo położonych na głębokich polderach torfowisk nie da się już dalej odwadniać i to nie ma kompletnie sensu. Oni tam odwadniają – pompując wodę, ale nie nadążają już z usuwaniem wciąż podsiąkającej wody. Jednym z pomysłów jest więc zachowanie tych obszarów w sektorze rolniczym i przejście na produkcję roślin bagiennych.

Jakie są pod tym względem priorytetowe działania w Polsce?

– W Polsce bardzo dużo można uzyskać, odtwarzając mokradła położone nad małymi rzekami. To nie jest wielka skala. W kilkudziesięciometrowym pasie wzdłuż rzeki powinno w wielu miejscach – tak jak kiedyś – rozciągać się bagno. Poza zyskami klimatycznymi, to przede wszystkim sposób na oczyszczenie naszych rzek z zanieczyszczeń generowanych przez nawozy rolnicze.

Przy okazji otworzylibyśmy siedliska bezkręgowców, a z nimi – ryb, płazów, ptaków i ssaków. Większość ryb w naszych rzekach pochodzi ze sztucznych zarybień, rzeka już nie ma miejsc funkcjonujących jako tarliska. Naturalna rzeka to też miejsce przyjazne człowiekowi – to jest krajobraz, który lubimy najbardziej: kaczeńce, grążele żółte, ważki. W angielskim funkcjonuje słowo „hubs” – to miejsca, które spełniają bardzo wiele funkcji – takimi obszarami są w naszej strefie biogeograficznej mokradła nadrzeczne.

Ale te obszary to też znakomity teren dla rozwoju paludikultury. Jeśli uprawy kukurydzy czy suche łąki na zmeliorowanych nadrzecznych terenach zastąpimy bagiennymi szuwarami, automatycznie znikną problemy podtapiania plonów przez wzbierające okresowo rzeki. Nie będzie trzeba ich poddawać „pracom utrzymaniowym” – pogłębiać i regulować. Wierzę, że takie zmiany są możliwe, ale potrzebujemy odpowiednich instrumentów legislacyjnych i finansowych.

Co jeszcze, oprócz subsydiowania,  można zrobić, żebyśmy zamiast osuszać torfowiska zaczęli je naprawiać?

– Trzeba przeorganizować ogromny biznes, który powstał wokół instytucji administrujących wodami. Mnóstwo firm żyje z odmulania, czyli pogłębiania rzek, wpędzając nas wszystkich w błędne koło zwiększania szkód środowiskowych. Te firmy są znakomite, żeby zająć się odtwarzaniem rzek, zasypywaniem rowów. Dania poszła w tę stronę już 20 lat temu. Stworzono bagienne strefy buforowe nad rzekami w celu zmniejszenia przedostawania się fosforanów i azotanów do rzek. Duńczycy wykonali to dzięki wsparciu i współpracy ze…. stowarzyszeniami wędkarskimi. Dzięki temu rzeki stały się znów bogate w ryby łososiowate. I obie strony są zadowolone.

Wróćmy jeszcze do przyczyn osuszania bagien. Skoro głównym winowajcą jest rolnictwo, to znaczy, że część naszej żywności powstaje ich kosztem. Na przykład niewielu z nas zdaje sobie sprawę z tego, że z torfowiskami wiele wspólnego ma olej palmowy.

– Związek między torfem a olejem palmowym jest niestety bardzo ścisły. Olejowiec gwinejski, bo taka jest pełna nazwa palmy olejowej, można wprawdzie uprawiać zarówno na glebach mineralnych, jak i na torfowiskach (na glebach mineralnych nawet lepiej rośnie). Niestety, większość produkcji jest zakładana na głęboko odwodnionych torfowiskach uzyskanych po wycięciu albo wypaleniu bagiennych lasów tropikalnych w Azji Południowo-Wschodniej, w Indonezji i Malezji. Resztki tych lasów to wciąż podstawowe siedlisko orangutanów – najbardziej zagrożonego gatunku naczelnych i jednego z najbliższych naszych krewniaków.

Plantacja palmy olejowej na osuszonych torfowiskach w Indonezji. Fot.

glennhurowitz
/Flickr

Plantacje palmy olejowej spowodowały serię katastrof ekologicznych na ogromną skalę.

– To prawda. Zaczęło się od tego, że generał Suharto, jeden z prezydentów Indonezji, odwodnił w latach 90. ogromne torfowiska Kalimantanu na Borneo. Chciał tam stworzyć uprawy ryżu jako miejsce pracy dla transmigrantów chińskich. Doświadczone firmy rosyjskie zatrudnione przy tej akcji zrobiły to skutecznie. Uprawa ryżu okazała się tam niemożliwa – na osuszonych torfowiskach wysokich było za sucho. Od początku był to błąd i przejaw ignorancji. W drugiej połowie lat 90. te torfowiska zaczęły płonąć. Duża część Azji Południowo-Wschodniej została przykryta na wiele tygodni chmurami dymu i smogu z płonących terenów. Ten problem powtarzał się co roku.

Dodatkowym problemem stało się nielegalne pozyskania drewna z odwodnionych lasów bagiennych. A wylesione obszary zostały zagospodarowane pod plantacje palmy olejowej, na którą szybko zrobił się popyt. Jest to znacznie tańszy rodzaj oleju niż wcześniej stosowane oleje jadalne. Zaczął być także stosowany na masową skalę w kosmetykach, a nawet w biopaliwach (to wyjątkowo perwersyjne zastosowanie: ślad węglowy takiego paliwa, jeśli wliczyć emisje z odwodnionych i płonących torfowisk, znacznie przewyższa emisje ze spalania ropy). Interes był świetny, wylesiono więc kolejne torfowiska na Borneo, Sumatrze, na Półwyspie Malajskim. W zasadzie nie ma już w pełni naturalnych lasów bagiennych w Indonezji i Malezji, wszystkie są w jakimś stopniu pofragmentowane i duża z nich część jest przekształcona w uprawy palmy olejowej.

Czyli większość produkcji oleju palmowego na świecie pochodzi w tej chwili z odwodnionych torfowisk?

– Tak, ten olej jest w bardzo dużym stopniu obciążony emisjami dwutlenku węgla. Na tonę oleju palmowego przypada w normalnych warunkach 27 ton emisji dwutlenku węgla i to nie wliczając emisji z pożarów torfu!

Dymy z pożarów torfowisk na Borneo na zdjęciu satelitarnym
Źródło: NASA / Jeff Schmaltz, LANCE/EOSDIS Rapid Response

Ale w torfowiska uderza nie tylko uprawa palm olejowych, ale też hodowane w Europie rośliny. To trochę przerażające.

– Większość roślin uprawianych w szklarniach – warzyw i kwiatów – jest produkowana na substracie torfowym: z torfowisk wysokich Kanady, krajów bałtyckich, Białorusi. W Polsce aktywne obszary wydobycia torfów to np. okolice Słowińskiego Parku Narodowego czy torfowisko Karaska na Podlasiu. Torf jest stosowany w ogrodnictwie nie dlatego, że jest szczególnie żyzny, ale dlatego, że działa jak gąbka wchłaniając roztwory pożywek, w których hoduje się rośliny. Żeby szybko rosły, podaje się im mnóstwo azotanów i fosforanów – jemy sałatę i pomidory wysycone tymi nawozami.

Z taką produkcją wiążą się także emisje CO₂ związane z transportem torfu i np. warzyw na duże odległości, przewozem statkami, tirami itd., przeładunkiem, pakowaniem. Proces technologiczny jest oparty na wykorzystaniu paliw kopalnych.

Nowalijki przyczyną emisji dwutlenku węgla!

– Nie tylko nowalijki, ale też nabiał. Osuszone torfowiska z naszej strefy klimatycznej to głównie użytki zielone, czyli łąki i pastwiska, przynajmniej w Polsce. Jeśli w oparciu o te tereny hodujemy krowy, to łatwo oszacować, że emitujemy 2 kilogramy dwutlenku węgla na 1 litr mleka, co się przekłada na kilkanaście kilogramów CO₂ w przeliczeniu na litr śmietany czy około 100 kilo CO₂ w przeliczeniu na kilogram masła.

To naprawdę ogromne emisje – uwaga! – wyższe niż w przypadku margaryny opartej na oleju palmowym. Dlaczego są wyższe? Masło jest bardzo skoncentrowanym produktem i efektywność produkcji masła w przeliczeniu na hektar jest znacznie mniejsza niż efektywność produkcji oleju palmowego.

Pozyskanie torfu z bagna w Szkocji. Fot.
Bob Jones / Wikimedia

Czyli, gdybyśmy się chcieli zachować etycznie, powinniśmy raczej kupować margarynę z olejem palmowym niż masło? Oskarżą nas o herezję.

– Zaraz, zaraz. Zarówno olej palmowy, jak i masło, można produkować na gruntach mineralnych, gdzie emisje CO₂ są minimalne. Olej palmowy uprawiany poza torfowiskami w ogóle nie ma wysokich emisji. Można go traktować jako normalną, rozsądną uprawę, a nawet robić to w sposób zrównoważony. Jest system certyfikacji: tzw. system RSPO (Roundtable for Sustainable Palm Oil), zapewniający, że nowe plantacje nie powstają kosztem odwadniania torfowisk. Plantacje założone przed rozpoczęciem powstaniem certyfikatu mogą go uzyskać, jeśli znacząco podniosą poziom wody, zmniejszając tym samym skalę emisji. System jest dobry, choć ma „dziury” polegające na oszustwach na fałszowaniu dokumentów na terenie upraw. Ale jest to najlepszy istniejący system i musimy go wspierać.

Powinniśmy dążyć do podobnej certyfikacji innych produktów, eliminując ich powstawanie kosztem osuszania torfowisk. Naukowcy wprost mówią, że np. ser gouda jest „holenderskim olejem palmowym”. Ten eksportowy towar Holandii produkowany od setek lat emituje na 1 kg około 40 kilogramów CO₂. Jest produkowany z mleka od krów pasących się na głęboko odwodnionych torfowiskach.

Jaka jest alternatywa: wyrzec się nowalijek, mięsa i nabiału?

– Po pierwsze możemy przejść na tradycyjne systemy produkcji, czyli np. kompost. Zresztą to dotyczy nie tylko upraw komercyjnych, ale też domowych. Wielka Brytania przeprowadziła 20 lat temu skuteczną kampanię uświadamiającą ludzi, że kupowanie torfowego podłoża do roślin doniczkowych jest złe dla przyrody, dla ptaków, które giną na skutek osuszania torfowisk. Jaki jest efekt? W marketach w Wielkiej Brytanii trudno kupić inne podłoże niż kompostowe, które się okazało zresztą znacznie lepsze do doniczek.

Po drugie – nasze przyzwyczajenie do tego, żeby mieć świeże warzywa przez cały rok i takie same w każdej części świata, jest absurdalne. Większość takich warzyw, jak brokuły, cukinie, bakłażany, pomidory, czy sałaty, które kupujemy w supermarketach w zimie w całym kraju, jest uprawiana w Hiszpanii czy Włoszech. Miliony hektarów doniczek z torfem pod szkłem zużywają też ogromne ilości wody. Wyselekcjonowano do tych upraw takie odmiany roślin, które nie psują się w transporcie, mają grubą skórę. Naprawdę smaczniejsze są pomidory zasłoikowane, zawekowane czy suszone, które dojrzewają w lecie na słońcu na zewnątrz. Są zdrowsze, smaczniejsze i lepsze dla środowiska.

Hydroponiczna uprawa pomidorów. Fot.
Goldlocki / Wikimedia

Kapusta kiszona i ogórki kiszone?

– Tak. To stare świetne sposoby konserwacji warzyw. Mrożonki są też znakomitym wyjściem. Daliśmy się uwieść oderwaniu człowieka od cyklów przyrodniczych? Namawiam: powróćmy do sezonowości, tak jak w piosence: „Addio, pomidory!”.

Po trzecie: jeśli już jemy mięso i nabiał, to nie to powstałe na bazie pastwisk i łąk na torfie. Te należy przywrócić przyrodzie lub zamienić w paludikulturę. A swoją drogą ograniczenie spożycia mięsa, zwłaszcza wołowiny, i nabiału to też bardzo ważny krok do zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych.

Wierzy Pan w to, że takie zmiany się uda przeprowadzić na większą skalę?

– Bardzo mi się podoba to, co mówi Greta Thunberg: to nie chodzi o to, żebyśmy mieli wiarę, czy nadzieję, tylko żebyśmy robili to, co uważamy za słuszne. Dziewczyna jest bardzo mądra, uwielbiam ją. Spotkałem ją w Katowicach na konferencji klimatycznej i zrobiła na mnie ogromne wrażenie jej determinacja. Pokazuje, że tak naprawdę potrzebujemy podjęcia bardzo prostych decyzji. Jeżeli wiemy, jak powinien wyglądać dobry świat, to powinniśmy tak działać, żeby przybliżać nas w tę stronę i dawać przykład innym. A czy się uda – nie wiem. Historia uczy nas, że niektóre rzeczy się udają, większość się nie udaje. Ale niektóre się udają.

Nie ma więcej wpisów