captcha image

A password will be e-mailed to you.

Są takie tematy, które zawsze się klikną. To medialne pewniaki, maszynki przyciągające naszą uwagę, a więc skłaniające do kliknięcia i wejścia na stronę czyli wyświetlenia reklam. Jak to często bywa – wszystko sprowadza się do zarobku.

I nie chodzi mi akurat o tematy w rodzaju „Sylvester Stallone jeszcze niedawno wyglądał tak. Teraz paparazzi przyłapali go na plaży z żoną (GALERIA)” czy  „Wyrzeźbiony niczym grecki bóg Borys Szyc PRĘŻY GOŁĄ KLATĘ i przebiera się w plażowe galoty z pomocą małżonki Justyny Nagłowskiej (ZDJĘCIA)”. Przy okazji – jeśli chcecie poczytać o mechanizmie tworzenia tych arcydzieł klikalności, polecam świetny kryminał Jakuba Szamałka „Cokolwiek wybierzesz”. Właśnie skończyłem lekturę i, po kilku latach pracy w dużym portalu, potwierdzam – tak to działa. A jeśli powyższe tytuły uznajesz za durne i żenujące, to zapamiętaj je, bo jeszcze je przywołam.

No ale do rzeczy. Tym razem nie chodzi o celebrytów, a o tematy „straszące”. Ściślej rzecz biorąc – o pestycydy. Trudno chyba znaleźć (może poza promieniowaniem) zagadnienie, które tak skutecznie i niemal jednoznacznie budzi złe skojarzenia.

Bo wiecie – kiedyś to było lepiej, nie było tych wszystkich pestycydów i chemii w jedzeniu, ludzie dzięki temu żyli zdrowiej i dłużej. A potem przyszły złe koncerny i teraz sami widzicie, jak jest! Tak, te poprzednie zdania są jedną wielką bzdurą złożoną z małych bzdur. A jednocześnie spora część Polaków (i nie tylko) podpisałaby się pod nimi z pełnym przekonaniem.

Jakie są zatem fakty? Pestycydy mają wiele zastosowań. Najczęściej służą, ochronie upraw przed niepożądanymi organizmami: roślinami, owadami, grzybami, bakteriami itp. Wtedy nazywamy je środkami ochrony roślin. Ale mogą też regulować wzrost roślin czy inne zachodzące w nich procesy. W przypadku działania na inne organizmy (gryzonie, pchły i inne szkodliwe owady) również stosuje się różne strategie. Można odstraszać lub przywabiać. Można powstrzymywać rozmnażanie lub po prostu truć. Stosuje się tu zarówno środki opracowane od początku w laboratorium, jak i wyizolowane z roślin czy bakterii.

Część z tych substancji może być toksycznych. Głównie dla organizmów, przeciwko którym się ich używa, ale mogą też szkodzić innym – w tym ludziom. Generalna zasada dotycząca współczesnych środków ochrony roślin (pestycydy to nieco szersze pojęcie) głosi, że powinny działać selektywnie (czyli na jak najmniejszą liczbę gatunków), szybko i krótko. Nie powinny być toksyczne dla organizmów stałocieplnych i nie powinny się kumulować w środowisku. Ogólna zasada mówi, że należy stosować najmniejszą możliwą dawkę danej substancji.

Po co je jednak stosować? Nie można działać naturalnie, tak jak przez tysiące lat? OK – przede wszystkim rozprawmy się z tym „naturalnie”. Pisaliśmy z Olą o tym szeroko w naszej książce „Fakt, nie mit”, ale w skrócie – rolnictwo nie jest i nigdy nie było naturalne. Niemal żadna roślina z tych, które obecnie jemy nie istniała w obecnej postaci przed ingerencją człowieka. Większość z nich nie rosła też na terenach, na których rośnie obecnie. Nic tu nie jest „naturalne” i to od czasów rewolucji neolitycznej czyli dobrych 12 tysięcy lat.

Również użycie tego, co tak beztrosko nazywamy „chemią” ma dłuuugą tradycję. 4500 lat temu w Mezopotamii używano siarki do wybijania owadów, a w Rygwedzie, jednym z najstarszych zabytków literackich świata sięgającym XIV wieku p.n.e., opisuje się zastosowanie pestycydów. Z czasem były coraz skuteczniejsze i coraz precyzyjniej działały. Czyli zamiast wybić wszystko co się rusza działały na konkretne organizmy czy ich grupę.

Wracając do pytania „po co?”. Wbrew pozorom nie po to, by zły i chciwy rolnik nachapał się jeszcze bardziej kosztem naszego zdrowia. Tak, pestycydy poprawiają opłacalność upraw (dzięki ograniczeniu strat w plonach) – to jedno z ich zastosowań. Poza tym podnoszą ich efektywność, a to już przekłada się na ochronę środowiska. Tak, wystarczy spojrzeć na polski krajobraz – nic tak nie przekształciło naturalnych siedlisk, jak rolnictwo. Jeśli da się produkować efektywniej, to można zajmować mniej miejsca. Po prostu.

Do tego dochodzi kwestia bezpieczeństwa. Jabłka czy śliwki o gładkiej skórce to właśnie zasługa m.in. środków ochrony roślin. Ja wiem, że te różne plamy i kropki wyglądają tak… naturalnie, ale dobrze wiedzieć, że to nic innego jak choroby roślin. Często choroby wywoływane przez grzyby. A te z kolei wytwarzają mikotoksyny, które bywają rakotwórcze, wywołują alergie i zaburzenia pokarmowe.

Podsumowując – przy rosnącej liczbie ludzi na świecie nie jesteśmy w stanie poradzić sobie bez środków ochrony roślin. Owszem, moglibyśmy ograniczyć ich ilość stawiając na organizmy zmodyfikowane genetycznie. Ale Europa ma foszka na GMO, więc pozostają nam pestycydy.

No to teraz zajrzyjmy znowu do internetu. Pamiętasz te tytuły z początku, które pewnie obudziły nienajlepsze skojarzenia? Wbrew pozorom nie tworzą ich idioci i gimby – tworzą je wysokiej klasy specjaliści, którzy wiedzą dobrze, co przyciąga ludzką uwagę. Spójrz więc na kolejne tytuły z sieci: „Zajadamy się pestycydami. Raport NIK o warzywach i owocach”, „NIK ma porażające informacje ws. pestycydów w warzywach. Rocznie zatruwają się setki Polaków” czy „NIK ujawnia prawdę: bezkarnie sprzedają nam żywność skażoną pestycydami!”. Podobne? Tym razem nie grają na ciekawości i chęci obejrzenia zmarszczek Sylvestra czy klaty Borysa, a na naszym strachu. Odwołują się do szybkich, stereotypowych skojarzeń. Oto jacyś „oni” sprzedają skażoną żywność, a my, Polacy, zajadamy się i setkami zatruwamy. No i NIK „ujawnia” i „ma porażające informacje”. Klika się? No klika!

Cała zadymka zaczęła się od opublikowanego 2 lipca raportu Najwyższej Izby Kontroli noszącego tytuł „System bezpieczeństwa obrotu środkami ochrony roślin”. Nie brzmi już tak sensacyjnie, ale spójrzmy bliżej. Liczący 85 stron dokument analizuje to, jak działa w Polsce system wprowadzania do obrotu środków ochrony roślin i dalszego nad nimi nadzoru. Długa analiza pokazuje zarówno to, co działa nieprawidłowo jak i to, co jest w porządku. Podstawowym zarzutem NIK-u jest strasznie długi czas, jaki zajmuje zbadanie próbek roślin pobranych na etapie uprawy. To badanie ma na celu określenie, czy rolnicy prawidłowo stosują środki ochrony roślin. Czasy są faktycznie kuriozalne – średnia wynosi 36 dni, a w niektórych przypadkach czas ten sięgał 84 dni. Traf chciał, że te 84 dni dotyczyły… sałaty. Czyli ktoś daje do badania sałatę i już po 12 tygodniach (!) dostaje wyniki. Czy sałata grzecznie czeka? Nie, bo szlag by ją trafił. Sałata została już dawno sprzedana i zjedzona.

To niejedyna nieprawidłowość stwierdzona przez NIK – wskazuje się także na bardzo niskie wynagrodzenie inspektorów Państwowej Inspekcji Ochrony Roślin i Nasiennictwa czy trwające ponad 300 dni czasy analizy próbek środków ochrony roślin.

To poważne problemy, które powinny być rozwiązane na poziomie administracyjnym. Bo skoro system kontroli może nie wykryć na czas rolników, którzy nieprawidłowo stosują środki ochrony roślin, to prawdopodobnie nie wykryje też żywności ze zbyt wysoką zawartością pestycydów. A warto wiedzieć, jak często zdarza się taka żywność.

Otóż w latach 2016-2018 pobrano niemal 9496 próbek, a przekroczenie dopuszczalnego poziomu pozostałości środków ochrony roślin stwierdzono w 195 przypadkach, a więc w 2 procentach próbek. Nie jest to powalająca liczba, a w dodatku samo przekroczenie dopuszczalnego poziomu nie oznacza automatycznie realnego zagrożenia dla zdrowia, bo może ono dotyczyć substancji o różnym działaniu.

W tekstach, których tytuły przytoczyłem wyżej (tych o pestycydach, nie o zmarszczkach i klacie), autorzy bardzo chętnie przytaczają jeszcze jedną liczbę. Otóż czytamy, że w wyniku zatrucia środkami ochrony roślin w latach 2016-2017 do szpitali trafiło 530 osób, a około 400 wymagało pomocy lekarskiej. Brzmi groźnie. W zestawieniu z informacją o „onych”, którzy „bezkarnie sprzedają nam żywność skażoną pestycydami” można odnieść wrażenie, że to konsumenci padają jak muchy struci skażoną sałatą. W każdym razie twórcy tekstów bardzo starają się, żebyśmy tak właśnie sądzili. Z danych Narodowego Funduszu Zdrowia wynika, że ostre zatrucia środkami ochrony roślin wynikają przede wszystkim z nieprzestrzegania zasad BHP lub prób samobójczych. Co tymczasem czytamy w NIK-u?

„Ministerstwo pozyskiwało również informacje o udzieleniu świadczenia medycznego w związku z zatruciem ludzi ŚOR z Narodowego Funduszu Zdrowia. W latach 2016–2017 liczba ta wynosiła odpowiednio 450 i 440 świadczeniobiorców, z czego 295 i 236 wymagało hospitalizacji.”

Nie czepiam się już tego, że nie 400 osób otrzymało pomoc lekarską, a 349. Ale warto zrozumieć co te liczby oznaczają. Zaliczają się tu wszystkie przypadki włącznie z zatarciem oczu pestycydem. Ale przede wszystkim nie ma tu mowy o konsumentach spożywających sałatę. Jak czytamy w pracy „Zatrucia środkami ochrony roślin” z Postępów Medycznych „Do zatruć środkami ochrony roślin dochodzi najczęściej wśród ludzi zajmujących się uprawą roślin (rolnicy, sadownicy)”. Wskazuje się na niewłaściwe opryskiwanie, przelewanie czy przesypywanie pestycydów. Czyli zatrucia, na które powołuje się NIK to przede wszystkim przypadki wynikające z niewłaściwego przygotowania i stosowania środków przez rolników.

No to teraz wróćmy do internetowych tytułów omawiających raport. Tworzą one klimat zagrożenia i wywołują strach. W rzeczywistości raport NIK, na który się powołują mówi o czym innym – dotyczy metod badania i skuteczności procedur. Nie wskazuje na to, co sugerują tytuły, a więc jakiś powszechny proceder trucia nas pestycydami czy nawet konkretne zagrożenie tego rodzaju. Ale co tam – klika się klata aktora, klika się trucie.

Na koniec warto dodać, że w całym raporcie NIK poważnie pomieszał zadania służb, o których pisze. Kompetencje SANEPID-u zostały przypisane Państwowej Inspekcji Ochrony Roślin i Nasiennictwa (PIORiN). Ta druga instytucja odpowiada za jakość środków ochrony roślin, ich prawidłowe stosowanie podczas uprawy roślin. Natomiast SANEPID pobiera wyrywkowo próbki żywności dostępnej na rynku i sprawdza, czy nie jest w nich przekroczona dopuszczalna zawartość tych środków.

I żeby było jasne. Nie kocham nad życie pestycydów. Wolałbym, żeby zastąpiły je – wszędzie gdzie to możliwe – precyzyjnie przygotowane rośliny GMO, które same obronią się przed sporą częścią zagrożeń ze strony owadów czy grzybów. Ale na razie sami wybieramy pestycydy odrzucając GMO. A te środki wymagają precyzyjnego używania, stosowania się do restrykcyjnych przepisów, stałego kontrolowania. Wówczas czynią znacznie, znacznie więcej dobrego, niż złego. I nie ma co marzyć o „czystym i naturalnym” rolnictwie. Jest nas za dużo, by takie pomysły miały sens. No i rolnictwo nigdy nie było ani czyste, ani naturalne, ale po tych 10 000 lat raczej z niego nie zrezygnujemy.

Materiał jest elementem współpracy z Polskim Stowarzyszeniem Ochrony Roślin. Partner nie miał wpływu na wyrażane przez nas opinie.

Nie ma więcej wpisów