captcha image

A password will be e-mailed to you.

Czy wiecie, że w Polsce w latach 60. i 70. programistki nie były wcale dużo mniej liczne od programistów? Nikt wówczas jeszcze nie uważał, że to typowo męski zawód. No i w tamtych czasach polskie komputery były uznawane za najnowocześniejsze (tak!) za Żelazną Kurtyną. Fascynującą historię pionierek polskiej informatyki opowiada Karolina Wasielewska w świeżo wydanej książce „Cyfrodziewczyny”.

Widzieliście może film „Ukryte działania” („Hidden Figures”)? To kawał świetnego kina pokazujący historię afroamerykańskich specjalistek od obliczeń, a później programistek NASA, które w latach 60. przyczyniły się do wysłania ludzi na Księżyc. Analogiczną i nie mniej fascynującą historię, ale w polskich realiach i szczęśliwie bez wątku dyskryminacji, opowiada książka „Cyfrodziewczyny”.  

Fot. Crazy Nauka

Jej autorka, Karolina Wasielewska, to prężna dziennikarka radiowa i blogerka, która prowadzi bloga Girls Gone Tech. Opisuje w nim kobiece kariery w IT, pokazując dziewczynom, że pomimo stereotypu brodatego informatyka w kraciastej koszuli programowanie nie jest domeną mężczyzn.

Co więcej, u zarania tego zawodu był on zdecydowanie sfeminizowany. Do czasu aż – jak wyjaśnia Wasielewska – mężczyźni się zorientowali, że to jednak intratna i wcale nieniszowa fucha, wskutek czego kobiety wysłali do domów, a branżę IT zawłaszczyli. W Ameryce i Wielkiej Brytanii stało się to już w latach 60., w Polsce – w której po wojnie kobiety posyłano na traktory i gdzie wszystkie ręce były niezbędne do pracy – nastąpiło to dopiero po upadku komunizmu, kiedy wraz z nowym systemem przejęliśmy „męski” model branży informatycznej. To oczywiście duży skrót tego, co Karolina Wasielewska klarownie i z rozmachem opisuje w swojej książce.  

Pewnie niektórych z Was zaskoczyła informacja, że w Polsce komunistycznej w ogóle istniała branża informatyczna, że budowano tu jakieś komputery i że cieszyły się jakąś renomą w bloku wschodnim. Owszem, tak było, a ta historia została zapomniana dlatego, że ta branża całkiem się załamała po 1989 roku. W latach 90. przedsiębiorczy polscy mężczyźni nie budowali już własnoręcznie komputerów ani ich nie programowali, tylko sprowadzali je w częściach z Azji i składali na miejscu, zaopatrując w mniej lub bardziej legalnie pozyskane oprogramowanie.

Tymczasem już od lat 50. polskie inżynierki i inżynierowie własnoręcznie konstruowali komputery, starając się dorównać wzorcom zza Żelaznej Kurtyny. Blokada na informacje gospodarcze obowiązywała również w tej branży, więc chcąc mieć własne maszyny, Polacy musieli je sobie sami zbudować, co – z naszego punktu widzenia – przypominało trochę wyważanie otwartych (gdzieś indziej) drzwi.

Początkowo miało to formę niszowego hobby dla zapaleńców, jednak od lat 60. ruszyła produkcja Odry, najnowocześniejszego wówczas komputera w bloku wschodnim. Duży udział w konstruowaniu kolejnych wersji tych maszyn i tworzeniu do nich programowania miały kobiety. Odry pracowały na stacjach kolejowych, lotniskach, w hutach czy instytutach naukowych. Zdarzało się, że kiedy trzeba było wdrożyć jakąś odrę lub ją naprawić, proszono, by zrobiła to osobiście Alicja Kubarska, jedna z jej najzdolniejszych konstruktorek. Jest ona jedną z kilkunastu niezwykłych bohaterek „Cyfrodziewczyn”.

Co ciekawe, na kartach tej książki pojawia się również na chwilę słynna himalaistka Wanda Rutkiewicz, która zajmowała się pamięcią komputerów, jednak nie wykazała się w tej dziedzinie choćby w połowie takimi dokonaniami jak w górach. Po prostu większą część życia spędzała w Himalajach.

Książkę Karoliny Wasielewskiej połknęłam niemal na raz. Niemal – bo w końcu trzeba kiedyś spać, jeść i pracować. Historia opowiedziana jest tu wartko, a do tego swobodnym i lekkim językiem. A nie jest to łatwe, kiedy porusza się temat IT, w którym aż roi się od specjalistycznych nazw i skrótów. Są one jednak prosto i bezboleśnie wyjaśniane, a ja muszę przyznać, że ani przez moment nie czułam się przy lekturze tej książki zagubiona czy znużona.

Wręcz przeciwnie – narracja ani na chwilę nie „siadała”, a zgrzebny PRL (który pamiętam z mojego dzieciństwa) nagle nabrał kolorów. Muszę nawet przyznać, że poczułam pewien rodzaj uznania dla systemu, który – w przeciwieństwie do kapitalistycznego i patriarchalnego Zachodu – stworzył w polskiej branży IT równe szanse zarówno zdolnym mężczyznom, jak i zdolnym kobietom. Oczywiście to uznanie nie obejmuje całego PRL-u, za którym na pewno nigdy nie zatęsknię.

Dużo się dziś mówi o tym, by zachęcać dziewczyny do zdawania na politechniki, by chciały się garnąć do przedmiotów ścisłych i pracy przy nowych technologiach. Nie ma lepszej zachęty do takich działań niż pokazanie atrakcyjnych wzorców, a przecież sportretowane w „Cyfrodziewczynach” Alicja Kubarska, Ewa Zaborowska czy Jowita Koncewicz takimi wzorcami niewątpliwie są. Wystarczy je tylko docenić, o co same – skromne i niepragnące rozgłosu – nigdy nie zabiegały. A przecież bez trudu mogłyby się stać takimi ikonami jak słynna i wielokrotnie nagradzana amerykańska pionierka informatyki Grace Hopper. Polskie Grace Hopper aż do teraz czekały na odkrycie. Dzięki „Cyfrodziewczynom” możemy wreszcie poznać ich fascynujące historie.

Tytuł: „Cyfrodziewczyny. Pionierki polskiej informatyki

Autor: Karolina Wasielewska

Wydawca: Krytyka Polityczna

Nie ma więcej wpisów