Sprawa ibuprofenu, popularnego leku przeciwbólowego i przeciwzapalnego, wzbudziła w ostatnich dniach ogromne zamieszanie.
Sprawa stała się głośna, gdy minister zdrowia Francji zamieścił na Twitterze następującą wiadomość:
„Przyjmowanie leków przeciwzapalnych (ibuprofen, kortyzon, …) może być czynnikiem nasilającym infekcję. Jeśli masz gorączkę, weź paracetamol.
Jeśli przyjmujesz już leki przeciwzapalne lub masz wątpliwości, poproś lekarza o radę.”
Wiadomość brzmi bardzo poważnie – w końcu ibuprofen należy na najczęściej stosowanych niesteroidowych leków przeciwzapalnych (NLPZ) dostępnych bez recepty. Jeśli faktycznie w przypadku zakażenia koronawirusem miałby być szczególnie niebezpieczny, byłaby to niezwykle ważna informacja.
Ale tu pojawia się problem. Minister zdrowia jest na tyle ważnym stanowiskiem, że łączy się ono ze szczególną odpowiedzialnością. Jeśli ktoś taki podaje równie znaczącą wiadomość, to powinien poprzeć ją jakimiś dowodami, badaniami – czymkolwiek. Niestety żadne takie informacje nie pojawiły się. Można się tylko domyślać, że minister nawiązywał do krótkiej notki, która ukazała się piśmie „The Lancet”. Dotyczy on pacjentów z nadciśnieniem i cukrzycą, a nazwa „ibuprofen” pada tam raz w kontekście działania nieco podobnego do leków używanych przez tych pacjentów. To nie jest badanie, a jedynie hipoteza stawiana przez autorów. Bez poparcia naukowego.
Jednak oparta (zapewne) na tak wątłych podstawach wiadomość rozeszła się szeroko. Efekt: plotki, internetowe łańcuszki, domysły, teorie spiskowe. Pojawiają się stałe schematy – w jednym z łańcuszków ktoś powołuje się na znaną uczelnię. Ta zaprzecza, jakoby miała coś wspólnego z tą informacją. Fala takich, niepopartych faktami, wiadomości przetoczyła się przez internet. Ludzie rzucili się wykupywać paracetamol – lek o działaniu podobnym do NLPZ – również przeciwbólowy i przeciwgorączkowy. W efekcie błyskawicznie zniknął z aptek, zostały głównie syropy dla dzieci.
To jednak nie koniec historii. Dwa dni potem irlandzki Zarząd Służby Zdrowia wydał zalecenie, w którym czytamy m.in.:
„Każdemu z COVID-19 doradza się, by kontynuował przyjmowanie wszelkich leków, które zażywał, chyba, że inne zalecenie wyda pracownik służby zdrowia. Dotyczy to środków przeciwzapalnych (NLPZ) takich jak ibuprofen, naproksen lub diklofenak.
W odpowiedzi na fałszywe informacje o lekach przeciwzapalnych i COVID-19 krążące w mediach i mediach społecznościowych w ciągu ostatnich 24 godzin dr Colm Henry, dyrektor kliniczny HSE, radzi: Zażywaj tylko jeden lek przeciwzapalny na raz. Można jednocześnie przyjmować paracetamol i środek przeciwzapalny, taki jak ibuprofen.”
Mamy więc przeciwstawne stanowisko, tym razem szerzej wyjaśnione.
Teraz następuje chyba najgorszy moment. Otóż rzecznik Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), Christian Lindmeier, na konferencji prasowej w Genewie powiedział, że „eksperci analizują sprawę, a tymczasem zaleca się używanie raczej paracetamolu i nie stosowania ibuprofenu. To ważne.”. Czyli osoba reprezentująca jedną z najważniejszych organizacji zajmujących się zdrowiem wypowiada publicznie opinię, która zostaje natychmiast podchwycona przez media jako oficjalne stanowisko WHO. To oczywiście błąd nadinterpretujących wiadomość dziennikarzy. Jednak kto jak kto, ale rzecznik prasowy powinien zdawać sobie sprawę z wpływu tego, co mówi. Strony, również te, które przedstawiają się jako naukowe, powielają informację o rzekomej szkodliwości ibuprofenu.
Wybucha ibuprofenowa bomba. Ludzie zażywający ten lek zaczynają się bać. Zamówienia na paracetamol w aptekach mają być realizowane za 10-14 dni, bo lek znika też z hurtowni.
W tym czasie trwają już prace w Europejskiej Agencji Leków, gdzie specjaliści przeglądają dostępne dane dotyczące ewentualnego wpływu ibuprofenu na szanse zakażenia się COVID-19 oraz wpływu tego leku na chorych. Efektem ich pracy jest bardzo ważny komunikat. Czytamy w nim m.in.:
„EMA zdaje sobie sprawę z doniesień, zwłaszcza w mediach społecznościowych, które stawiają pytania o to, czy niesteroidowe leki przeciwzapalne (NLPZ), takie jak ibuprofen, mogłyby pogorszyć chorobę koronawirusową (COVID-19). Obecnie nie ma dowodów naukowych potwierdzających związek między ibuprofenem a pogorszeniem COVID‑19. EMA ściśle monitoruje sytuację i dokona przeglądu wszelkich nowych informacji, które będą dostępne w tej sprawie w kontekście pandemii.”
I dalej: „Rozpoczynając leczenie gorączki lub bólu podczas choroby COVID-19, pacjenci i pracownicy służby zdrowia powinni rozważyć wszystkie dostępne opcje leczenia, w tym paracetamol i NLPZ. Każdy lek ma swoje zalety i niesie zagrożenia, które znajdują odzwierciedlenie w dostępnych informacjach o produkcie i które należy rozważyć wraz z krajowymi wytycznymi dotyczącymi leczenia w UE, z których większość zaleca paracetamol jako pierwszą opcję leczenia gorączki lub bólu.
Zgodnie z wytycznymi UE dotyczącymi leczenia narodowego pacjenci i pracownicy służby zdrowia mogą nadal stosować NLPZ (takie jak ibuprofen) zgodnie z zatwierdzonymi informacjami o produkcie. Aktualne zalecenia wskazują na stosowanie tych leków w najniższej skutecznej dawce przez możliwie najkrótszy okres.”
Tu znajdziesz polską wersję komunikatu ze strony Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych.
Czyli po raz kolejny „rewelacje” ministra zdrowia Francji nie znalazły potwierdzenia. Ale mleko już się wylało – tysiące ludzi jest przekonanych o szkodliwości ibuprofenu i rozpowszechnia tę informację dalej.
A co na to WHO? Jeszcze tego samego dnia, późno wieczorem polskiego czasu na Facebooku WHO pojawia się następujący komunikat:
Czyli potwierdzenie tego, co oznajmiło wcześniej EMA. Niestety ten komunikat nie dociera już tak szeroko do mediów (które, co charakterystyczne, często nie lubią dementować informacji, które same podawały). Część serwisów zamieszcza aktualizację wcześniejszej informacji, ale kto by czytał aktualizacje?
Teorie spiskowe rosną w siłę – nawet u nas na Facebooku w komentarzach pojawiają się ludzie, którzy przekonani są, że francuski minister to „bohater, który miał odwagę powiedzieć prawdę”. Tylko jaką prawdę? Swój tweet oparł na hipotezie zawartej w notce, która jest o połowę krótsza od tekstu, który właśnie czytasz.
Podsumowując – fałszywa i nieodpowiedzialna informacja wypuszczona przez jednego człowieka urosła do rozmiarów rozchodzącego się po świecie fake newsa. W jego wyniku z aptek wykupiono ważny lek. U tysięcy ludzi wzbudzono strach. W dodatku jedna z najważniejszych obecnie organizacji, WHO, podważyła swoją wiarygodność wysyłając niespójne komunikaty.
Jeśli czytasz to jeszcze, to dobrze. Pamiętaj, proszę, żeby w tym ogromnie trudnym dla całego świata czasie nie dać się nabierać na fałszywe informacje. Są bardzo, bardzo niebezpieczne.