captcha image

A password will be e-mailed to you.

Zmiany klimatu. Ile razy słyszeliście te słowa w ciągu ostatniego miesiąca? Roku? Zapewne setki, może tysiące razy. A mimo tego (a może właśnie dlatego) wciąż wielu ludzi nie jest skłonnych przejmować się tym zjawiskiem. Przybiera to różne oblicza – od kompletnej negacji istnienia zmian klimatu, przez odrzucanie jego antropogeniczności po lekceważenie skutków zjawiska.

Raport z badania „Polacy wobec zmian klimatu” przeprowadzonego w listopadzie 2018 przez CBOS pokazuje, że 29% Polaków zgadza się ze stwierdzeniem „Zmiany klimatu są obecnie jednym z największych zagrożeń dla współczesnej cywilizacji”, 54% uważa, że „Zmiany klimatu stanowią pewne zagrożenie, ale jest to jedno z wielu niebezpiecznych zjawisk”, 8% podpisuje się pod stanowiskiem „Zmiany klimatu nie stanowią szczególnie istotnego zagrożenia”, a 3% zakłada, że „Zmiany klimatu w ogóle nie są zjawiskiem niebezpiecznym”.

Z jednej strony wygląda to nieźle, bo aż 83% osób widzi w zmianach klimatycznych zagrożenie. Ale dla znacznej większości z tej grupy nie jest to powód do szczególnego zmartwienia – ot, jedno z wielu zagrożeń. Tymczasem badania i oparte na nich prognozy wskazują na coś zupełnie innego: już obecnie widać poważne zmiany wywołane ociepleniem, a w ciągu kilkudziesięciu lat świat może zmienić się w sposób, jaki dziś trudno nam sobie wyobrazić.

O, i tu dochodzimy do sedna sprawy. Nasza wyobraźnia nieźle radzi sobie z kreowaniem katastroficznych wizji (o czym często przekonuje nas kino), ale nie idzie to w parze z budzeniem autentycznych i pozostających na dłużej emocji.

A co mnie obchodzi przyszłość?!

Gatunek Homo sapiens ma mnóstwo wyjątkowych cech i bywa niezwykle skuteczny w swoich działaniach, ale z pewnością nie jest najlepszy w ocenie odroczonego ryzyka. Doskonale potrafimy reagować na bezpośrednie zagrożenia – ułamki sekund zajmuje nam decyzja o tym, czy w kryzysowej sytuacji lepiej jest uciekać, kryć się czy walczyć. Nic dziwnego, bo właśnie takie sytuacje najdłużej kształtowały nas w toku ewolucji. Ostatnie kilka milionów lat spędzone w centralnej Afryce sprawiło, że swoje geny przekazali ci, którzy skutecznie reagowali na bezpośrednie zagrożenia (a nie „o, to ciekawe co tam się skrada w tych trawach”), a ich planowanie obejmowało kilka tygodni czy miesięcy. Ewolucja nie promowała osobników, którzy troszczyli się o swoją spokojną starość czy losy wnuków.

Oczywiście od dobrych kilku tysięcy lat (gdzieś tak od powstania rolnictwa) sytuacja mocno się zmieniła, ale czymże jest głupie 10 tysięcy lat wobec milionów?

To dlatego nie przejmujemy się zbytnio paląc papierosy, nie rozmyślamy o zbieraniu funduszy na starość i… nie przejmujemy się stanem naszej planety za 10, 20 czy 50 lat. Co z tego, że naukowcy grzmią, co z tego że na naszych oczach pojawiają się potężne susze i pożary, huragany zyskują na sile a Arktyka i Grenlandia się topią? W lodówce jest ser i kiełbasa, w telewizji wciąż nadają seriale więc czym się tu martwić, prawda?

Później? Jakie później!

Co ciekawe nasza gatunkowa beztroska bywa jeszcze dotkliwsza, gdy przedkładamy chwilowe zyski nad odłożoną gratyfikację. Znowu źródeł takich decyzji można poszukiwać w naszych gatunkowych korzeniach (choć z wyjaśnieniami rodem z psychologii ewolucyjnej też nie należy przesadzać). Bardziej bowiem opłacało się najeść, gdy jedzenie było dostępne niż rozsądnie odkładać na później. Bo „później” mogło przynieść zupełnie nieoczekiwane zdarzenia – choćby konieczność ucieczki i porzucenia zapasów.

Dlatego tak często decydujemy się na zakup po okazyjnej cenie ślicznego domu, który stoi sobie na terenach zalewowych. No bo płacimy znacznie mniej, a kto by się tam przejmował tym, co będzie w jakiejś nieokreślonej przyszłości, prawda? Kłopot w tym, że ta przyszłość staje się całkiem określona – zmiany klimatu bardzo podnoszą ryzyko gwałtownych zjawisk pogodowych. W tym choćby nawalnych opadów, które powodują powstanie pięknej fali powodziowej.

Żeby nie być gołosłownym – przygotowany przez Polską Izbę Ubezpieczeń (PIU) raport „Klimat ryzyka” wskazuje Małopolskę jako obszar szczególnie narażony na powodzie. Z kolei badanie #niezaklinaj pokazuje, jak bardzo ludzie się tym przejmują. Zgadnijcie, ilu mieszkańców tego regionu uznaje swoje miejsce zamieszkania za bezpieczne? 80%. No właśnie.

Dobrze jest jak jest

Zmiany klimatu to również zjawisko, które – kiedy już przyjmujemy do wiadomości – skłonni jesteśmy od siebie „odsuwać”. Takie wypieranie jest zrozumiałe, bo wrażenie zachowywania status quo to ważny element poczucia bezpieczeństwa. Dlatego uważamy, że jeśli coś złego dzieje się z klimatem, to nie dotyczy to naszej okolicy (w przygotowanym przez PIU badaniu dotyczącym stosunku Polaków do zagrożeń pogodowych takie odpowiedzi wskazało ponad 50% badanych). Na szczęście czujemy chyba, że coś jest nie tak z tym rozumowaniem, bo ponad 82% badanych zgodziło się z tym, że w związku z ostatnimi zmianami klimatu warto ubezpieczać dom czy mieszkanie.

Oczywiście największe poczucie zagrożenia pojawia się tam, gdzie całkiem niedawno, za pamięci badanych, miały miejsce klęski żywiołowe. Dobrym przykładem jest region Kotliny Kłodzkiej, który aż 22,4% badanych mieszkańców wskazuje jako obszar szczególnie niebezpieczny pod względem zagrożeń pogodowych. Wystarczy jednak, by dramatyczne zdarzenia dotknęły niedalekie sąsiedztwo, a już uznajemy, że nas nie dotyczą. Tak jest na przykład w przypadku mieszkańców powiatu grudziądzkiego, z których ponad 70% uważa, że w ciągu najbliższych 12 miesięcy nie zagrażają im gwałtowne wichury. Dość powiedzieć, że miejscowość Suszek leży 70 km od Grudziądza…

Nudni i gderliwi

Jest jeszcze jeden, szczególnie istotny dla Polski powód, dla którego lekceważymy zmiany klimatu – przyczyny ekonomiczne. Po latach życia na bardzo niskiej stopie i ograniczeniu konsumpcji do często absurdalnie niskiego poziomu wreszcie staliśmy się umiarkowanie zamożni. Mamy domy, samochody, pełne półki w sklepach i te ogromne galerie handlowe. Czujemy się dobrze i bezpiecznie.

I gdy tylko to się stało pojawili się ci nudni i gderliwi naukowcy, którzy zaczęli straszyć nas mroczną przyszłością. I, co najgorsze, receptą na poprawę sytuacji ma być ograniczenie konsumpcji i narzucenie sobie twardych reguł. Mniej jeżdżenia samochodem. Mniej jedzenia mięsa. Mniej jednorazowych plastików. Mniej wszystkiego, co wygodne i przyjemne.

Nic więc dziwnego, że odrzucamy nieprzyjemną diagnozę i jeszcze mniej przyjemną terapię. Żyjmy i cieszmy się życiem! Po nas choćby potop! Niestety – podnoszenie się poziomu morza wskazuje, że… dosłownie.

7,5 miliarda świadków

Nie bez znaczenia jest dobrze znany w psychologii mechanizm rozproszenia odpowiedzialności. Dobrze znamy go z codziennego życia. Im więcej osób jest świadkiem jakiegoś dramatycznego zdarzenia, tym mniejsze są szanse na to, że któraś z nich podejmie konkretne działania. Psychologia tłumaczy to poczuciem anonimowości, mniejszą osobistą odpowiedzialnością czy dostosowywaniem się do (braku) działań pozostałych świadków.

Niewątpliwie jesteśmy świadkami dramatycznego zdarzenia – na naszych oczach, w ciągu zaledwie kilkudziesięciu lat, klimat zaczął zmieniać się coraz szybciej. Co robimy? To samo , co pozostałe 7,5 miliarda świadków. Nic, albo niewiele. OK, może nie jestem tu sprawiedliwi, bo ostatnie lata wiele zmieniły i podejmowanych jest coraz więcej działań. Ale wciąż nie dość dużo i nie dość intensywnych. Przypomnę tylko, że zdaniem specjalistów z IPCC, aby zasadniczo ograniczyć zmiany klimatu powinniśmy do 2050 roku całkowicie zlikwidować antropogeniczne emisje dwutlenku węgla.

Ta nieszczęsna polityka

W tym wszystkim szczególnie smutny jest fakt, że z problemu zmian klimatycznych uczyniono temat politycznego sporu. Na całym świecie politycy chętnie wykorzystują to zagadnienie do swoich celów, przez co wielu ludzi bez zastanowienia odrzuca argumenty naukowców uznając, że nie są wiarygodne. Wszystko to sprawia, że ludzie, zamiast jednoczyć się przeciwko wspólnemu problemowi, traktują zmiany klimatyczne jako jeszcze jedną okazję do wykpienia przeciwników.

Mam tylko nadzieję (trochę wbrew doświadczeniu), że tym razem ludzie jednak czegoś się nauczą. Że za 150 czy 200 lat nadal będą szkoły i że dzieci w nich będą uczyły się o tym, jak przez pierwsze lata XXI wieku ich przodkowie ignorowali oczywiste sygnały nadchodzącej katastrofy. Oby uczyły się też o tym, jak wreszcie, wspólnymi siłami, udało się tę katastrofę powstrzymać.

Tekst jest efektem współpracy z Polską Izbą Ubezpieczeń. Partner nie miał wpływu na wyrażane przez nas opinie.

Nie ma więcej wpisów