captcha image

A password will be e-mailed to you.

Spisek! Domorośli śledczy przejrzeli niecne mistyfikacje frajerów ze SpaceX!!! A przynajmniej tak uważają na podstawie 9-sekundowej przerwy w transmisji. Wyjaśniam, co tu się naprawdę działo.

Wczorajszy start Falcona-9 z kapsułą Crew Dragon był po prostu idealny. Wszystko odbyło się zgodnie z planem, niemal co do sekundy zgadzały się z planem momenty przeprowadzenia kolejnych etapów: zakończenia pracy silnika, oddzielenia się pierwszego stopnia rakiety i jego lądowania na autonomicznej barce na oceanie.

Jedyny „zgrzyt” – tak to wiele osób odebrało – to sekundy przed dotknięciem lądującego członu na barce. Piękna dotąd transmisja na moment została przerwana i zastąpiona taką oto planszą:

Po krótkim czasie ciach! i plansza zniknęła, a na barce stał już dolny człon Falcona. Nieźle całą sytuację podsumował ten mem:

Oczywiście (a jakże!) pojawiły się zaraz teorie spiskowe. Wszystkie kręciły się wokół jednego wątku: nie było żadnego lądowania rakiety, SpaceX nas oszukuje, po przerwie pokazali obraz z innej barki albo stare nagranie. Wersja druga – lądowanie było, ale się nie udało, a SpaceX nie chcąc psuć idealnego obrazu pokazał stare nagranie.

Zanim wyjaśnię, skąd się ta przerwa w transmisji, chciałbym zwrócić uwagę na pokrętny tok myślenia domorosłych śledczych. Oto bogata firma bogatego faceta dostająca ogromne pieniądze od NASA i nie tylko realizuje misję kosmiczną. Wszystko jest dopracowane – widzimy astronautów, przygotowania, rakietę, start, lot. Śledzą to setki ludzi na miejscu i setki tysięcy przed ekranami na całym świecie. No po prostu wielki show.

I oto jest ten jeden jedyny moment. Spodziewany i łatwy do przewidzenia – wiadomo było, że lądowanie nastąpi dokładnie w 9 minut i 22 sekundy od startu. Jeżeli ktoś chce przyjąć, że to mistyfikacja i manipulacja ze strony SpaceX, to czy faktycznie byliby tak durni i nieudolni, by nie móc zrobić tego zgrabniej? Mogliby przecież (zaznaczam – to eksperyment myślowy) pokazać stare nagranie. Albo wywalić dodatkowo te 10 czy 20 tysięcy dolarów by zrobić perfekcyjną animację pokazującą ten moment. Czemu mieliby narażać się na demistyfikację pokazując przez kilkanaście sekund głupią planszę? Po to, by domowi detektywi przyłapali ich i mieli okazję do wykrzykiwania „Ha! Mam was!”?

Zawsze zadziwia mnie logika takich amatorskich śledztw…

No dobra, starczy tych rozważań. Co tam się tak naprawdę stało? Otóż barki SpaceX (są dwie – noszą nazwy zaczerpnięte z powieści „The Player of Games” Iaina M. Banksa: Just Read the Instructions oraz Of Course I Still Love You) odpływają kilkaset kilometrów od brzegu, by przechwycić rakietę oddzielającą się w około 2,5 minuty po starcie.

By barka mogła transmitować wideo, musi wykorzystywać łącze satelitarne. W tym celu używa wąskiej wiązki skierowanej na konkretnego satelitę. Tak samo robią stacje telewizyjne – jeśli spojrzycie na warszawską siedzibę Canal+, TVN czy TVP zobaczycie na ich dachach potężne anteny nadawcze skierowane w jeden punkt na niebie. Wysyłają one sygnał do satelitów znajdujący się na orbicie geostacjonarnej, a więc na wysokości 35 786 km nad równikiem. Sporo – Międzynarodowa Stacja Kosmiczna lata na około 400 km.

Tyle, że stacje telewizyjne mają wielkie i raz ustawione, stabilne anteny. Tymczasem barki SpaceX pływają na falach kołysząc się. Antena nadawcza jest stabilizowana i wszystko działa nieźle. Ale tylko do momentu, gdy do pokładu zbliża się plujący ogniem potężny człon rakiety. Wibracje i kołysanie barki staje się na moment tak silne, że nie sposób ustabilizować anteny i wiązka leci sobie w kosmos, zamiast trafiać w satelitę. Trwa to chwilę – gdy lądowanie się kończy, wszystko wraca do normy i sygnał znowu dociera do satelity, a przez niego – na ziemię.

To cała tajemnica znikającej transmisji. Oczywiście kamera na pokładzie nadal nagrywa lądowanie, dlatego po zgraniu go możemy obejrzeć całą akcję, a SpaceX publikuje zapis kilka dni później.

Czy nie dałoby się tego obejść? Owszem – dałoby się. Można wysłać drugi statek, który będzie odbierał sygnał z pierwszego i przekazywał go do satelity. Tylko… po co? Dla kilkunastu sekund transmisji na żywo? Żeby udowodnić coś domorosłym śledczym? Przecież oni i tak uznają, że to manipulacja. W szczególnych przypadkach, takich jak pierwsze lądowanie, w pobliżu znajdował się samolot czy helikopter, z którego filmowano przebieg lądowania.

To dobrzy przykład tego, jak niechęć do pomyślenia, albo choćby wyszukania informacji w sieci prowadzi do tworzenia skomplikowanych teorii spiskowych. To samo zjawisko obserwujemy bardzo często i, prawdę mówiąc, nie świadczy ono o przenikliwości i zdrowym sceptycyzmie twórców takich teorii.

Nie ma więcej wpisów