captcha image

A password will be e-mailed to you.

Tak, wiem że decyzja o zamknięciu szkół wzbudziła wiele kontrowersji. Ale dane naukowe wskazują, że to naprawdę słuszne posunięcie.

Decyzja Ministerstwa Edukacji Narodowej o zamknięciu wszystkich szkół w Polsce wzbudziła bardzo różne reakcje. Od oddechu ulgi („Nareszcie się zdecydowali”), przez niechęć rodziców („I co ja mam teraz z nimi zrobić?”), po zdecydowaną krytykę („Co za bzdurne sianie paniki!”).

Właściwie każdą z tych reakcji można zrozumieć (choć nie z każdą się zgadam), ale my – jak zwykle – wolimy spojrzeć na to z punktu widzenia nauki. Choć COVID-19 to pierwsza tak duża epidemia od kilkudziesięciu lat, to badania nad sposobami zapobiegania rozprzestrzenianiu się chorób prowadzone są stale. Opierają się na kilku podejściach.

  1. Analizuje się znane historyczne przypadki, takie jak choćby wielka pandemia grypy hiszpanki (która zresztą rozpoczęła się w USA, nie w Hiszpanii).
  2. Obserwuje się małe epidemie przenosząc doświadczenia z nich na większą skalę.
  3. Prowadzi się symulacje komputerowe oparte na wiedzy dotyczącej zakaźności, śmiertelności i innych parametrów choroby

Służy to opracowaniu najskuteczniejszych metod zapobiegania rozprzestrzenianiu się chorób. A my właśnie zaczynamy się przekonywać, na ile skuteczne i przydatne są te sposoby.

Spójrzmy więc na to, co takie badania mówią na temat skuteczności zamykania szkół. Oparłem się na  bardzo ciekawym wywiadzie z socjologiem i lekarzem z Yale University, Nicholasem Christakisem, który 10 marca zamieściło pismo „Science”.

Przede wszystkim trzeba rozróżnić dwa modele zamykania szkół. Pierwszy, reaktywny, oznacza podjęcie decyzji w chwili, gdy w szkole pojawiają się przypadki zachorowań. Drugi, proaktywny, właśnie dziś zobaczyliśmy – to decyzja podjęta zapobiegawczo, choć w obliczu realnego zagrożenia.

Model reaktywny raczej nie budzi wątpliwości – nic tak nie działa na wyobraźnię, jak pierwsze przypadki zachorowań w szkole. Jednak czy takie rozwiązanie nie oznacza, że właściwie jest już za późno? Badanie z 2006 roku oparte na komputerowej analizie rozprzestrzeniania się grypy pokazuje, że taki sposób nie ogranicza zasadniczo liczby zachorowań, ale pozwala je rozciągnąć w czasie (nawet o 40%). Dzięki temu można bardzo zmniejszyć obciążenie służby zdrowia (to kluczowa sprawa przy masowych zachorowaniach) i dać czas na opracowanie szczepionki i/lub leku.

A co z modelem proaktywnym, czyli zastosowanym w polskich szkołach? Zdaniem Nicholasa Christakisa to jedno z najskuteczniejszych niefarmaceutycznych rozwiązań, jakie można wdrożyć. Działa ono na wielu poziomach. Przede wszystkim zapobiega przekazywaniu choroby przez dzieci. W przypadku COVID-19 to szczególnie ważne, bo – wedle obecnej wiedzy – u większości dzieci choroba przebiega bardzo łagodnie i bezobjawowo. Czyli zarażają innych w sposób trudny do wykrycia.

Po drugie dzieci są „odporne” na zalecenia dotyczące mycia rąk, niedotykania twarzy, unikania bliskiego kontaktu. Oczywiście można to na nich w jakimś stopniu wymóc, ale skuteczność takich działań jest kiepska.

Po trzecie wycofując ze szkół dzieci wycofujemy też dorosłych. Nie spotykają się ze sobą rodzice i nauczyciele, a więc znowu zmniejszamy możliwość przenoszenia wirusa.

I wreszcie przeniesienie dzieci do domów wymusza na rodzicach, przynajmniej częściowo,  ograniczenie chodzenia do pracy. Zdaję sobie sprawę z ryzyka ekonomicznego, jednak z punktu widzenia zdrowia to bardzo dobre posunięcie.

Skuteczność takich proaktywnych działań potwierdzają dane zdobyte podczas wielkiej pandemii grypy hiszpanki z 1918 roku. Badanie analizujące tamte wydarzenia pokazuje, że najlepiej sprawdziło się wczesne zamknięcie szkół. W St. Louis szkoły zamknięto na dzień przed szczytem zachorowań i utrzymywano ten stan przez 143 dni. W Pittsburghu decyzję o zamknięciu szkół podjęto tydzień po szczycie zachorowań i utrzymano przez 53 dni. Śmiertelność w St. Louis była trzykrotnie niższa od tej w Pittsburghu, a pozostałe parametry wpływające na nią były w obu miastach zbliżone.

W tym wszystkim bardzo ważne jest to, by okresu zamknięcia szkół nie traktować jako ferii. To nie jest czas na spotkania towarzyskie, wyjścia do galerii handlowych czy inne wspólne aktywności. To po prostu kwestia odpowiedzialności rodziców i starszych dzieci. Trzeba zrozumieć, że chorobę może powstrzymać izolacja społeczna, a nie wspólna zabawa.

Naturalnie zamykanie szkół to duże utrudnienie dla rodziców i duże ryzyko zakłócenia procesu nauczania dzieci. Dlatego ważne jest by wdrożyć rozwiązania wykorzystujące nauczanie przez internet – w 1918 roku nie było takiego komfortu, ale dziś możemy to robić zarówno wtedy, gdy zadba o to szkoła, jak i wówczas, gdy musimy zadbać o taką edukację sami. W tym drugim przypadku szereg ciekawych propozycji znajdziecie w tym tekście z bloga Juniorowo:

Nie ma więcej wpisów