captcha image

A password will be e-mailed to you.

Masowa sprzedaż i przynoszenie do domu na Wigilię (ledwo) żywych karpi to tradycja wywodząca się z komunistycznej Polski. Sprzyja jej błędne przekonanie o tym, że ryby nie czują bólu.

Na początek coś, co byłoby może i zabawne, gdyby nie było tak głupie i szkodliwe. Jedyny komentarz, jaki się nasuwa, to taki, że to autorkę tej bzdury należałoby głodzić przez tydzień. To przez nią i jej podobnych wciąż pokutują w Polsce antynaukowe mity z poprzedniej epoki.

Źródło

I tu nie chodzi o dyskusję nad tym, czy i w jaki sposób takie traktowanie zaszkodzi karpiom, tylko o coś zupełnie innego: o odpowiedzialność osoby publicznej za publicznie wypowiadane słowa, które zachęcają do przedmiotowego i niehumanitarnego traktowania ryb.  Naprawdę ręce opadają.

W wannie karpie pływały

Jestem dzieckiem PRL-u, które doświadczyło przetrzymywania karpi wigilijnych w wannie. Nie cierpiała tego moja mama, nienawidził i tata, zmuszany co roku do mordowania biednych ryb, co mu wyraźnie nie szło, no bo niby skąd miał to umieć? Ja z siostrą zalewałyśmy się łzami za każdym razem, kiedy dochodziło do zabicia zwierzęcia, do którego już zdążyłyśmy się przywiązać. Nie mogłam go potem tknąć na stole, przecież nie jada się przyjaciół.

Dlaczego tak się działo? Bo wtedy nikomu nie przychodziło do głowy, że może być inaczej. Sprzedawano żywe karpie, bo miały być świeże na stołach. Mało też kto z decydentów w tamtych czasach przejmował się losem męczonych zwierząt. Pamiętam, że kiedy po transformacji 1989 roku sprzedawcom wreszcie zaczęło zależeć na klientach i oferowali zabicie ryby na stoisku, mama z wielką ulgą skorzystała z tej możliwości.

Niestety, w wielu rodakach wciąż pokutuje PRL-owskie przekonanie, że karpia trzeba przynieść do domu żywego.

Można się tylko domyślać, że jednym z argumentów, który niegdyś przemawiał za zakupem żywego karpia, była gwarancja zakupu świeżej ryby. Argument ten, jeśli pierwotnie był przyczyną tego zwyczaju, dziś na pewno nie ma już racji bytu

– mówi dr Zbigniew Kaczkowski z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego.

Mało kto słucha naukowców mówiących, że im bardziej humanitarnie zabija się ryby, tym lepiej smakują, bo stres negatywnie wpływa na walory smakowe ich mięsa. Takie gadanie jajogłowych. I niby skąd ten stres, przecież ryby nie czują bólu! Owszem, czują, i tego również dowodzą badania. Właśnie z tych powodów nie jadam karpi do dziś, zwłaszcza na Wigilię, mimo że to “polska tradycja”.  

Fot. zdenet/Pixabay

Karpie na wigilię rodem z PRL-u

Ale czy rzeczywiście serwowanie karpi na KAŻDYM wigilijnym stole w Polsce to “wielowiekowa tradycja”, jak się często słyszy? Otóż wcale nie i chętnie o tym napiszę, bo może skłoni to kogoś do rezygnacji z jedzenia podczas Wigilii tego gatunku szczególnie traktowanych ryb.

Karpie, ryby azjatyckie, sprowadzili do Polski cystersi w XII-XIII wieku, ale przez wieki nie stały się one największym polskim przebojem wigilijnym, bo po prostu miały zbyt dużą konkurencję ze strony naprawdę smacznych ryb, w tym przede wszystkim szczupaka. Oprócz niego jadano na Wigilię przeróżne gatunki ryb, jak śledzie czy jesiotry, ale również w wielu regionach karpie.

“Karp na każdym wigilijnym stole w Polsce”

– to był pomysł konkretnego człowieka – Hilarego Minca, ministra przemysłu i handlu za czasów Władysława Gomułki. Prowadząc “bitwę o handel”, która miała ostatecznie zniszczyć sektor prywatny, w 1948 roku Minc zabiegał o to, by Centrala Rybna regularnie dostarczała ryby do sklepów. To okazało się niemożliwe, bo polska flota rybacka wciąż nie mogła się podźwignąć po zniszczeniach wojennych.

Wtedy Minc wpadł na pomysł genialny i skuteczny: w swojej bitwie o handel postanowił wykorzystać karpie, które jadano w jego rodzinnych stronach. Były bardzo tanie w hodowli i niewymagające, a do tego obywały się bez floty rybackiej. Ideał.

Karpie od tej pory miały regularnie trafiać na polskie stoły, ale – jak to w PRL-u – i to okazało się niemożliwe, więc Minc wymyślił swoją wersję “chleba i igrzysk”: zapewnił dostawy ryb chociaż w jednym okresie w roku, czyli przed Wigilią. I tak narodziła się “nowa staropolska tradycja”.

Czy ryby czują ból?

Ludzie z dawien dawna byli przekonani, że ryby nie czują bólu. Nawiasem mówiąc, nawiązuje to do liczącej blisko 400 lat kartezjańskiej tradycji traktowania wszystkich zwierząt jako “żywych maszyn”, co niosło naprawdę okrutne skutki.

Przetrzymywanie ryb bez wody czy wielokrotne wyciąganie z ich pysków haczyków zdawało się nie robić na nich większego wrażenia. To bardzo komfortowy punkt widzenia, który otwiera furtkę dla całej masy niehumanitarnych praktyk, w tym sprzedaży żywych ryb z ażurowych skrzynek albo basenów przepełnionych innymi rybami, ich płynami fizjologicznymi i nieczystościami, nieumiejętnego ogłuszania zwierząt na stoiskach czy wydawania klientom przytomnych ryb w torbach foliowych.

Ten punkt widzenia pozwala też myśleć wędkarzom, że łowiąc rzadkie gatunki i wypuszczając je po wyciągnięciu z ich paszczy haczyków, chronią przyrodę. Otóż, nie chronią, ale o tym za chwilę.

Ryby głosu nie mają

Czy ryby czują ból? Jasne, że tak! Aż dziw bierze, że za udowodnienie tego oczywistego faktu musieli się zabrać naukowcy, a i tak mało kto chce im wierzyć.

Przytoczę więc badania, w czasie których udowodniono, iż, po pierwsze, ryby mają nocyceptory, czyli receptory bólowe. To właśnie odkrycie tych receptorów u zwierząt w 1906 roku zakończyło erę uznawania zwierząt za żywe maszyny (a przynajmniej powinno było ją zakończyć). Duże zagęszczenie tych receptorów naukowcy zauważyli na głowach badanych pstrągów tęczowych, co oznacza, drodzy wędkarze, że wyciąganie haczyka z rybiego pyska, owszem, boli.

Układ nocyceptorów (receptorów bólu) na pysku pstrąga tęczowego. Autor: Victoria A. Braithwaite

Po drugie zaś, te same badania udowodniły, że na bodźce odbierane przez nocyceptory (czyli na uszkodzenia tkanek, nacisk, wysokie temperatury czy szkodliwe substancje) ryby reagują podobnie jak inne kręgowce, a więc przyspieszonym rytmem bicia serca, zaniepokojeniem, anormalnymi zachowaniami. Brakuje im tylko zrozumiałej dla nas ekspresji, żeby pokazać swoje cierpienie.

Kiedy więc w supermarkecie karp wypada ekspedientce z rąk na podłogę i zalewa się krwią, to nie może skowyczeć jak pies, choć zapewne miałby na to ochotę. A trzeba wiedzieć, że spośród 20 tys. ton karpi sprzedawanych co roku w naszym kraju większość przypada na okres przedświąteczny, tak więc to właśnie wtedy rozgrywa się się najwięcej rybiego cierpienia.

Gdyby komuś ta argumentacja nie wystarczyła, to w 2016 roku Sąd Najwyższy w Polsce uznał, że sprzedaż żywych ryb w foliowych workach bez wody czy przetrzymywanie ich w ażurowych skrzynkach jest przejawem znęcania się nad zwierzętami. Grozi za to nawet więzienie, choć, jak to w Polsce, przepisy sobie, a praktyka sobie.

Co z tymi haczykami?

Druga sprawa dotyczy wędkarzy działających według “humanitarnej” zasady: złap i wypuść. Przytoczone powyżej badania dowodzą, że ryby odczuwają ból podczas wyjmowania im z pysków haczyków (naprawdę trzeba to komuś udowadniać naukowo?!). Inne badania pokazują z kolei, że urazy powstałe wskutek wyciągania haczyków utrudniają wielu popularnym wśród wędkarzy gatunkom ryb chwytanie zdobyczy.

W jaki sposób? Ryby polujące wytwarzają wewnątrz pysków podciśnienie, które pozwala im na wciągnięcie i schwytanie ofiary. Mechanizm przypomina nieco picie wody przez słomkę. Otwór pozostawiony przez haczyk zakłóca ten proces, co – jak łatwo się domyślić – naraża ryby na głód i śmierć.

Pisząc to wszystko, odczuwam zażenowanie, że my, ludzie, dopuszczamy się tych wszystkich praktyk. Że męczymy ryby, świnie, krowy czy psy tylko dlatego, że udajemy, że nie widzimy ich cierpienia. I wszystko to dzieje się w XXI wieku, kiedy tak wiele wiadomo o fizjologii zwierząt i o tym, że nie różni się ona aż tak bardzo od naszej.

Jak więc powinno się uśmiercić karpia?

Mój artykuł nie ma Was odwieść od jedzenia karpi, tylko uwrażliwić na to, w jakich warunkach są przetrzymywane i uśmiercane.

Jak mówi dr Kaczkowski z UŁ, w warunkach przemysłowych ryby uśmierca się prądem, natomiast w przypadku uśmiercania jednostkowego należy jak najsprawniej uszkodzić ośrodkowy układ nerwowy poprzez silne uderzenie w część czołową czaszki lub odcięcie głowy. Jeśli już ktoś ma to robić, powinien to być profesjonalista. I na pewno nie powinno się to odbywać w obecności dzieci.
Jeśli mimo wszystko zdecydujesz się na zakup żywej ryby, to musisz jej zapewnić odpowiednie warunki w czasie transportu. W przypadku takim na jeden kilogram ryby trzeba zapewnić 2 litry wody. I musisz umieć ją profesjonalnie uśmiercić.

Co robić, kiedy widzisz, jak ktoś niewłaściwie postępuje z żywymi rybami?

  • Zrób zdjęcia, nagraj film, który może posłużyć jako dowód, zapisz kontakty do innych świadków zdarzenia
  • Zadzwoń na 112 i zgłoś policji podejrzenie popełnienia przestępstwa, powołaj się na ustawę o ochronie zwierząt
  • Poczekaj na przyjazd policji, zapisz dane funkcjonariusza i umów się na złożenie zeznań w sprawie i przekazanie zdjęć lub nagrań
  • Napisz o zajściu na karpie@otwarteklatki.pl
  • Zgłoś zdarzenie WOJEWÓDZKIEMU INSPEKTORATOWI INSPEKCJI HANDLOWEJ – kontroluje legalność i rzetelność działania przedsiębiorców (art. 3 ust. 1 pkt 1 Ustawy z 15.12.2000 r. o Inspekcji Handlowej).
  • Zgłoś POWIATOWEMU INSPEKTORATOWI WETERYNARII – sprawuje nadzór nad przestrzeganiem przepisów o ochronie zwierząt (art. 34a Ustawy z 21.08.1997 r. o ochronie zwierząt).

Jeśli chcecie zaprotestować przeciwko sprzedaży w Polsce żywych karpi, podpiszcie petycję zorganizowaną przez Stowarzyszenie Otwarte Klatki.

Plakat kampanii Klubu Gaja “Jeszcze żywy karp”
Nie ma więcej wpisów