captcha image

A password will be e-mailed to you.

Lubię książki, które zmuszają mnie do przyjęcia innego niż zazwyczaj punktu widzenia. I właśnie to robi „Siła energii” Roberta Bryce’a, która stawia elektryczność w centrum naszej najnowszej historii i postępu cywilizacyjnego. To dzięki niej żyjemy w dobrobycie i tak wygodnie, jak jeszcze nigdy w dziejach ludzkości. Płacimy jednak za to wysoką cenę w postaci ocieplenia klimatu i zanieczyszczenia środowiska. Jak do tego doszło i jakie mamy szanse na to, by wyjść z tego obronną ręką? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w tej świetnej książce.

Robert Bryce to amerykański dziennikarz i autor książek od lat specjalizujący się w tematyce energetycznej. W „Sile energii” mamy więc do czynienia z solidnym warsztatem dziennikarskim, podpartym dużą liczbą przypisów i źródeł. Autor dokonuje tu rzetelnego, metodycznego przeglądu historii elektryczności i wielu współczesnych zagadnień związanych z wytwarzaniem prądu, a na koniec wybiega w przyszłość, kreśląc scenariusze możliwych rozwiązań kryzysu klimatycznego, wywołanego przez spalanie węgla. „Siła energii” – mimo że podejmuje niekiedy trudną, skomplikowaną tematykę – napisana jest rzeczowym i prostym językiem. Powinien ją przeczytać każdy, kogo interesuje zrozumienie wielkich procesów zachodzących w naszym świecie, których jesteśmy świadkami, a zarazem sprawcami.

Pranie vs. wykształcenie

W latach 80. XX wieku moja babcia przechowywała jeszcze swoją starą tarę do prania bielizny, której używała przez długie lata, zanim kupiła pralkę Franię. Pokazywała mi ją czasem, by uzmysłowić mi, jak trudno się dawniej żyło. Podczas okupacji i zaraz po wojnie babcia Marysia, podobnie jak mnóstwo współczesnych jej kobiet, musiała nosić wodę ze studni i grzać ją na kuchni węglowej, aby móc cokolwiek wyprać. Kupiona w latach 70. Frania daleka była od naszych dzisiejszych wyobrażeń o pralkach: trzeba było samemu napełniać ją wodą, a mokre ubrania wyciskało się w ręcznie napędzanej wyżymaczce. Mimo to mojej babci sprzęt ten umożliwił skokową poprawę jakości życia, pozwalając jej odzyskać mnóstwo czasu poświęcanego do tej pory na pranie.

Wydaje się to tak odległe jak bajki z mchu i paproci, tymczasem – jak pisze Bryce – wciąż około 5 miliardów ludzi na świecie chodzi w ubraniach wypranych ręcznie! A to oznacza, że około 2,5 miliarda kobiet i dziewcząt na co dzień zajmuje się własnoręcznym praniem tych ubrań sposobami, z którymi moja babcia miała do czynienia kilkadziesiąt lat temu. Przez to kobiety te mają mniej czasu na naukę i zdobywanie wykształcenia. W większości krajów kształcenie kobiet trwa krócej niż mężczyzn, a im biedniejsze społeczeństwo, tym większe są te różnice. Znacznie więcej dziewcząt niż chłopców w ogóle nie kończy szkoły podstawowej.

To zbyt duże uproszczenie? Niekoniecznie. Bez dostępu do elektryczności trudno jest czytać i odrabiać lekcje po zmroku. Więcej też trzeba poświęcać czasu na prace w domu (jak pranie czy gotowanie) i w gospodarstwie, a nie zapominajmy, że problem braku dostępu do elektryczności w obecnych czasach dotyczy przede wszystkim niewielkich, utrzymujących się z rolnictwa wiosek z dala od większych ośrodków miejskich. To oznacza potrzebę większej liczby rąk do ogarnięcia obowiązków, a więc skupienia się wielodzietnych rodzin na pracy, a nie na edukacji. Gorsze wykształcenie zamyka zaś możliwość wyrwania się z kręgu ubóstwa, które wiąże się z gorszym dostępem do edukacji i opieki zdrowotnej, a więc i krótszą średnią życia.

Prąd vs. bieda

W „Sile energii” Robert Bryce stawia tezę, że w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat zapewnienie kobietom z ubogich obszarów wiejskich dostępu do elektryczności będzie stanowić klucz do skutecznej walki z ubóstwem na świecie. Kiedy prześledzicie, wraz z autorem, historię elektryfikacji naszej części świata, to zapewne i Wy zgodzicie się z tym stwierdzeniem. Ja się z nim zgadzam na całej linii.

Tymczasem, mimo że weszliśmy już w trzecią dekadę XXI wieku, to wciąż blisko trzy miliardy ludzi na świecie żyją bez dostępu do elektryczności. Podłączenie ich domów do prądu mogłoby, uważa Bryce, częściowo zasypać przepaść pomiędzy biednymi a bogatymi. A jest co zasypywać. Podczas gdy jedni żyją w ciemnościach, inni już nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak wygląda życie bez prądu. Dla nas włączenie światła, przetrzymywanie jedzenia w lodówce, korzystanie z telefonów czy internetu to absolutnie ograna codzienność i to ją traktujemy jako punkt wyjścia dla naszych życiowych oczekiwań.

Bryce pozwala nam więc spojrzeć na to, jak wyglądalibyśmy, gdyby odebrano nam te wszystkie przywileje i dobra. Wystarczy rzut oka na Portoryko, w którym w 2017 roku huragan Maria wywołał drugi co do wielkości blackout w historii świata. Pełnię sprawności sieci energetycznych Portoryko odzyskało dopiero dziewięć miesięcy po katastrofie. Przez długi czas kraj był sparaliżowany – nie działały szpitale, apteki, lotniska i koleje, runął łańcuch zaopatrzenia w żywność. Ludzie wspierali się w domach prądem wytwarzanym z dieslowskich generatorach, zasilanych drożejącym paliwem. Wszystko stanęło na głowie, zapanował chaos.

Płaci za to Ziemia

Koszty naszego uzależnienia od elektryczności są ogromne. Z sektora energetycznego pochodzi aż 25 proc. wytwarzanych przez ludzkość gazów cieplarnianych. Wokół elektrowni opalanych węglem zalegają miliony ton odpadów i unoszą się nad nimi całe tony szkodliwych dla zdrowia pyłów, będących każdego roku przyczyną śmierci ponad miliona ludzi na całym świecie, zapadających na nowotwory i inne choroby. Potrzebujemy prądu, by żyć dostatnio i nowocześnie, a jednocześnie wytwarzając prąd, dobijamy środowisko, w którym żyjemy, i klimat naszej planety. Jesteśmy w klinczu.

Jak się wyrwać z tego zamkniętego kręgu, a więc wycofać się ze spalania paliw kopalnych, a jednocześnie nie uwstecznić się cywilizacyjnie o 100 lat? Bryce już na wstępie przyznaje, że jest zwolennikiem koncepcji N2N (natural gas to nuclear), czyli postulującej porzucenie spalania brudnego węgla na rzecz czystszego gazu ziemnego, aby ostatecznie oprzeć się na energii jądrowej uzupełnionej odnawialnymi źródłami energii, w tym przede wszystkim tą pozyskiwaną ze słońca.

Jeśli śledzicie naszego bloga, to wiecie, że recenzując na początku 2020 roku książkę „Energia dla klimatu”, napisałam obszerny artykuł tłumaczący, dlaczego naszą jedyną szansą na szybkie odejście od spalania węgla jest postawienie na energetykę jądrową. Bryce szeroko wyjaśnia, dlaczego nie da się zaspokoić rosnącego globalnego zapotrzebowania na prąd, opierając się wyłącznie na odnawialnych źródłach energii. Z tym, że w miksie energetycznym powinna się znaleźć energia jądrowa, zgadza się coraz więcej nawet ostrożnych do tej pory specjalistów, w tym również Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC), czyli gremium doradzające państwom w zakresie reakcji na zmiany klimatu. Warto poznać racje ekspertów, aby patrząc na to zagadnienie, opierać się na przesłankach naukowych, a nie na stereotypach od dziesięcioleci podgrzewających irracjonalny strach przed energetyką jądrową.

Muszę Wam przyznać, że „Siła energii” wywarła na mnie ogromne wrażenie, stając się dla mnie jedną z książek o znaczeniu fundamentalnym, podobnie jak „Factfulness” Hansa Roslinga, „Wszyscy kłamią” Setha Stephensa-Davidovitza czy „Energia dla klimatu” Staffana A. Qvista i Joshui S. Goldsteina. Stawiam ją na półce zarezerwowanej dla tytułów dla mnie najważniejszych.

Siła energii. Elektryczność bogactwem narodów

Autor: Robert Bryce

Wydawca: Wydawnictwo Naukowe PWN

Nie ma więcej wpisów