captcha image

A password will be e-mailed to you.

W sieci pojawiły się alarmujące informacje o rzekomym wycieku radioaktywnym w elektrowni w Fukushimie. Przyjrzeliśmy się bliżej sprawie i piszemy, jakie są fakty i jak nimi manipulowano – pisze dla Crazy Nauki Dariusz Aksamit z Wydziału Fizyki Politechniki Warszawskiej.

A więc znowu katastrofa? Taa, po prostu wojna jądrowa i stosy płonących ciał. To lepiej przemawia do wyobraźni niż nudna informacja o przeprowadzonym rutynowo pomiarze, prawda? Mniej więcej tak można streścić rewelacje na temat Fukushimy. Portal reporters.pl krzyczał nagłówkami „Fukushima zaatakowała”, a w materiale czytamy, że „najnowsze odczyty pokazują gwałtowny skok promieniowania”, do tego „naukowcy są przerażeni”, a „sytuacja jest dramatyczna” [1]. Ale najlepsze jest to, że jako obrazka do tego artykułu użyto… mapy Pacyfiku z zaznaczonym zasięgiem fali tsunami z 2011 roku, tyle że z obciętymi opisami mówiącymi, że chodzi właśnie o tsunami. Razem z nagłówkiem artykułu wyglądało to jak wielka mapa katastrofy, pokazująca rozlewające się po świecie radioaktywne odpady z elektrowni…

To zdjęcie zamieszczone przy tej informacji wraz z oryginalnym, choć usuniętym przez sensacyjne serwisy, opisem. Pod tym linkiem znajdziecie drugą mapę, na której jest już komplet potrzebnych informacji.

An energy map provided by the National Oceanic and Atmospheric Administration (NOAA) shows the intensity of the tsunami in the Pacific Ocean caused by the magnitude 8.9 earthquake which struck Japan on March 11, 2011. Thousands of people fled their homes along the Pacific coast of North and South America on Friday as a tsunami triggered by Japan’s massive earthquake reached the region but appeared to spare it from major damage. REUTERS/NOAA/Center for Tsunami Research/Handout (UNITED STATES – Tags: DISASTER ENVIRONMENT) FOR EDITORIAL USE ONLY. NOT FOR SALE FOR MARKETING OR ADVERTISING CAMPAIGNS. THIS IMAGE HAS BEEN SUPPLIED BY A THIRD PARTY. IT IS DISTRIBUTED, EXACTLY AS RECEIVED BY REUTERS, AS A SERVICE TO CLIENTS

Tymczasem w rzeczywistości żadnego wycieku nie ma. A nawet jest jeszcze nudniej – „skażone” wody podziemne, które płyną z okolic elektrowni do oceanu, są czystsze niż woda pitna według standardów WHO [2]. Tak twierdzi TEPCO (Tokyo Electric Power Corporation), czyli firma eksploatująca m.in. reaktory jądrowe w Fukushimie, w raporcie, który składa Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej w Wiedniu. Ale skoro trzymamy się histerycznej narracji, to zakładamy, że korporacje zawsze kłamią? No tak, ale tu mają obowiązek przedstawić niezależne pomiary, w tym wypadku czystość wody bada Japan Chemical Analysis Centre. Tyle o wycieku, którego nie było. To skąd właściwie wziął się wczorajszy news?

Naukowcy w szoku?

O co chodzi z „niewyobrażalnym skokiem promieniowania”? Cóż, jeśli jakiś naukowiec został zaszokowany tym, że w pobliżu reaktora intensywność promieniowania będzie większa niż w oddaleniu od niego, to może znaczyć tyle, że nie jest naukowcem. Albo, że dziennikarz przekręcił jego słowa? W każdym razie historia była taka.

Sytuacja w reaktorze nr 2, który wybuchł w 2011 roku, jest (od lat) opanowana, czyli nie ma niekontrolowanych wycieków płynnych ani gazowych, wszędzie dookoła prowadzony jest monitoring radiacyjny. Jednak zalanie wszystkiego betonem to tylko tymczasowe rozwiązanie. Operator, czyli TEPCO, ma za zadanie „zutylizować” elektrownie, czyli zamienić betonowe gruzowisko w polanę z zieloną trawą, o poziomie promieniowania takim jak na każdej innej zielonej łące.

Po angielsku ten proces, który czeka każdą elektrownię jądrową, ładnie nazywa się decommissioning. Żeby tego dokonać, przede wszystkim trzeba dotrzeć do stopionego rdzenia, usunąć resztki paliwa, a w dalszej części wszystkie skażone elementy reaktora. O tym co się potem dokładnie robi z odpadami radioaktywnymi, może napiszę innym razem (tymczasem zainteresowanych odsyłam do Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Promieniotwórczych i Krajowego Składowiska Odpadów Promieniotwórczych w Różanie). Logiczny jest wniosek, że w pierwszej kolejności trzeba w ogóle do tych skażonych elementów dotrzeć, pociąć je na kawałki, wydobyć i dopiero przekazać do utylizacji.

I temu właśnie służyła misja automatycznego robota, który został wysłany do wnętrza reaktora – rozeznać sytuację, ocenić co się dzieje w środku. Oczywiście spodziewano się tam bardzo intensywnego, zabójczego w ciągu kilku chwil dla człowieka promieniowania. I dlatego właśnie wysłano autonomicznego robota. A ponieważ robot przebijając się przez gruzowisko dostał się 8 metrów bliżej reaktora niż jego poprzednicy, to zarejestrował „dramatyczny skok promieniowania”. Dokładnie tak, jak tego oczekiwano. I faktycznie było tam astronomiczne (jak na ludzkie warunki) 530 Sy/h – to może przerażać, ale… czego się spodziewaliście kilka metrów od rdzenia?

Tyle o „rewelacjach” na temat wnętrza reaktora. A jeśli chodzi o to, co na zewnątrz, czyli teren samej elektrowni i okoliczne pola i lasy, to tam – zgodnie z prawem rozpadu naturalnego – natężenie promieniowania systematycznie maleje, w miarę jak izotopy dzień po dniu rozpadają się. [4]

Autor, Dariusz Aksamit z Wydziału Fizyki Politechniki Warszawskiej, prezes Stowarzyszenia Rzecznicy Nauki, działa również w Fundacji Forum Atomowe.

[1] http://reporters.pl/5250/fukushima-zaatakowala-promieniowanie-100-krotnie-przekroczylo-smiertelna-dawke-wideo/ dostęp z dnia 07.02.2017r.

[2] http://www.nucnet.org/all-the-news/2017/02/06/fukushima-groundwater-radiation-substantially-below-targets-says-tepco dostęp z dnia 07.02.2017r.

[3] http://blog.safecast.org/2017/02/no-radiation-levels-at-fukushima-daiichi-are-not-rising/ dostęp z dnia 07.02.2017r,

[4] https://www.facebook.com/Elektrownie-J%C4%85drowe-dla-Polski-312692050670/posts/?hc_location=ufi dostę z dnia 07.02.2017r.

Czego u nas szukaliście?

Nie ma więcej wpisów