Artykuł powstał w ramach płatnej współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Łódzkiego
Z biologów śmieją się chemicy. Z chemików – fizycy. Z fizyków śmieją się matematycy. Z matematyków – filozofowie. A z filozofów śmieją się wszyscy. To oczywiście jeden z wielu wariantów tego akademickiego żartu, ale nieźle obrazuje on niełatwą pozycję, jaką wśród nauk ścisłych zajmuje filozofia.
Gdyby ktoś szybko próbował poczuć się urażony, to wyjaśniam, że powyższy żart (w minimalnie zmienionej wersji) zaczerpnąłem z rozmowy, jaką z filozofem nauki prof. Wojciechem Sadym przeprowadziła Karolina Głowacka w swoim podcaście „Radio naukowe”. Profesor Sady z wykształcenia jest fizykiem i filozofem, więc śmiało można założyć, że wie co mówi.
Wojciech Sady jest też tłumaczem nowej książki z serii „Krótkie wprowadzenie” (pisaliśmy już o kilku tytułach z tej serii wydawanej przez Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego) noszącej nieco groźnie brzmiący tytuł „Filozofia fizyki”.
No dobra, co to właściwie jest ta „filozofia fizyki”? Przyznam, że w pierwszej (i drugiej) chwili miałem sporo wątpliwości, czy takie zestawienie ma jeszcze sens. Bo że miało za czasów Arystotelesa, to nie ma wątpliwości – wówczas fizyka w dzisiejszym znaczeniu oczywiście nie istniała, za to filozofowie w swoich poszukiwaniach wyjaśnień działania świata zajmowali się choćby odgadywaniem, czym może być ruch.
Ale dziś fizyka i filozofia wydają się być zupełnie rozdzielone. Fizyka to nauka superścisła, twardo oparta na wynikach eksperymentalnych, ale też z ogromnym obszarem ścisłej wiedzy teoretycznej. Tymczasem filozofia pozostaje obszarem krytycznych rozważań dotyczących zarówno rzeczywistości jako całości, jak i zasad funkcjonowania życia, człowieka czy umysłu. O ile fizyka posuwa się małymi krokami stale opierając się na wcześniejszej wiedzy, o tyle filozofia ma tendencję do wykonywania dużych skoków, stawiania rewolucyjnych tez i tworzenia niezgodnych, a często sprzecznych ze sobą systemów.
Co więc mogą mieć ze sobą wspólnego? Cóż, przez ostatnie 120 lat fizyka mocno przeorała nasze pojęcie o rzeczywistości. Choć teoria względności Einsteina nie wzięła się znikąd (choć czasami odbieramy ją jako rewolucję, a nie jeden z etapów), to rozpoczęła ciąg poszerzania wiedzy, który zepsuł nasze zdroworozsądkowe spojrzenie na świat. Oczywiście nikt robiąc sobie herbatę nie martwi się cząsteczkowymi konsekwencjami mechaniki kwantowej, ale faktem jest, że nasz świat nie działa tak, jak nam podpowiadają zmysły. Na co dzień wystarczy nam w zupełności mechanika newtonowska, ale zdajemy sobie sprawę, że poleganie na niej to takie trochę oszukiwanie siebie.
No i oczywiście nie zapominajmy o konsekwencjach teorii względności – paradoksie bliźniaków, zmianie odległości i czasu wraz z prędkością i grawitacją oraz innych sprawach, od których może się zakręcić w głowie.
Tu właśnie jest miejsce dla filozofii. I to – moim zdaniem – znacznie ciekawszej niż ta hellenistyczna czy średniowieczna. Ciekawszej, bo opartej na ścisłej wiedzy naukowej.
Ot choćby kwestia równoczesności zdarzeń. Skoro rozbłysk supernowej dociera do nas po pokonaniu 100 000 lat świetlnych, to mówimy, że w rzeczywistości gwiazda wybuchła te 100 000 lat temu. Ale czy faktycznie? Czy możemy przykładać do takich zdarzeń taką bezwzględną miarę czasu? Przecież „teraz” to dość lokalna miara. Z naszego punktu widzenia owo „teraz” dla wybuchającej gwiazdy następuje dokładnie w momencie, w którym dostrzegamy rozbłysk. Czy jest sens dyskutować o innym „teraz”, tym sprzed 100 000 lat, skoro wszystko wskazuje na to, że nie ma możliwości „przeskoczenia” tego czasu?
To również kwestia modnych ostatnio rozważań o roli boga w fizyce. Piszę „boga” małą literą, bo nieważne czy chodzi o tego chrześcijańskiego czy o jakikolwiek inny byt ponadnaturalny. Zabawne wydaje się to, że niektórzy fizycy są bardziej skłonni do „upychania” bogów w swojej dziedzinie nauki, niż chcieliby to robić teolodzy. Ci drudzy zdają sobie bowiem świetnie sprawę z ryzyka, jakie niesie wyjaśnienie boską interwencją tych zjawisk, których nie umiemy na razie wytłumaczyć inaczej. Robiono to już wielokrotnie i wielokrotnie okazywało się to fatalnym pomysłem, bo pojawiały się wyjaśnienia niezrozumiałych wcześniej mechanizmów i bóg był „wypychany” ze swojego miejsca tracąc kolejny przyczółek.
W „Filozofii fizyki” jej autor, David Wallace zajmuje się właśnie tymi obszarami filozofii, które bezpośrednio dotyczą współczesnej wiedzy fizycznej – paradoksem bliźniąt, pojęciem równoczesności, zjawiskami kwantowymi. Bardzo dobrze tłumaczy, i to w konwencji ściśle naukowej, fizycznej logiczne konsekwencje tych zjawisk i pomaga oswoić się z tym, od czego nasz umysł w pierwszej chwili odbija się z poczuciem, że „tego zrozumieć się nie da”.
Jeśli mieliście (lub nadal macie) poczucie, że te kwantowo-względnościowe sprawy mogą Wam zagotować mózgi, to szczerze polecam „Filozofię fizyki”. Trzeba ją czytać ze skupieniem, ale ten wysiłek zwróci się w postaci znacznie lepszego zrozumienia rzeczywistości.
No i bardzo polecam wysłuchanie rozmowy z tłumaczem, prof. Sadym, bo jego ciekawe, zdystansowane podejście do obszaru wiedzy, którym się zajmuje znakomicie uzupełnia i nieco „luzuje” mądre wywody Wallace’a.
You must be logged in to post a comment.