captcha image

A password will be e-mailed to you.

Wokół GMO narosło mnóstwo mitów. Nic dziwnego, zagadnienie jest złożone, a opinie bardzo skrajne. W tym tekście postaram się wyjaśnić wszystkie zalety, wady i zagrożenia jakie niesie ze sobą GMO.

Autorką tekstu jest Ewa Biela, farmaceutka i biofizyczka.

Czym są geny?

Mówiąc w dużym uproszczeniu, geny to nośniki informacji zapisane w sekwencji naszego DNA. DNA, a więc i geny, znajdują się we wszystkich żywych organizmach: od bakterii, poprzez rośliny, aż po zwierzęta. Mamy je i my, ludzie.

W terminologii naukowej mówi się, że geny kodują nasze białka. To oznacza, że geny niosą instrukcję, jakie aminokwasy i w jakiej kolejności trzeba połączyć, by otrzymać dane białko. Tak więc to geny określają z czego jesteśmy zbudowani, jakie białka budują nasze komórki, jakie enzymy regulują funkcje naszego ciała. Każdego dnia zjadamy niewyobrażalne ilości genów, które są naturalnymi składnikami naszego pożywienia. Zjedzone DNA jest trawione do podstawowych składowych, nukleotydów, które następnie mogą posłużyć do powielenia naszego własnego DNA, a więc i genów, w nowo powstających komórkach, albo mogą zostać zmetabolizowane i wydalone. To naturalny proces i nie wynika z niego nic złego. Kiedy jemy wołowinę, nie rosną nam rogi i kopyta, od sałaty nie zieleniejemy, a po kurczaku nie obrastamy w pióra.

Czym jest GMO (genetycznie modyfikowany organizm)?

Rozwój nauki pozwolił nam poznać sekwencje poszczególnych genów, a nawet odkryć czemu niektóre z nich służą. Nauczyliśmy się też geny usuwać, kopiować, modyfikować i przenosić pomiędzy organizmami. Potrafimy naprawiać błędy, zwane mutacjami.

I tak, na przykład, udało się wyizolować ludzki gen insuliny, hormonu koniecznego do prawidłowego gospodarowania cukrem w naszych organizmach. Następnie ów gen można wprowadzić do bakterii i spowodować, że te zmodyfikowane bakterie wyprodukują dla nas ludzką insulinę, z której codziennie korzystają setki tysięcy chorych na cukrzycę na całym świecie. Wprowadzając gen kodujący ludzką insulinę do bakterii, stworzyliśmy genetycznie modyfikowane organizmy (GMO). Teraz te zmodyfikowane (i zupełnie niegroźne) bakterie pracują dla nas, ludzi. Rosną, zawieszone w specjalnej pożywce w ogromnych pojemnikach i wydzielają insulinę, która następnie jest oczyszczana, mieszana ze składnikami, które umożliwiają jej przechowanie i późniejsze podanie w formie zastrzyku, który umożliwia chorym w miarę normalne funkcjonowanie, a czasem wręcz ratuje życie.

Warto tu dodać, że nie istnieje technologia, która pozwoliłaby syntetyzować insulinę metodami chemicznymi, a wcześniej używana insulina, pochodząca od świń, różni się od ludzkiej i ma wiele działań niepożądanych. Dodatkowo bakterie, które produkują insulinę, nie są w stanie przeżyć bez specjalnej pożywki, więc nie bez pomocy ludzi nie mogą mnożyć się poza laboratorium i nie stanowią żadnego zagrożenia. 

No dobrze, ale co z GMO w naszym pożywieniu?

Pierwszą modyfikowaną genetycznie rośliną, wprowadzoną do sprzedaży w USA w 1994 r., był pomidor (nazwany FlavrSavr), w którym zmniejszono aktywność genu odpowiadającego za mięknięcie i gnicie.  Zaletą było to, że pomidory można było zrywać już dojrzałe, bo i tak się nie psuły. Pomysł świetny, bo przecież nie ma to jak dojrzały, pomidor, który długo będzie świeży. Niestety, FlavrSavr utrzymały się na rynku tylko przez trzy lata, głównie ze względu na brak doświadczenia producenta, błędy w uprawie i łatwiejsze uszkodzenia w transporcie, gdyż dojrzałe pomidory były bardziej miękkie, niż te z odmian, które zbierane są jeszcze twarde. Przez te trzy lata ludzie jedli genetycznie modyfikowane pomidory i nie wynikły z tego żadne zdrowotne konsekwencje.

Inne pożądane cechy roślin, jakie można uzyskać stosując techniki inżynierii genetycznej, to, na przykład, zwiększenie odporności na infekcje czy wprowadzenie genów zabezpieczających rośliny przed szkodnikami, co przekłada się na większe zbiory. W USA uprawy kukurydzy i soi modyfikowanej genetycznie obejmują setki hektarów. I w ogóle nie używa się do nich insektycydów. Żadnych. Zero! Jak to możliwe?

Te rośliny dostały od naukowców dodatkowy gen, wcześniej wyizolowany z bakterii. Gen ów koduje tak zwaną toksynę Bt. I choć słowo „toksyna” brzmi groźnie, jest ona zupełnie nieszkodliwa dla ludzi. Toksyna Bt wiąże się z receptorami występującymi wyłącznie w komórkach jelit owadów, powodując uszkadzanie tych komórek. Następstwem uszkodzenia jelit jest uwolnienie bytujących w owych jelitach bakterii, które rozprzestrzeniają się po całym organizmie wywołując zakażenie i zabijając owada. W organizmie człowieka czy zwierząt hodowlanych nie ma takich receptorów. Dzięki temu toksyna Bt nie wykazuje działania toksycznego dla organizmów innych niż owady. Jest po prostu białkiem nie różniącym się od innych białek roślinnych i, tak jak one, zostaje strawiona i wykorzystana jako pokarm. Nawet w dużej ilości toksyna Bt nie wpłynie w żaden sposób na człowieka, tak samo jak zabójczy dla nas jad kiełbasiany (czyli toksyna botulinowa) nie wywarłby żadnego wrażenia na roślinie, gdyż rośliny nie mają komórek nerwowych takich jak my ani białek odpowiedzialnych za uwalnianie neuroprzekaźników – a działanie tych właśnie białek upośledza botulina.

Rośliny sztucznie wzbogacone o gen Bt i produkujące toksynę Bt, nie są uszkadzane przez owady. Dzięki temu te rośliny są ogólnie zdrowsze i mniej podatne na wtórne zakażenia uszkodzonych tkanek np. grzybami (pleśń, sporysz). Tymczasem toksyny grzybów mogą być dla ludzi bardzo niebezpieczne (np. mykotoksyny w nawet niewielkiej ilości mogą przyczynić się do rozwoju nowotworów).

Modyfikacjami genetycznymi można uodpornić rośliny na niekorzystne warunki zewnętrzne – np. suszę. Można przedłużyć trwałość owoców, można też spowodować, że roślina będzie produkować składniki typowe dla innych roślin, co zwiększy jej wartość odżywczą. Tu przykładem może być tak zwany „złoty ryż” wytwarzający beta-karoten, który w organizmie jest przekształcany w witaminę A. Beta-karoten jest ważnym składnikiem naszej diety. Występuje na przykład w marchewce, nadając jej kolor. Kiedy jest produkowany przez ryż, daje nasionom piękną, złotą barwę. Ale nie o estetykę tu chodzi. Złoty ryż mógłby zapewnić, niezbędną dla rozwoju wzroku, witaminę A ludziom żyjącym w rejonach, gdzie witamina ta nie jest dostępna w pożywieniu.

Według WHO, 250 milionów dzieci w wieku przedszkolnym cierpi z powodu niedoboru tej witaminy, a złoty ryż mógłby uratować 250 – 500 tysięcy dzieci rocznie przed ślepotą [1]. Złoty ryż jest tak ważnym projektem, że miał być przekazany rolnikom do upraw i hodowli za darmo, niestety, organizacje ekologiczne uznały go za wroga (AKTUALIZACJA: po wielu latach blokowania przez przeciwników GMO dopuszczenia “złotego ryżu” do uprawy 18 grudnia 2019 roku został on zatwierdzony na terenie Filipin jako tak samo bezpieczny jak jego biały odpowiednik). Dlaczego za wroga? O tym opowiem w dalszej części tego tekstu.

To nienaturalne…

Oczywiście, że nie. Ale my, ludzie, nie jemy właściwie nic naturalnego. Zboża, które zjadamy, mają za sobą setki lat krzyżowania (również międzygatunkowego), po którym następowała selekcja, czyli nic innego jak wybieranie do dalszej hodowli roślin niosących nowe, odpowiednio zmienione, zestawy genów.

Proces krzyżowania i selekcji był niezwykle czasochłonny i a dobry rezultat wcale nie był gwarantowany. Większość owych manipulacji dokonało się zanim ludzkość dowiedziała się, że w ogóle istnieją geny i jak są dziedziczone, nie mówiąc już nawet o tym, że nikt nie wiedział, jakie geny i gdzie są przenoszone podczas krzyżowania. Później chaos stał się jeszcze większy: wprowadzono mutagenezę chemiczną i radiacyjną.

Przy mutagenezie chemicznej używano, między innymi, kolchicyny. Jest to substancja, która powoduje, że wszystkie geny są podwajane, ale komórka nie dzieli się. Gdyby coś takiego spotkało ludzki embrion, dziecko w ogóle nie mogłoby się rozwinąć i ciąża obumarłaby na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Ale rośliny całkiem dobrze sobie radzą z takimi manipulacjami. Mogą na przykład umożliwić rozmnażanie krzyżówki, w której genach namieszano tak bardzo, że powstała roślina nie jest w stanie produkować nasion.

I my to wszystko jemy, jedli to nasi przodkowie i nikomu nie zaszkodziło.

Później wprowadzono mutagenezę radiacyjną: napromieniowane rośliny rzadko przeżywały. Ale te, które przeżyły, wykazywały nowe, niekiedy korzystne cechy. I te rośliny wybierano do dalszej selekcji, rozmnażano, a później wprowadzano na rynek. Przykładem może być czerwony grejpfrut. Pycha, prawda? A mutageneza wprowadza wiele zmian w różnych miejscach w DNA. Co więcej, są to zmiany, których, bez zaawansowanych technik, nie jesteśmy nawet w stanie rozpoznać.

To nasuwa prostą analogię: nowoczesna inżynieria genetyczna, która wprowadza precyzyjnie wybraną zmianę w precyzyjnie wybrane miejsce w genomie, jest, w porównaniu z mutagenezą, jak operacja neurochirurgiczna w porównaniu z waleniem młotkiem. A jednak „walenie młotkiem” nikomu nie przeszkadza, a precyzyjne operacje już tak. Czy to logiczne?

Więc dlaczego wszyscy mówią, że GMO nam szkodzi?

Po pierwsze nie wszyscy. Naukowcy są zgodni, że GMO nie jest szkodliwe i jest nam potrzebne. W 2016 roku 107 noblistów podpisało list wzywający Greenpeace do zaprzestania zwalczania GMO [2]. Niestety, ich apel nie odniósł żadnego skutku. Spora część aktywistów dała się zwerbować do walki z GMO i to oni głośno krzyczą o jego szkodliwości. Dlaczego tak się stało? To długa historia. Wystarczy jeden człowiek z dużą charyzmą, by pociągnąć za sobą tłumy. Już nie raz w naszej historii tak się działo. W przypadku GMO również tak było.

W 1977 roku Jeremy Rifkin wydał swoją książkę atakującą biotechnologię rolniczą. Człowiek, nie mający bladego pojęcia o biologii molekularnej i inżynierii genetycznej, zmobilizował tysiące ludzi do walki z czymś, czego sam nie rozumiał. I tak jeden drobny kamyczek wywołał lawinę: rozpowszechnianie fałszywych informacji, nakręcanie obaw, niszczenie testowych upraw roślin modyfikowanych genetycznie, blokowanie wprowadzania upraw na pola.

W Europie tylko jedna roślina GMO może być uprawiana: kukurydza produkująca toksynę Bt. Dopuszczono ją do uprawy zanim zaczęły obowiązywać obecnie działające przepisy. Ale i tak niektóre kraje, w tym Polska, zakazały jej upraw. Używamy za to chemicznych środków ochrony roślin, choć moglibyśmy je znacząco ograniczyć. Uprawiamy odmiany mniej wydajne i cieszymy się, że coś jest opisane jako „organic”, nie biorąc pod uwagę, że żadna uprawa nie opłaca się i nic nie urośnie bez stosowania środków ochrony roślin, a uprawy „organic” są mało wydajne i przez to najbardziej obciążające dla środowiska.

Autorka tekstu na polu kukurydzy koło Buffalo Bill Monument w Kansas. 93% kukurydzy uprawianej w USA to GMO. Fot. archiwum Ewy Bieli

Rolnicy w Azji wybierają nasiona roślin GMO, bo dają im dużo większe zyski, a u nas krążą opowieści o tym, jak z powodu GMO indyjscy farmerzy popełniają samobójstwa. Owszem, liczba samobójstw rolników jest tam ogromna, wiele z nich ma związek z sytuacją ekonomiczną i problemami finansowymi, ale związek samobójstw z GMO jest taki sam jak z wpływem ilości bocianów na liczbę urodzeń dzieci na danym terenie. (W tym ostatnim przypadku istnieje korelacja: więcej dzieci rodzi się na wsiach, tam jest też więcej bocianów, ale czy naprawdę istnieje związek pomiędzy tymi dwiema zmiennymi?).

Tu chciałabym rozprawić się z jeszcze jednym mitem: czasem można usłyszeć argument, że niektóre rośliny GMO są celowo uodparniane na jeden z herbicydów, po to, by można było używać więcej tego herbicydu. Czasem czytam: „żeby można było lać go bez opamiętania”. To kompletna bzdura. Czy jakikolwiek rolnik kupiłby roślinę GMO, a później kupował i zużywał absurdalne ilości herbicydów bezowocnie, jedynie niszcząc własną ziemię uprawną? Przecież to nielogiczne! Owszem, niekiedy w rolnictwie stosuje się uodparnianie roślin uprawnych na herbicydy. Ale jedynym celem takiej modyfikacji jest zwalczanie chwastów, których nie da się usunąć nie szkodząc uprawie.

To tak, jakby chronić jedzenie przed szczurami dosypując do niego trutki na szczury, która jest zabójcza również dla ludzi. Zysk byłby żaden. Ale w przypadku roślin da się zniszczyć same chwasty, a uprawy ochronić, jeśli wprowadzi się do nich gen uodparniający je na herbicyd. Pozostałe rośliny nie przeżyją takiego oprysku. I teraz najważniejsze. Wprowadzenie rośliny odpornej na dany herbicyd pozwala często na zastosowanie jednego skutecznego środka, zamiast mieszaniny kilku środków, które działają w niewielkim zakresie i tylko na część chwastów. Dzięki temu zysk z uprawy jest większy, a łączna ilość używanych herbicydów wcale nie jest większa niż wcześniej, a często jest nawet mniejsza [3]. Dodatkowo, oprócz oszczędności na herbicydach, oszczędza się czas, uprawa wymaga mniej pracy, mniej oprysków oznacza mniej spalonego paliwa, a dzięki możliwości uprawy bezorkowej poprawia się struktura gleby.

A może jednak szkodzi?

Oczywiście, zawsze jest taka możliwość, choćby bardzo, bardzo nieprawdopodobna.  Dlatego przeprowadzono wiele badań na zwierzętach, mamy też dane z lat poprzednich: ludzie na świecie co roku zjadają tony żywności modyfikowanej genetycznie i nie słychać by bardzo im to szkodziło. .
Rośnie zachorowalność na nowotwory, ale ta rośnie także w Europie, gdzie GMO się nie produkuje i nie je. Poza tym, zwiększa się precyzja i dostępność diagnostyki. Dziś mamy dowody, że nowotwory zabijały naszych przodków (zachował się szkielet człowieka pierwotnego z nowotworem kości), choć, kiedy to się działo, nikt o nowotworach nie słyszał. Za czasów naszych pradziadków umierało się „na płuca”, ale ile z tych śmierci wywoływał rak płuc nie da się dziś ocenić. Zatem znów mamy te nieszczęsne bociany i zwiększanie dzietności na terenach ich bytowania.
A badania? Żadne z poprawnie przeprowadzonych badań nie wykazało szkodliwego wpływu GMO na zdrowie spożywających je zwierząt ani ludzi. Ze względu na ogromne obawy i lobby anty-GMO przeprowadzono takich badań tysiące i nie znaleziono ani jednego dowodu na szkodliwość modyfikowanych genetycznie roślin.

Ale było takie badanie…

Tak, było. Naukowiec, który je prowadził, Gilles-Éric Séralini [4], wybrał do niego odmianę szczurów, która ma zwiększoną podatność na nowotwory (Sprague Dawley rat). Później karmił je GMO i pokazywał ogromne guzy nowotworowe, które z czasem się pojawiały.
To dokładnie tak, jakby wybrać do badania grupę dwudziestolatków, wyłączyć z ich diety słodycze i po 30 latach wykazać, że się z tego powodu zestarzeli.
To NIE jest poprawnie zaplanowane i przeprowadzone badanie. Po prostu tak się tego nie robi i już. Badania laboratoryjne podlegają jasno określonym zasadom i regułom, a w tym przypadku owe reguły zostały złamane. Tu należy dodać, że dodatkową manipulacją było trzymanie przy życiu szczurów, u których guzy urosły do ogromnych rozmiarów, zapewne dały już przerzuty i powodowały cierpienie zwierząt, tylko po to, by dokumentacja fotograficzna była bardziej dramatyczna. Znowu: tak się tego nie robi. No chyba, że ktoś celowo chce zmanipulować dane, by nastraszyć społeczeństwo. Trzy niezależne zespoły próbowały powtórzyć badania prowadzone przez Séraliniego, ale żaden z nich nie uzyskał takich wyników.

Wszystkie powtórzone badania, co do jednego, nie wykazały związku spożywania GMO ze zwiększoną zapadalnością na nowotwory.

Ale to musi być straszna chemia…

Ale nie jest. Oczywiście: „polimeraza DNA” brzmi groźnie, ale to enzym obecny w każdej komórce, także w naszych. W inżynierii genetycznej chemii jest bardzo niewiele. Ilość DNA, na której się pracuje, jest tak mała, że niewidoczna, a reakcje prowadzi się w objętości mniejszej niż kropla wody. Cały trik polega na tym, by DNA zmienić, oczyścić i wprowadzić do organizmu (na przykład rośliny), który już zupełnie naturalnie, swoimi biochemicznymi mechanizmami zrobi całą resztę. Później rozmnaża się już roślinę, która radzi sobie z obróbką tego obcego DNA tak, jak ze swoim własnym. Zanim wejdzie do produkcji, po laboratoryjnych odczynnikach nie ma już śladu.

Czy to naprawdę tak dużo zmienia?

Aby nie zanudzać czytelników, nie będę opisywać szczegółowo kolejnych odmian roślin GMO, zwłaszcza, że wiele opisów można znaleźć w internecie, również po polsku. Świetnym źródłem nowinek jest blog Wojciecha Zalewskiego, GMObiektywnie. Mechanizm tego, jak to się stało, że GMO jest w Europie zabronione, opisuje w swojej książce Marcin Rotkiewicz („W królestwie Monszatana”.) Opiszę tylko kilka przykładów.

Ostatnio głośno było o uprawianych w Bangladeszu bakłażanach. Ta roślina jest tam bardzo popularnym składnikiem diety, zaś największą bolączką rolników jest lokalna odmiana gąsienic, które bardzo niszczą plony. Oznacza to konieczność ciągłych oprysków (nawet 100 razy w czasie życia rośliny). Tak częsta ekspozycja na środki ochrony roślin i wysokie ich stężenie w czasie oprysku nie służy też i rolnikom. A koszty opryskiwania stanowią prawie połowę wszystkich kosztów uprawy. Jak w ciągu ostatnich lat radzi sobie bakłażan Bt? Cóż. Zyski uprawiających go rolników są 6 razy wyższe niż tych uprawiających niemodyfikowane bakłażany. Sześć razy, przy zmniejszeniu ilości oprysków o 61%. Utrzymanie części oprysków jest konieczne ze względu na to, że na niektóre owady w tym regionie toksyna Bt nie działa.  Za to na najgroźniejszy dla upraw gatunek działa w praktycznie stu procentach [5].

Więc dlaczego uprawy GMO są zakazane w Europie?

Tu decydują politycy. A politycy zrobią to, co zapewni im poparcie wyborców. Jeśli wyborcy (skutecznie zastraszeni przez grupy domagające się zakazu uprawy GMO i wspierające się nierzetelnymi badaniami, takimi jak to z nowotworami u szczurów) nie chcą GMO, to politycy GMO zabronią i już.

Za bezpieczeństwem GMO przemawiają setki prac i lata badań. Powtarzalne wyniki, dobrej jakości prace, poprawnie przeprowadzone eksperymenty i zbiorcze raporty, a także wyniki wielu już lat uprawy i konsumpcji roślin GMO.

Przeciw – strach, obawy i niezrozumienie. Pogłębia je jeszcze marketingowy chwyt polegający na oznaczaniu wielu produktów (szczególnie nabiału) informacjami, że są one wolne od GMO. Po pierwsze w Polsce nie są uprawiane rośliny modyfikowane genetycznie, więc podkreślanie, że dane mleko, ser czy jogurt jest wolny od GMO jest zwykłym zagraniem pod publiczkę.

Co jednak gorsze takie oznaczenie sugerują, że produkty bez GMO są w jakiś sposób lepsze od tych, które mogłyby zawierać modyfikacje genetyczne. W ten sposób powstaje przekonanie, że należy unikać GMO, bo stwarza jakieś zagrożenie. A to nieprawda.

Mam nadzieję, że ten tekst wyjaśnił czym jest GMO i pozwoli pozbyć się strachu przed nim.

1 https://academic.oup.com/ajcn/article/96/3/658/4576908#aff-1

2 http://supportprecisionagriculture.org/view-signatures_rjr.html

3 https://www.scribd.com/document/312840975/Genetically-Engineered-Crops-Experiences-and-Prospects-Report-in-Brief#fullscreen&from_embed

4 https://allianceforscience.cornell.edu/blog/2018/06/european-studies-disprove-seralinis-gmo-maize-tumor-claims/

5 https://www.frontiersin.org/articles/10.3389/fbioe.2018.00106/full

Nie ma więcej wpisów