captcha image

A password will be e-mailed to you.

FELIETON. Od początku istnienia cywilizacji nasz gatunek spowodował zniknięcie aż połowy biomasy na Ziemi. W ten sposób zapoczątkowaliśmy szóste wielkie wymieranie w dziejach naszej planety. Oprócz tego wywołaliśmy globalne ocieplenie, którego już nie mamy szans zatrzymać. Oto, jak nauka podsumowuje naszą działalność na naszej rodzinnej planecie.

Daleka jestem od „ekohisterii” czy skłonności „ekoterroryzmu”, jak niektórzy obrońcy dobrego imienia Homo sapiens chcą myśleć o badaniach dotyczących wpływu człowieka na środowisko. Tym niemniej, im więcej dowiaduję się o tym, cośmy uczynili naszej planecie (póki co jedynej, jaką mamy), tym bardziej czuję się tym przygnębiona i przerażona.

Gdyby historia o żabie wrzuconej do powoli podgrzewanej wody była prawdziwa, to użyłabym jej teraz jako częściowej analogii względem tego, co obecnie odbywa się na Ziemi. Nie spostrzegłszy tego, co naprawdę się dzieje, ludzkość stopniowo się ugotuje. Różnica polega jednak na tym, że to my sami postawiliśmy garnek z wodą na ogniu i sami włączyliśmy palnik, unicestwiając to, co wcześniej się w tym garnku znajdowało. I to wcale nie są bajania oderwanej od rzeczywistości cioci Jadzi, tylko wnioski z analiz i metaanaliz przeprowadzonych w ciągu zaledwie kilku ostatnich lat.

Połowa biomasy zniknęła

Od kiedy rozwija się cywilizacja człowieka, objętość żywych organizmów na Ziemi zmniejszyła się o połowę. Wniosek ten płynie z największego jak dotąd spisu żywych organizmów, przeprowadzonego niedawno przez badaczy z Izraela i USA. Zespół kierowany przez Rona Milo z Instytutu Naukowego Weizmanna zdefiniował biomasę jako zawartość węgla w organizmach żywych, co odzwierciedla masę cząsteczek zbudowanych ze związków organicznych, takich jak białka i DNA, z wykluczeniem wody. Naukowcy przeczesali setki badań naukowych na ten temat i na tej podstawie obliczyli, że całkowita biomasa na Ziemi wynosi obecnie 550 gigaton węgla (Gt C).

Wielu naukowców sądziło, że to bakterie ilościowo zdominowały ziemską biomasę. Milo i jego zespół skupili się więc na tym, by to zweryfikować. I okazało się, że to nie bakterie, tylko rośliny lądowe stanowią aż 80 proc. biomasy na naszym globie (na lądach jest 50 razy więcej biomasy niż w oceanach). Bakterie są drugie w kolejności i stanowią 13 proc. biomasy, potem są grzyby, archeowce i protisty. Wszystkie zwierzęta razem wzięte stanowią zaś zaledwie 1 proc. ogółu biomasy.

Badania przeprowadzone w 2017 roku przez Karla-Heinza Erba z Uniwersytetu Zasobów Naturalnych i Nauk Przyrodniczych w Austrii (Universität für Bodenkultur) pokazały, że całkowita biomasa roślin lądowych zmniejszyła się aż o połowę od początków istnienia ludzkiej cywilizacji. Ze względu na ogromną przewagę ilościową roślin lądowych zespół Milo przyjął założenie, że tym samym o połowę zmniejszyła się również całkowita biomasa wszystkich organizmów na Ziemi. To wynik w dużej mierze wycinania lasów i rozwoju rolnictwa – nie tylko uprawy ziemi, ale też wypasu zwierząt. Winna jest też gospodarka leśna utrzymująca w ryzach wegetację, a więc preferująca małą gęstość poszycia i młody wiek drzew.

Szóste wielkie wymieranie

Przykrych wniosków jest więcej. Biomasa ptaków domowych – w tym przede wszystkim kurcząt – jest teraz 30 razy większa niż biomasa wszystkich dzikich ptaków razem wziętych. Co więcej, całkowita biomasa ludzi wynosi obecnie 0,06 Gt C i jest większa o rząd wielkości niż biomasa wszystkich dzikich ssaków na świecie, którą naukowcy oszacowali na 0,007 Gt C. Z tego 0,003 Gt C przypada na ssaki lądowe (spadek z 0,02 Gt C) i 0,004 Gt C. na ssaki morskie (spadek z 0,02 Gt C).

Tu podkreślam w ślad za naukowcami, którzy przeprowadzili to badanie, że są to oczywiście dane mocno szacunkowe, bo nikt na świecie nie jest w stanie podać dokładnej ilości biomasy na naszej planecie. Zwłaszcza że dane te są – nazwijmy to – bardzo dynamiczne. Kiedy nie tak dawno udało się w miarę dokładnie policzyć jeden z gatunków słoni, liczba ta po krótkim czasie stała się nieaktualna z powodu rzezi, jaką tym zwierzętom zgotowali kłusownicy.

Rzezi mniejszych organizmów albo nie dostrzegamy, albo tymczasowo sprawia nam ona ulgę. Niedawno pisałam o tym, że badania robione za naszą zachodnią granicą wykazały ubytek aż trzech czwartych owadów latających w ciągu zaledwie 30 lat. Mniej komarów nas gryzie? To wspaniale! Sęk w tym, że najbardziej cierpią w tym procesie owady zapylające, a bez nich nasze rolnictwo zaczyna kuleć. Badania prowadzone w 2013 roku pokazały, że w Europie brakuje aż siedmiu miliardów pszczół miodnych! Najgorzej jest w Mołdawii i Wielkiej Brytanii, gdzie owady te zaspokajają mniej niż jedną czwartą potrzeb. W Polsce jest to między 25 a 50 proc.

To wszystko nosi znamiona szóstego wielkiego wymierania w dziejach Ziemi. Naukowcy, którzy sformułowali tę hipotezę, przebadali 27,6 tys. gatunków ptaków, płazów, ssaków i gadów z całego świata, co stanowi blisko połowę znanych nauce gatunków kręgowców. Obliczyli, że aż 32 proc. z nich znacząco zmniejszyło liczebność. Wszystkie 177 gatunków ssaków, które badacze wzięli pod lupę, utraciło co najmniej 30 proc. swoich terytoriów, a ponad 40 proc. z nich doświadczyło ogromnego (ponad 80-proc.) spadku liczebności.

O tym, że w obecnym stanie rzeczy można dostrzec znamiona szóstego wielkiego wymierania, mówią również geolodzy, którzy zebrali informacje na temat poprzednich masowych wymierań w dziejach Ziemi. Bardzo ciekawie opisuje ten proces Michael J. Benton w książce „Gdy życie prawie wymarło”, którą gorąco Wam polecam. Na podstawie badań skamieniałości naukowcy oszacowali, że poza okresami katastrof naturalnych z powierzchni planety znikają mniej niż dwa gatunki ssaków w ciągu miliona lat. Tymczasem w ciągu ostatnich 500 lat wyginęło co najmniej 80 gatunków ssaków z 5570 znanych (stan z 2011 roku). Groza.

Globalne gotowanie

A to nie koniec rachunku zniszczenia, bo rozwaliliśmy nie tylko życie, ale i klimat na naszej planecie. Tego, że to człowiek wywołał globalne ocieplenie w naszych czasach, dowodzi aż 97 proc. prac naukowych na ten temat. Mimo to przeciwnicy antropogeniczności zmian, którzy twierdzą, że ocieplenie jest efektem naturalnych fluktuacji klimatu, będą przekonywać, że to właśnie pozostałe 3 proc. badań ma rację. Cóż, mylą się, zwłaszcza że prace naukowe, na które się powołują, zawierają szereg błędów. Więcej na ten temat napisał Piotrek, ja nie będę się rozpisywać. Jeśli ktoś wciąż uważa, że dwutlenek węgla emitowany przez człowieka nie ma znaczenia dla stabilności klimatu, polecam mu lekturę artykułu w portalu „Nauka o klimacie”.

Machina globalnego ocieplenia jest już tak rozpędzona, że nawet gdybyśmy natychmiast powstrzymali wysyłanie do atmosfery całego dwutlenku węgla, jaki wytwarzamy, to i tak nie odwrócilibyśmy tego procesu i nie uniknęlibyśmy drastycznych zmian klimatu. Minęliśmy już punkt zwrotny. Tym niemniej każde ograniczenie emisji tego gazu przekłada się na spowolnienie procesu ocieplenia. I warto zacząć te zmiany od swojego najbliższego otoczenia. O tym, jak to zrobić, wkrótce napiszę u nas na blogu.

Wydawałoby się, że skoro większość naukowców zgadza się co do tego, że zmiany klimatu wywołał człowiek, to nie ma o czym dyskutować, tylko trzeba brać się za robotę i ścierać rozlane mleko. Ale nie, gdzie tam! Słowa przeciwników antropogeniczności globalnego ocieplenia (albo i przeciwników globalnego ocieplenia jako takiego) są wykrzykiwane tak głośno i energicznie, że można by pomyśleć, że rzeczywiście jesteśmy bez winy, przynajmniej w tej dziedzinie.

Bo ludzkość osiągnęła prawdziwe mistrzostwo w usprawiedliwianiu się czy też celowym niedostrzeganiu swojej ewidentnej winy. Nawet rozsypujący się na naszych oczach klimat Arktyki nie robi na nas wrażenia. Co więc może zrobić to wrażenie? Morze zalewające nabrzeża w Gdańsku? Masowe zgony z powodu fali upałów w polskich miastach? Takie zdarzenia już miały miejsce, tyle że w innych krajach świata. A póki niebezpieczeństwo jest daleko od nas, to można je lekceważyć. A temperatura rośnie…

 

Nie ma więcej wpisów