captcha image

A password will be e-mailed to you.

Dlaczego Rosjanie kłamali na temat lądowania Gagarina? Jak naprawdę zginęła Łajka? Czy amerykańska astronautka potajemnie wywierciła dziurę w rosyjskim statku Sojuz? I czy “pierwszy Amerykanin w kosmosie” w ogóle się w tym kosmosie znalazł?

W tym artykule opowiem Wam przede wszystkim o związanych z kosmosem kłamstwach rosyjskich i radzieckich, ale nie tylko, bo – zwłaszcza w okresie zimnej wojny – Amerykanie również mieli tendencję do ubarwiania lub przemilczania niewygodnej prawdy.

Na temat kosmicznych kłamstw w służbie propagandy i dezinformacji nagraliśmy specjalny odcinek Podcastu Crazy Nauki – możecie go posłuchać TUTAJ.

Rosyjski statek Sojuz MS-09 zacumowany do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Fot. NASA

Tym, co podczas kosmicznego wyścigu różniło te dwa mocarstwa, był stopień “wyciekania” prawdy na zewnątrz. Rosjanie przez kilkadziesiąt lat pracowali nad lotami kosmicznymi przy całkowitej blokadzie informacyjnej, która nie przepuszczała żadnych porażek do opinii publicznej. NASA – z tego punktu widzenia – była w gorszej sytuacji, bo społeczeństwo przez cały czas patrzyło jej na ręce, co utrudniało przemilczanie wieści o porażkach. Ale za to sukcesy były w NASA propagandowo rozdmuchiwane, a czasem brak sukcesu ukazywano jako sukces.

Rosja porzuca Międzynarodową Stację Kosmiczną?

Rosja nasiliła propagandę kłamstw, również tych o kosmosie, niedługo po ataku na Ukrainę w lutym 2002 roku, a zwłaszcza po nałożeniu sankcji przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską.

24 lutego 2022 szef Roskosmosu (Rosyjskiej Agencji Kosmicznej) Dmitrij Rogozin wydał na Twitterze kuriozalne oświadczenie, w którym stwierdził, że – tu zacytuję znaczną jego część, bo ta przemowa godna jest najlepszych momentów zimnej wojny:

“Korygowanie orbity stacji kosmicznej, unikanie niebezpiecznych śmieci kosmicznych, którymi wasi utalentowani biznesmeni zaśmiecili orbitę okołoziemską możliwe jest tylko dzięki silnikom rosyjskich statków transportowych Progress. Jeżeli zablokujecie współpracę z nami, to nikt nie uchroni Międzynarodowej Stacji Kosmicznej przed niekontrolowanym wejściem w atmosferę i upadkiem na terytorium Stanów Zjednoczonych lub… Europy. Możliwe, że 500-tonowa stacja spadnie na Indie lub Chiny. Podejmujecie takie ryzyko? Stacja kosmiczna nie przelatuje nad terytorium Rosji, więc ryzyko jest po waszej stronie. Jesteście na nie gotowi?”

Przerażające, prawda?

Cóż, niekoniecznie. Bo to kłamstwa.

No to po kolei. 

Kłamstwa Rogozina

To nieprawda, że Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS) nie przelatuje nad Rosją – przelatuje tak samo często jak nad innymi rejonami Ziemi. Przebieg trasy ISS można śledzić na bieżąco np. pod adresem www.heavens-above.com

To nieprawda, że śmieci kosmiczne są tylko amerykańskie. Więcej śmieci zostawili Rosjanie, a wcześniej Związek Radziecki. 

To nieprawda, że Stacją da się sterować tylko dzięki statkom rosyjskim. Owszem, obecnie odbywa się to za pomocą statków Progress M, które są na stałe zadokowane do ISS, ale równie dobrze do sterowania może posłużyć każdy inny statek kosmiczny z silnikiem i zapasem paliwa. Niektóre manewry zmiany orbity Stacji obsługiwał np. amerykański statek Cygnus. 

Gdyby Rosjanie postanowili opuścić stację, będzie trzeba po prostu na stałe doczepić do niej statki należące do innych agencji kosmicznych. 

Rosyjskie statki zadokowane do ISS: na pierwszym planie Sojuz, na drugim – Progress odpowiedzialny za manewrowanie Stacją. Fot. NASA

Na szczęście ISS nie jest już uzależniona od Rosji w kwestii dostarczania zaopatrzenia. Oprócz Rosjan mogą to teraz robić również dwie konstrukcje amerykańskie (Dragon i Cygnus), jedna europejska (ATV) i jedna japońska (HTV). 

Oświadczenie szefa Roskosmosu składa się więc z mnóstwa kłamstw. 

Co zatem jest prawdą?

Prawdą jest to, że w obecnej sytuacji rosyjski segment ISS nie może funkcjonować bez energii elektrycznej z amerykańskiej części statku, a strona amerykańsko-europejska polega na rosyjskich systemach napędowych. Problem polega więc nie na tym, że Stacja nie przetrwa bez Rosji, tylko na tym, w jaki sposób przeprowadzić rozwód.

Stacja omija ROSYJSKI śmieć kosmiczny

W odpowiedzi na rosyjską bufonadę Amerykanie odpowiedzieli własną, nagłaśniając w mediach ominięcie ROSYJSKICH ŚMIECI KOSMICZNYCH przez Międzynarodową Stację Kosmiczną

Fakt, że były to wyjątkowe śmiecie – fragmenty rosyjskiego satelity Cosmos 1408, który został zniszczony przez Rosjan rok wcześniej w ramach testów broni antysatelitarnej. 

ISS musiała dwukrotnie – w czerwcu i październiku 2022 – wykonać manewr uniku, aby się nie spotkać ze szczątkami rosyjskiego satelity. 

Amerykanie odpowiednio to nagłośnili w mediach, podkreślając przy tym, jak bardzo z prawdą minął się Dmitrij Rogozin, szef Roskosmosu, kiedy mówił o amerykańskich śmieciach na orbicie.

Dodajmy, że manewr ominięcia kosmicznych śmieci ISS wykonuje średnio raz w roku, więc i Amerykanie podkolorowali dramatyzm wydarzenia.

Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS). Fot. NASA

To jak jest z wycofaniem się Rosji z ISS?

Teraz spójrzmy szerzej na kwestię wycofania się Rosjan z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Rosja mówi o tym od kilku lat, przy wielu różnych okazjach. 

Najnowsza wersja jest taka, że Rosja opuści Stację po 2024 roku, a Amerykanie i Europejczycy będą ją eksploatować do 2030 roku, po czym ISS zostałaby poddana deorbitacji i rozbita w odległej części Oceanu Spokojnego. Następcami ISS na orbicie Ziemi byłyby komercyjnie obsługiwane platformy kosmiczne.

Kilka dni temu “Forbes” poinformował, że Rosja wydała na wojnę z Ukrainą 82 mld dolarów, co stanowi jedną czwartą jej rocznego budżetu. Nic więc dziwnego, że nie stać jej na takie zbytki jak utrzymywanie Stacji do spółki z wrogimi państwami NATO. Może więc – tu spekuluję – wypisać się ze Stacji przed tym terminem. 

Sęk w tym, że Rosja już znacznie wcześniej chciała się z ISS wymiksować. 

Czarna seria awarii

Krytyczne były lata 2020 i 2021, kiedy to rosyjskie moduły Stacji doznały szeregu poważnych awarii:

Rosyjski moduł laboratoryjny Nauka po zadokowaniu do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Fot. NASA

Po incydencie z modułem Nauka Amerykanie zaczęli ostro krytykować Rosjan za kiepski stan techniczny ich sprzętu.

A co ma zrobić Rosjanin, kiedy czuje się atakowany? Wiadomo, że najlepszą obroną jest również atak. Atak ten Rosjanie przypuścili zgodnie z najlepszymi wzorcami zimnowojennej dezinformacji. 

Oskarżenia o sabotaż

Wykorzystali do tego incydent odległy, który wydarzył się w 2018 roku. Chodziło o to, że wówczas w ich statku Sojuz odkryto niewielką dziurę. Sojuz był akurat zacumowany do ISS i uchodziło z niego powietrze.

Co ciekawe, niedługo po odkryciu tej szczeliny w 2018 roku Rosjanie nieoficjalnie poinformowali, że do usterki doszło na ziemi i pracownik, który odkrył niedoróbkę w postaci mikroszczeliny, zasklepił ją specjalistycznym klejem, toteż nie wykryto jej podczas prób hermetyczności statku. 

Usterka nie dawała o sobie znać także przez pierwsze dwa miesiące lotu orbitalnego. Potem jednak klej miał odpaść i odsłonił mikroszczelinę.

Potem Rosjanie zmienili zdanie co do przyczyn pojawienia się szczeliny. Dziennik “Kommiersant” podał, że eksperci z powołanej przez rosyjską agencję Roskosmos komisji uważają, iż najbardziej prawdopodobna jest wersja o celowym uszkodzeniu Sojuza przez amerykańską stronę. Sabotaż miał być rzekomo prowadzony przez astronautkę Serenę Auñón-Chancellor. Grubo.

Zbliżenie otworu w statku Sojuz MS-09, rzekomo wywierconego, który astronauci odkryli w 2018 roku. Fot. NASA

Najciekawsze było uzasadnienie Rosjan, czemu ich zdaniem miałby służyć ten sabotaż. Otóż… astronautka NASA miała rzekomo w ten sposób dążyć do przyspieszenia powrotu na Ziemię. Trochę nielogiczne, prawda?

Ale poczekajcie na ciąg dalszy.

Dziura w Sojuzie, rzekoma niepoczytalność i poufne dane

W 2021 roku, po incydencie zw. z Nauką, agencja TASS odgrzała te oskarżenia, twierdząc, że w 2018 roku Serena Auñón-Chancellor miała załamanie emocjonalne w przestrzeni kosmicznej, a następnie uszkodziła rosyjski statek kosmiczny Sojuz, który był zadokowany na stacji, aby mogła wcześniej wrócić na Ziemię. Miała ponoć… wywiercić w nim dziurę.

A dlaczego chciała wrócić wcześniej na Ziemię? Bo będąc na orbicie, dowiedziała się, że ma zakrzepicę (Amerykanka była zresztą faktycznie leczona na tę chorobę po powrocie na Ziemię). 

A skąd to Rosjanie wiedzieli? Z dokumentacji medycznej astronautki, którą ujawnili, mimo że tego typu dane przez ich partnera, czyli stronę amerykańską, traktowane są jako poufne! Ten kontrolowany przeciek wrażliwych informacji nastąpił, a jakże, podczas rozmowy przedstawiciela rosyjskiej agencji TASS z anonimowym przedstawicielem agencji Roskosmos. 

Już to samo w sobie jest skandaliczne. Zwróćcie też uwagę na to, że stwierdzenie, iż Amerykanka uszkodziła statek Sojuz, żeby wcześniej wrócić na Ziemię, zawiera też wyraźną sugestię o jej niepoczytalności.

Posądzana o sabotaż rosyjskiego statku amerykańska astronautka Serena Auñón-Chancellor. Fot. NASA

Ale skutek dezinformacyjny został odniesiony i tylko to liczyło. Amerykanie błyskawicznie oburzyli się i zaczęli bronić przed rosyjskimi oskarżeniami. Media zawrzały słusznym gniewem. I nikt już nie mówił o module Nauka, który na 47 minut poważnie zagroził Stacji.

To było zupełnie inaczej

Ten rosyjski manewr dezinformacyjny żywo przypomina sposoby stosowane jeszcze za czasów zimnej wojny, czyli w latach 50.-80. XX wieku, kiedy trwał wyścig kosmiczny między ZSRR a USA.

W tamtym okresie do rangi sztuki urosło przedstawianie osiągnięć – nazwijmy to dyskusyjnych – jako sukcesów. I to po obu stronach – radzieckiej i amerykańskiej.

Zacznijmy od Łajki. Minęło 65 lat od jej lotu w kosmos. Stała się ona pierwszym w dziejach żywym stworzeniem wysłanym na orbitę okołoziemską. 

Łajka. Źródło: Wikimedia

W chwili lotu w kosmos miała wówczas 2-3 lata i ważyła ok. 6 kg. Pierwotnie na imię miała Kudriawka (Kędziorek), a dopiero tuż przed lotem nadano jej imię Łajka, co w języku rosyjskim oznacza „szczekaczka” lub „oszczekiwacz” (kiedy przedstawiano ją publiczności w radiu, zaczęła szczekać). Wcześniej została odłowiona z ulic Moskwy i przekazana do testów Instytutowi Medycyny Lotniczej, ponieważ była spokojna i bardzo cierpliwa.

Celem misji Sputnika 2, na pokładzie którego Łajka poleciała w kosmos, było przeprowadzenie eksperymentów biomedycznych na psie przed wysłaniem w kosmos człowieka.

Propaganda radziecka odtrąbiła sukces, jakim miało być utrzymanie psa przy życiu przez 7 dni. Ostatniego dnia, wraz z wydzieloną porcją jedzenia, Łajka miała dostać truciznę, bo jej powrót na Ziemię nie był w ogóle brany pod uwagę. 

Łajka – ofiara, nie bohaterka

Jak było w rzeczywistości?

Biedne zwierzę nie miało łatwego życia ani spokojnej śmierci. Na pokładzie Sputnika 2 najprawdopodobniej znalazła się tylko jedna porcja karmy, a po siedmiu dniach w kapsule miał się po prostu skończyć tlen. 

Łajka jednak nie głodowała, bo zmarła w ciągu pierwszych godzin lotu, który nastąpił 3 listopada 1957 roku. Odtajniony po latach zapis jej funkcji życiowych pokazuje, że rytm jej serca wzrósł trzykrotnie w stosunku do normalnego rytmu, a częstość oddechu aż czterokrotnie. Przyczyną tego było przegrzanie kapsuły i ogromny stres, jakiego zwierzę doznało również wskutek hałasu i przeciążenia. 

Sputnik 2 z ciałem nieszczęsnej psiny krążył jeszcze po orbicie przez pięć miesięcy, aż w końcu spłonął w atmosferze.

Przygotowania Łajki do lotu kosmicznego objęły m.in. przeciążenia rzędu 5g oraz trening przebywania w ubraniu ochronnym w ciasnym pomieszczeniu. Przetrzymywano ją więc przypiętą łańcuszkami do siedziska, stopniowo wydłużając czas do 20 dni (!!!) takiego unieruchomienia. Pies mógł stać, siedzieć i leżeć, ewentualnie przesunąć się nieco. To tyle.

Mimo tego bezwzględnego podejścia do obiektu eksperymentów znaleźli się ludzie, którym Łajki było zwyczajnie żal. Ponoć opiekująca się nią lekarka wbrew protokołowi nakarmiła ją tuż przed startem. Inny jej opiekun na krótko przed lotem zabrał nieszczęsną suczkę do swojego domu, ponieważ chciał “zrobić coś miłego dla tego psa”. 

Mało tego trochę jak na przymusową „bohaterkę”, której stawiano potem pomniki. 

Łajka nie była pierwszym zwierzęciem wysłanym przez Rosjan w kosmos, tylko pierwszym, które poleciało na orbitę. Potem również wiele zwierząt poniosło śmierć w testach lotów kosmicznych -oprócz psów również m.in. małpy, żółwie, myszy.

Szympansie dziecko

Podobna, choć nie tak tragiczna historia, była udziałem szympansa o imieniu Ham, którego Amerykanie wysłali w kosmos 31 stycznia 1961 roku.

Szympans Ham przed lotem suborbitalnym. Fot. NASA

Dlaczego szympans? Chodziło o to, żeby przetestować czynnik, który trudno sprawdzić na myszach czy małych małpach – wpływ stresu i odporność psychiczną. A do tego potrzebne było zwierzę możliwie bliskie biologicznie człowiekowi.

Wybór padł na młodego szympansa. Bardzo młodego, bo w chwili zakupu miał zaledwie dwa lata. Dwulatek to w szympansim świecie jeszcze dziecko – zwykle młode zostają z matką do 4-5 roku życia. Amerykanie kupili szympansa z farmy, do której trafił od kłusowników po schwytaniu go w Kamerunie. Oczywiście tak nie można było tego przedstawić, więc prasa pisała o “traperach”. 

Szympansa dostał numer 65, choć należał do grupy 40 podobnych mu kandydatów do lotu. Stopniowo wybierano zwierzęta najbardziej pasujące do misji prowadząc dość bezwzględną tresurę polegającą na przyuczaniu do reagowania na pojawiające się bodźce świetlne. Gdy szympansy reagowały dobrze, dostawały banany. Jeśli nie reagowały odpowiednio, były rażone bolesnym impulsem elektrycznym w podeszwy stóp.

Wreszcie 31 stycznia 1961 roku 65-tka odbyła 16-minutowy lot suborbitalny. Nie wszystko poszło zgodnie z planem – przypadkowe odpalenie silników systemu ratunkowego wywołało potężne przyspieszenie 17g. Mimo tego nr 65 wykonywał bez problemu zadania, co przekonało badaczy, że nieważkość i stres nie odbierają zdolności do działania. 

„Uśmiechnięty” Ham

Zakłócenie podczas startu miało dalsze konsekwencje – lot trwał dłużej niż planowano, a w kosmosie rozszczelniła się częściowo, przez co ciśnienie w kabinie mocno spadło. Jednak szympans pozostawał zamknięty w kombinezonie i nie odczuwał skutków rozszczelnienia. 

Zmiana parametrów lotu sprawiła, że kapsuła wylądowała 200 km dalej, niż planowano. W dodatku zderzenie z wodą wywołało jej rozszczelnienie, przez co do środka zaczęła dostawać się woda. 

Na szczęście ekipa ratunkowa zdążyła wyciągnąć kapsułę z wody i 65-tka nie odniósł obrażeń. Gdy otwarto jego kombinezon, szympans szeroko się uśmiechał, co zinterpretowano jako radość i stan relaksu. 

Prawda jest jednak inna. Mimika tych zwierząt jest inna od ludzkiej i szczerzenie zębów z rozciągnięciem warg to objaw stresu i agresji. Szympans po wylądowaniu był po prostu skrajnie przerażony. 

Potwierdziła to późniejsza opinia znanej badaczki naczelnych, Jane Goodall, która po obejrzeniu zapisu lotu małpy stwierdziła, że nie widziała jeszcze tak przerażonego szympansa. Gdy kilka dni po lądowaniu przyprowadzono go do kapsuły, by zrobić mu w niej zdjęcia zwierzak wpadł w histerię i bronił się przed wejściem do środka. 

Imię “Ham”, pod którym znany jest szympans-astronauta zostało mu nadane już po wylądowaniu. Wcześniej zwierzęta nosiły tylko oficjalne numery (choć opiekunowie je nieoficjalnie nazywali), bo władzom zależało, by w razie niepowodzenia misji i śmierci pasażera prasa nie rozczulała się nad zwierzęciem noszącym jakieś konkretne imię. 

Sukces (mimo problemów) misji Hama bezpośrednio otworzył drogę do pierwszego amerykańskiego załogowego lotu Alana Sheparda, o którym za chwilę.

To jak było z rekordem Gagarina?

W locie pierwszego człowieka w kosmosie, Jurija Gagarina, też nie wszystko było zgodne z prawdą.

Oficjalna wersja przebiegu lotu kapsuły Wostok 1, w której leciał Gagarin, mówi o tym, że kosmonauta przebywał w swoim statku od początku do końca misji. To było powtarzane we wszystkich mediach i podczas każdej konferencji prasowej.

W rzeczywistości zgodnie z planem katapultował się z kapsuły na wysokości 7 km, zanim Wostok uderzył w ziemię, i opadł na spadochronie

Jurij Gagarin. Fot. ITU Pictures / Flickr

Dlaczego Rosjanie kłamali? Chodziło o to, żeby rekordy Gagarina uznała Międzynarodowa Federacja Lotnicza. Według jej przepisów lot może być uznany za rekord wysokości i odległości tylko pod warunkiem, że pilot startuje i ląduje w tej samej maszynie.

Dopiero w 1971 roku, już po tragicznej śmierci Gagarina, Rosjanie ujawnili prawdę. Niezależnie jednak od sposobu lądowania Międzynarodowa Federacja Lotnicza uznała rekordy związane z tym pierwszym lotem człowieka w kosmos.

Drugim kłamstwem była fałszywa lokalizacja miejsca startu statku Wostok. Chcąc zataić położenie kosmodromu Bajkonur, Rosjanie we wszystkich dokumentach przesunęli miejsce odpalenia rakiety o 231 km na północny wschód, na sam środek bezludnego stepu. Ale i tak Amerykanie dzięki samolotom Lockheed U-2 doskonale znali położenie kosmodromu.

Czy Shepard faktycznie był w kosmosie?

Również w przypadku “pierwszego Amerykanina w kosmosie” sprawa nie była całkiem jasna. A raczej była pełna wyolbrzymień.

Alan Shepard został okrzyknięty “pierwszym Amerykaninem w kosmosie”, mimo że odbył tylko lot suborbitalny, balistyczny. Oznacza to, że wzniósł się na wysokość zaledwie 187 km. Po niecałych szesnastu minutach lotu opadł na spadochronie do Atlantyku. Osiągnięcie orbity okołoziemskiej przez statek Mercury, w którym leciał Shepard, przekraczało możliwości rakiety nośnej o nazwie Redstone. 

Dla porównania: Gagarin okrążył Ziemię po orbicie znajdującej się na wysokości 181-327 kilometrów, a jego lot trwał 1 godzinę 48 minut, w czasie której dokonał jednokrotnego (niepełnego) okrążenia Ziemi.

Alan Shepard w statku Mercury (aka Freedom 7); start misji Mercury-Redstone 3. Fot. NASA

Shepard poleciał w kosmos 23 dni po Juriju Gagarinie i jego lot miał być bezpośrednią odpowiedzią na pionierski lot Gagarina. I dlatego Amerykanie komunikowali jego osiągnięcie, jakby było równe temu, co zrobił Gagarin.

Alan Shepard w końcu naprawdę poleciał w kosmos – w 1971 roku stał się piątym w historii człowiekiem, który chodził po Księżycu, a nawet zagrał na nim w golfa. 

Tych kilka wybranych przeze mnie historii pokazuje, że tam, gdzie w grę wchodzi prestiż danego kraju czy rywalizacja między państwami, wówczas sprawy z łatwością wkraczają na pole propagandy, która wyolbrzymia konkretne osiągnięcia, oraz dezinformacji, która podkopuje czyny rywala.

Jak widać, Rosja nawet obecnie nie waha się używać zimnowojennych praktyk, żeby poprawić swój wizerunek kosztem innych. Kiedy ostatnio poznaliśmy w całej rozciągłości jej metody dezinformacji na temat wojny z Ukrainą, to zapewne nie dziwi nas już tak bardzo ten styl przekazu, który wykorzystywany jest nadal (i z powodzeniem) również w dziedzinie lotów kosmicznych. Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią.

Na temat kosmicznych kłamstw w służbie propagandy i dezinformacji nagraliśmy specjalny odcinek Podcastu Crazy Nauki – możecie go posłuchać TUTAJ.


Nie jesteśmy portalem. To blog tworzony przez dwie osoby – Olę i Piotra (a ten tekst napisałam ja, Ola). Jeśli mój tekst Ci się spodobał, do czegoś się przydał lub coś wyjaśnił – to świetnie. Wkładamy w nasze materiały dużo pracy starając się, by były rzetelne i jasne. Jeśli chcesz, możesz w zamian podarować nam wirtualną kawę. Będzie nam bardzo miło. Dziękujemy 🙂

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Nie ma więcej wpisów