captcha image

A password will be e-mailed to you.
Serial "Kosmos" - Neil deGrasse Tyson. Fot. National Geographic

Serial “Kosmos” – Neil deGrasse Tyson. Fot. National Geographic

Widzieliśmy pierwszą część „Kosmosu”, 13-odcinkowej amerykańskiej superprodukcji popularnonaukowej! Dziś o godz. 22 premiera tego filmu na kanale National Geographic.

Z rozmachem, z jakim zrobiono ten serial, może się równać niewiele dokumentów, jakie widzieliśmy. No, może brytyjskie „Cuda Wszechświata” z Brianem Coxem jako prezenterem dają radę w tej kategorii. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z poprzeczką ustawioną naprawdę wysoko.

W przypadku “Kosmosu” (Cosmos: A Spacetime Odyssey) nie chodzi po prostu o efekty specjalne, bo te, owszem, zachwycają, ale nie przyćmiewają fabuły. Chodzi o spójność. O to, jak gruntownie przemyślana jest opowiadana historia i jak bardzo chcemy dowiedzieć się więcej szczegółów o każdym z omawianych tu zagadnień. Mam szczerą nadzieję, że kolejnych 12 odcinków zaspokoi moją ciekawość.

Neil deGrasse Tyson. Fot. National Geographic

Neil deGrasse Tyson. Fot. National Geographic

Gospodarzem serialu jest dr Neil deGrass Tyson, amerykański astrofizyk i pisarz, najbardziej znany obecnie popularyzator nauki za Oceanem. Jest on kontynuatorem dzieła prof. Carla Sagana, guru amerykańskich miłośników astronomii. A najnowszy „Kosmos” to nawiązanie i kontynuacja słynnego serialu popularnonaukowego, który Sagan prowadził w latach 80. Amerykanom więcej nie trzeba by tłumaczyć, bo Sagan i jego serial „Cosmos: A Personal Voyage” to sprawa u nich absolutnie kultowa. Jednak w Polsce film ten nie jest w ogóle znany. Dlaczego? Cóż, polska telewizja w latach 80. skupiała się na czymś zupełnie innym niż amerykańskie seriale popularnonaukowe.

Carl Sagan. Fot. Wikimedia

Carl Sagan. Fot. Wikimedia

Sam początek pierwszego odcinka rozgrywa się w tej samej scenerii, na tym samym klifie, na którym Sagan rozpoczynał swoją serię. A w finale Tyson opowiada o swoim na poły magicznym spotkaniu z mistrzem. I to są najbardziej oczywiste nawiązania do kultowego serialu. Pozostaje jeszcze podróż statkiem kosmicznym – u Sagana pokazanym dyskretnie, u Tysona wyeksponowanym trochę za mocno, jak na mój gust.

W pierwszym odcinku nowego „Kosmosu” podróżujemy przede wszystkim po Układzie Słonecznym i w telegraficznym skrócie przyglądamy się dziejom Ziemi. Te ostatnie zostały pokazane na przemawiającym do wyobraźni schemacie 12 miesięcy w kalendarzu. To świetny pomysł i, jak dla mnie, najmocniejszy punkt filmu. Bardzo sugestywnie pokazany jest też ogrom otaczającego nas wszechświata, wielkie odległości dzielące nas od najbliższych przeogromnych galaktyk, skupionych w gromady i supergromady. A potem okazuje się, że to, czego nie potrafimy już objąć myślą, to zaledwie mały, malusieńki wycinek wszechświata, być może jednego z bardzo wielu równoległych wszechświatów. Ciekawe, czy też, jak my dwoje, poczujecie w tym momencie, że gotują się Wam mózgi 😉

 

Neil deGrasse Tyson w scenie z kosmicznym kalendarzem w pierwszym odcinku "Kosmosu". Fot. National Geographic

Neil deGrasse Tyson w scenie z kosmicznym kalendarzem w pierwszym odcinku “Kosmosu”. Fot. National Geographic

Film nie ujawnia sensacyjnych prawd o otaczającej nas przestrzeni – widzimy i słyszymy to, co już bardzo dobrze znamy i co powinien znać każdy szanujący się uczeń gimnazjum. Jednak dzięki rzutkiej narracji nasza wizja kosmosu staje się bardziej jednolita.

Dobrze jest też pamiętać, że każda planeta, każda planetoida i każdy księżyc to grafiki wiernie oparte na zdjęciach zrobionych przez teleskopy i sondy kosmiczne. Piękno tych obrazów wciąga i sprawia, że ogląda się to z zapartym tchem. I chciałoby się oglądać dłużej. Wielka szkoda, że  nie udostępnili wszystkich odcinków „Kosmosu” naraz, tak jak „House of Cards”. Pewnie połknęlibyśmy je od razu już pierwszej nocy.

Zobaczcie zwiastun “Kosmosu”:

 

Polecamy też:

Naukowa recenzja “Grawitacji”

Jak kręcono “Grawitację”

 

Nie ma więcej wpisów