captcha image

A password will be e-mailed to you.
Fot. Crazy Nauka

Lubicie takie trochę makabryczne historie z fascynującym tłem naukowym? Żeby nie było: mowa tu o historiach opisanych taktownie, ale z iskrą czarnego humoru. Jeśli odpowiedź jest twierdząca, to książka „Sztywniak” autorstwa Mary Roach jest właśnie dla Was. 3 lipca ukaże się jej nowe wydanie.

Tak naprawdę zwłoki są superbohaterami naszych czasów. Rozczłonkowuje się je, zamraża i tnie na milimetrowej grubości plasterki, zderza ze ścianą czy porzuca na polance, by spokojnie (lub burzliwie) gniły. Wszystko dla dobra nauki: rozwoju chirurgii i medycyny estetycznej oraz możliwości tworzenia lepszych atlasów anatomicznych, poprawy bezpieczeństwa w pojazdach i samolotach czy ulepszania metod stosowanych w medycynie sądowej.

No bo na przykład dzięki manekinom można się dowiedzieć, z jaką siłą zderzenie w aucie działa na każdą z części ciała pasażera, ale to dopiero testy z udziałem zwłok pozwalają stwierdzić, jak wielką siłę uderzenia może wytrzymać czaszka, klatka piersiowa, kręgosłup czy ramię człowieka. Często prowadzi się takie testy w inny sposób niż ten, który większość z nas sobie wyobraża. Zwłoki nie przebywają w kabinie auta, ale są zrzucane na zaimprowizowaną szybę samochodu z różnej wysokości, co symuluje różne prędkości jazdy. Albo też spokojnie siedzą, podczas gdy specjalne urządzenie pędzi w ich kierunku. Dopiero suma doświadczeń z udziałem nieboszczyka i manekina daje wymierny wynik testów zderzeniowych. Testy na zwłokach są po prostu konieczne.

Jedno to rozumieć, że brutalne traktowanie nieboszczyków jest nieodzowne dla dobra ludzkości, a drugie – dowiedzieć się, jak naprawdę wygląda sekcja zwłok czy badanie z wolna gnijących ciał. Zdobywanie tej wiedzy jednak wcale nie musi przypominać podglądactwa sprośnych gazetek ukrytych przez nieprzyzwoitego wujka za rezerwuarem w łazience czy zaglądania w trybie „incognito” na strony internetowe pokazujące zdjęcia ofiar wypadków. Pisanie o zwłokach tak, by nie wywołało to fali mdłości i niezdrowej fascynacji, a jednocześnie było żywą, wciągającą i z HUMOREM opowiedzianą historią, wydaje się niemożliwe. I tu chylę czoła przed kunsztem pisarskim Mary Roach, dzięki któremu „Sztywniak” to wyjątkowo taktowna i interesująca książka, w dodatku jedna z… najzabawniejszych, jakie miałam ostatnio w ręku. Serio. 

Dodam, że Roach to rasowa dziennikarka starająca się brać udział w opisywanych procedurach, a przynajmniej porozmawiać z ludźmi, którzy je przeprowadzili. Miałam więc wrażenie uczestnictwa w tych historiach, podbite bardzo reporterskim stylem opisu. Kawał dobrej roboty.

I tu ważne zastrzeżenie: w „Sztywniaku” nie chodzi o umieranie, które jest sprawą osobistą, bolesną i poważną. Chodzi wyłącznie o to, co się dzieje lub stać się może z ludzkim CIAŁEM po śmierci. Motto, jakie przyświeca autorce, w pełni oddaje jej intencje. A brzmi ono: „Śmierć… nie musi być nudna”.

Od zwłok można się naprawdę wiele dowiedzieć, i to niekiedy bardzo zaskakujących rzeczy. Kiedy przeglądam ponownie książkę, próbując wybrać dla Was jakieś przykłady, łapię się jednak na tym, że wiele tych historii nie nadaje się do wyrwania z kontekstu i opisania w kilku zdaniach. Bogatego i niezbędnego kontekstu dostarcza w książce sama autorka, ale trudno go uzyskać w krótkiej, z konieczności, recenzji. Jak choćby w kwestii wielowiekowej tradycji przyrządzania kanibalistycznych „leczniczych” posiłków  w Chinach czy prowadzonych we Francji w latach 30. XX wieku badań nad autentycznością Całunu Turyńskiego, które polegały na… ukrzyżowaniu nieboszczyka w laboratorium. Te historie i wiele innych równie niepokojących możecie doczytać sobie sami, do czego gorąco zachęcam.  

Ja opiszę (dla zachęty – jeśli można użyć tego słowa w tym kontekście) przykład tego, jak zwłoki pomagają w rekonstrukcji katastrof lotniczych, wskutek których samolot wpada do morza. „Zderzenie z powierzchnią wody przy upadku z wysokości kilku kilometrów zrywa z człowieka ubranie, ale gdy spada on na przykład wewnątrz prawie nienaruszonego ogona samolotu, nic takiego się nie dzieje, a zatem da się wykoncypować miejsce przełamania się kadłuba, wytyczając linię dzielącą gołe zwłoki od ubranych” – pisze Mary Roach. Dodaje, że podobne obserwacje miał koroner dokonujący oględzin zwłok samobójców skaczących z mostu Golden Gate w San Francisco. Odnotował, że przy spadku z zaledwie 75 metrów „zwykle spadają buty, genitalia wyskakują ze spodni, brakuje też jednej lub obu tylnych kieszeni”.

Badaczy jednak frapowało to, dlaczego ofiary wypadków lotniczych, podczas których następował upadek samolotu do morza, mają stosunkowo niewielkie obrażenia zewnętrzne, ale za to bardzo poważne urazy wewnętrzne, głównie w okolicy płuc. Ustalono to ostatecznie dzięki eksperymentom z udziałem świnek morskich (teraz ich oficjalna nazwa to kawie domowe), które wystrzeliwano z katapulty, symulując warunki, jakie panują podczas tego typu katastrofy. Płuca nieszczęsnych świnek po wyłowieniu z wody miały tak samo poważne obrażenia jak płuca ofiar katastrof lotniczych, co pozwoliło stwierdzić, że urazy te powstały nie wskutek nagłej dekompresji, jak wcześniej sądzono, ale w efekcie silnego uderzenia w taflę wody.

O tym, jakie jeszcze historie mogą opowiedzieć ludzkie zwłoki, przeczytacie w fascynującej książce Mary Roach (nowe wydanie będzie dostępne w księgarniach od 3 lipca). Zaryzykuję stwierdzenie, że „Sztywniak” wciągnie Was bez reszty…

(I tu rozlega się demoniczny śmiech zza kulis. Kurtyna.)

Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków

Autor: Mary Roach

Wydawca: Znak literanova

Premiera: 3 lipca 2019

Nie ma więcej wpisów