Odra dotarła do Polski. Choroba, przeciw której większość z nas ma szczęście być zaszczepionymi, pozostaje jedną z najczęstszych przyczyn śmierci małych dzieci na świecie. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza jeśli świadomie zarzucamy szczepienie dzieci.
Prawdę mówiąc, od kilku dni zbieraliśmy się, żeby napisać o odrze. Początkowo miał być to tekst o epidemii, która w grudniu rozpoczęła się w USA. Pacjentem zero była osoba, która przyjechała zarażona z zagranicy, zanim jeszcze wystąpiły typowe objawy, i odwiedziła Disneyland w Kalifornii. Tam zakaziła kolejne osoby i epidemia stopniowo rozszerzyła się na kolejne obszary. Obecnie wiadomo o 154 chorych osobach w 17 stanach USA.
Jednak w ciągu ostatnich dwóch dni wiele się zmieniło. Wczoraj poinformowano o 1,5-rocznym dziecku, które zmarło na odrę znacznie bliżej nas – w Niemczech. Chłopiec umarł 18 lutego i jest pierwszą ofiarą śmiertelną epidemii równolegle rozwijającej się za naszą zachodnią granicą. W tej chwili wiadomo o 574 chorych, choć prawdopodobnie jest ich więcej.
—
[AKTUALIZACJA 27-02-2015 11:24]
Dzwoniłem do szpitala Charité w Berlinie i dostałem mailem oficjalne oświadczenie dotyczące zmarłego dziecka. Wynika z niego, że dziecko było chore na jeszcze jedną chorobę. Jednak nie doprowadziłaby ona sama do śmierci. Treść oświadczenia w tłumaczeniu na polski:
Berlin, 24.02.2015 Charité – berlińska klinika uniwersytecka otrzymała już jak dotąd wstępny raport obdukcji dziecka, które chorowało na odrę i zmarło: dziecko cierpiało na schorzenie, które bez infekcji odry nie doprowadziłoby do śmierci. Pod tym względem odra była przyczyną śmierci dziecka. Nie możemy udzielić więcej informacji do tego przypadku ze względu na tajemnicę lekarską.
Dowiedziałem się również, że dziecko nie było zaszczepione na odrę. Przedstawiciele szpitala nie wiedzą dlaczego – informują, że na wiele innych chorób było szczepione.
—
Dziecko, które zmarło w Berlinie, nie było zaszczepione. Nie wiadomo, czy był to efekt decyzji lub zaniedbania rodziców, przeciwwskazań zdrowotnych, czy też innych okoliczności. Podkreśla się jednak, że w ostatnich latach w Niemczech coraz więcej osób decyduje się na nieszczepienie swoich dzieci, co uzasadnia rzekomą szkodliwością szczepionek. I to jest problem.
Dziś przekonaliśmy się, że zagrożenie jest jeszcze bliższe – we Wrocławiu na oddział szpitala przy ulicy Chałubińskiego przyjęto 8-letnią dziewczynkę z rozpoznaniem odry. Dziecko przyjechało do Polski z Berlina.
Jak widać to, o czym jeszcze niedawno czytaliśmy jako o odległym zagrożeniu, pojawiło się i u nas. I można się spodziewać, że przy rozwijającej się tuż za zachodnią granicą epidemii w Polsce wkrótce pojawią się kolejne przypadki. Czy powinniśmy się tego obawiać? O tak.
Odra wciąż pozostaje jedną z najczęstszych przyczyn śmierci małych dzieci – w 2013 roku na świecie umarło na nią 145 700 osób, z czego większość to dzieci poniżej 5. roku życia. Epidemia odry szaleje głównie w krajach afrykańskich, gdzie brakuje szczepionek. Pojawia się też tam, gdzie dostępne szczepienia są zaniedbywane lub celowo zarzucane.
Dlaczego odra jest niebezpieczna?
Ta choroba jest niebezpieczna z kilku powodów. Po pierwsze, jest bardzo zakaźna – wystarczy zaledwie jedna cząstka wirusa, by wywołać zakażenie. Dla porównania, w przypadku AIDS potrzeba aż 10 000 cząstek. Odra przenosi się drogą kropelkową, a wirus poza organizmem pozostaje aktywny przez blisko dwie godziny. Oznacza to, że aby się zarazić, wystarczy dotknąć przedmiotu, którego kilkadziesiąt minut wcześniej dotykał chory.
Po drugie, odra działa podstępnie – chory zaczyna zarażać nawet 4 dni przed tym, zanim pojawią się charakterystyczne objawy w postaci wysypki. Tak właśnie było w Disneylandzie, gdzie tzw. pacjent zero był nieświadomy niebezpieczeństwa, jakie wywołuje.
Po trzecie, odra często wywołuje poważne powikłania. Sama w sobie nie jest bardzo niebezpieczna – umiera na nią 1-2 osób na 1000 chorych, jednak znacznie więcej, bo od 6 do 20 procent chorych cierpi na powikłania w postaci zapalenia ucha, biegunki, zapalenia płuc. Rzadsze, ale znacznie bardziej niebezpieczne są powikłania ze strony układu nerwowego: zapalenie mózgu i opon mózgowych oraz mogące się pojawić po kilku latach od wyzdrowienia podostre stwardniające zapalenie mózgu prowadzące do stopniowego upośledzenia i śmierci.
Wydaje się, że jedno czy dwoje dzieci zmarłych na 1000 chorujących na odrę to niewiele. Jest jednak sposób na to, by żadne dziecko nie umierało na tę chorobę ani nie cierpiało wskutek powikłań przez nią wywoływanych. To szczepienia. Szczepionka przeciwko odrze, która podawana jest od lat 60. XX wieku. Obecnie w Polsce otrzymują ją dzieci w wieku 13-14 miesięcy. Szczepienia przeprowadza się tak późno, ponieważ młodsze dzieci mają zwykle odporność bierną przekazaną przez matkę, a przeciwciała mogą sprawić, że szczepionka będzie nieskuteczna.
Po pierwszym szczepieniu odporność zyskuje około 95 procent osób, dlatego podaje się też drugą dawkę, po której skuteczność bliska jest 100 procentom. Zaszczepieni ludzie na odrę nie chorują, a jeśli szczepiona jest cała populacja, to liczba przypadków tej choroby spada praktycznie do zera, co pokazuje wykres obrazujący epidemiologię w Anglii i Walii. Obecnie przed odrą zabezpiecza szczepionka skojarzona znana jako MMR od angielskich nazw chorób, przed którymi chroni: Measles, Mumps, Rubella czyli odra, świnka i różyczka. Według danych WHO ocaliła ona w latach 2000-2013 15,6 miliona osób.
Przesądy, oszuści i wiedza
Pech chciał, że właśnie przy okazji tej szczepionki postanowił zarobić pewien łajdak i oszust – były lekarz Andrew Wakefield. W 1998 roku opublikował w czasopiśmie Lancet badania, które dowodzić miały, że szczepionka MMR wywoływać może u dzieci autyzm i przypadłość podobną do choroby Crohna. Miał w tym swój cel – finansował go prawnik, który reprezentował rodziców chcących pozwac firmy farmaceutyczne. By udowodnić z góry przyjętą tezę Wakefield sfałszował wyniki badań oraz naraził badane dzieci na bolesne i zbędne procedury medyczne. Planował zarabiać na produkcji alternatywnych szczepionek i testów mających wykrywać wirusa odry.
Po śledztwie, które prowadzono od roku 2004 wykreślono Wakefielda z rejestru lekarzy, a jego artykuł usunięto z Lanceta i przyznano, że nie powinien nigdy się ukazać. Wbrew twierdzeniom wielu osób Wakefield nie został zrehabilitowany i przywrócony do zawodu i nie zapowiada się, by to miało nastąpić. Niestety najgorsze już się stało i tysiące ludzi na świecie uwierzyły, że szczepionka MMR może zaszkodzić ich dzieciom.
To przekonanie bierze się w dużym stopniu z tego, że moment szczepienia zbiega się z pojawieniem się pierwszych objawów autyzmu u dzieci. Co prawda wydarzenia te może dzielić nawet kilka miesięcy, ale tak już działa ludzki mózg – wyszukuje związki przyczynowo-skutkowe nawet tam, gdzie występuje tylko korelacja czasowa. To samo źródło ma wiele przesądów: skoro czarny kot przebiegł mi drogę, a tego samego dnia ukradli mi telefon to znaczy, że czarny kot przynosi pecha. Śmieszne? Owszem, ale nie wtedy, gdy dotyczy życia i zdrowia dzieci.
Prawda o niepożądanych odczynach poszczepiennych
Gdy dowiedziono, że szczepionka MMR nie ma związku z autyzmem, wielu przeciwników szczepień (czy raczej – zwolenników epidemii) zaczęło używać argumentu, że szczepienia wywołują więcej zła niż dobra powodując liczne niepożądane odczyny poszczepienne. Co prawda statystyki pokazują, że tych odczynów jest niewiele i są mało groźne, ale wtedy pojawia się argument, że w Polsce lekarze za wszelką cenę unikają zgłaszania takich odczynów.
Czytaj też o tym, jakie są skutki uboczne szczepień
Dlatego sięgnęliśmy do danych CDC – amerykańskiego Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom. Podaje ono następującą częstość powikłań dla szczepionki MMR:
- gorączka – 5-15 proc.
- wysypka – 5 proc.
- bóle stawów – 25 proc.
- małopłytkowość – rzadziej niż 1 na 30 000 dawek
- zapalenie ślinianek – rzadkie (prawdopodobnie zbyt rzadkie, by były dostępne dane)
- głuchota – rzadkie (prawdopodobnie zbyt rzadkie, by były dostępne dane)
- encefalopatia – rzadziej niż 1 na 1 000 000 dawek
Warto przypomnieć, że śmiertelność w przypadku odry wynosi około 1-2 przypadków na 1000 zachorowań, a powikłania występują w 30 procentach przypadków.
Jak widać szczepionka jest znacznie bezpieczniejsza, niż zachorowanie.
Często pojawia się też argument, że skoro szczepionki są takie bezpieczne, to czego niby boją się zaszczepieni? A skoro się boją, to pewnie sami nie wierzą w szczepienia. Tak naprawdę jednak chodzi o odpowiedzialność – w populacji działa tak zwana odporność grupowa. W dużym zbiorowisku znajdą się zawsze niezaszczepione jednostki, ale jeśli pozostali są szczepieni, to „osłaniają” niezaszczepionych przed zakażeniem. To szczególnie ważne dla małych dzieci, które jeszcze nie mogą otrzymać szczepionki – w przypadku odry muszą czekać aż osiągną 13-14 miesiąc życia. W tym czasie mogą być narażone na zakażenie. Dotyczy to też ludzi chorych, którzy szczepieni być nie mogą.
Jeśli w danej grupie zaszczepionych jest wystarczająco dużo osób, to tak zwana „odporność stada” sprawia, że choroba nie może swobodnie się rozprzestrzeniać i wygasa. Odra należy do bardzo zakaźnych chorób, przenosi się drogą kropelkową, więc w jej przypadku zaszczepionych powinno być ok. 92-94% populacji.
Polacy wciąż rozsądni
Niestety w akcję zwolenników epidemii zaangażowali się celebryci, którzy nie mają co prawda wiedzy, ale za to swoje zdanie i tak zwane “dotarcie medialne”. W Polsce taką osobą okazała się piosenkarka Reni Jusis, która głosi swoje opinie nie poparte jakimikolwiek badaniami.
Na szczęście jak dotąd Polacy okazują się dość odporni na taką propagandę. Jak czytamy na stronie Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego:
W Polsce przed wprowadzeniem szczepień przeciw odrze (lata 1965-1974) liczba rejestrowanych przypadków kształtowała się od 70 000 do 130 000 w latach pomiędzy epidemiami oraz od 135 000 do 200 000 w latach epidemicznych. W tym okresie epidemie pojawiały się regularnie, co 2-3 lata. W wyniku epidemii umierało 200-300 dzieci, a tysiące miało ciężkie powikłania wymagające długotrwałej hospitalizacji.
Obowiązkowe szczepienia przeciw odrze wprowadzono w 1975 r.
Powiększająca się liczba zaszczepionych dzieci przyczyniła się do spadku liczby rejestrowanych przypadków odry. W latach 90-tych odnotowywano od kilkuset do kilkudziesięciu przypadków między epidemiami oraz około 2 200 przypadków w czasie ich trwania. Epidemie pojawiały się coraz rzadziej. W 2005 r. zanotowano tylko 13 przypadków odry. W czasie wzrostu zachorowań w 2009 r. zanotowano 114 przypadków zachorowań, a już w 2010 r. – 13 przypadków zachorowań, w 2011 r. – 39 przypadków zachorowań, w 2012 r. i 2013 r. odpowiednio, 70 i 88 przypadków zachorowań. W 2014 r. na odrę zachorowało 110 osób.
Liczba przypadków zachorowań na odrę w Polsce jest kilkakrotnie razy niższa w odniesieniu do wielu krajów Unii Europejskiej, m.in. Francji, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemiec, czy Włoch.
Mimo tego w Polsce swoich dzieci nie zaszczepiło około 12 000 osób. Mamy nadzieję, że to, co dzieje się obecnie w Niemczech i w USA sprawi, że ludzie przestaną wierzyć zwolennikom epidemii i zatroszczą się o zdrowie dzieci.
Polecamy też:
Rodzice, szczepcie dzieci, by nie wróciły groźne epidemie
Czy niemowlęta powinny dostawać szczepionki skojarzone?
TEN ARTYKUŁ NIE POWSTAŁ POD WPŁYWEM, NACISKIEM CZY ZA PIENIĄDZE FIRM FARMACEUTYCZNYCH CZY JAKICHKOLWIEK INNYCH PODMIOTÓW. KOMENTARZE SUGERUJĄCE, ŻE KTOŚ NAM ZLECIŁ PISANIE O SZCZEPIENIACH W TEN, A NIE INNY SPOSÓB, BĘDĄ NATYCHMIAST USUWANE JAKO OBRAŹLIWE WOBEC AUTORÓW TEGO BLOGA.
You must be logged in to post a comment.