captcha image

A password will be e-mailed to you.
Dominika ze swoim arktycznym psem. Fot. Dominika Dąbrowska

Dominika ze swoim arktycznym psem. Fot. Dominika Dąbrowska

Do wyjazdu pod biegun północny Dominikę skłoniła pielgrzymka po Hiszpanii. W Arktyce adoptowała psa i wygląda na to, że przeprowadziła się tam na dobre.

O ile łatwo nam sobie wyobrazić niezłomnych, brodatych facetów – twardzieli brnących przez tundrę na Spitsbergenie – o tyle trudniej przychodzi nam już wizja kobiet z bronią na plecach, które są ich przewodniczkami. Tak, oba bieguny Ziemi to również historia kobiet, ich obecność można tu dostrzec na każdym kroku. Dlaczego tu przyjeżdżają? Co sprawia im najwięcej radości, a co je przeraża? Tego właśnie chciałem się dowiedzieć, kiedy spotykałem je podczas wypraw polarnych.

Dominikę Dąbrowską spotkałem na Spitsbergenie w tzw. Chatce Trappera , czyli profesora Zajączkowskiego z Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie. Dominika zrobiła doktorat z fizyki w Grenadzie w Hiszpanii (zajmowała się tam marsjańską atmosferą), ale porzuciła naukę i zdecydowała się na zmiany. Kiedy się poznaliśmy na Spitsbergenie, pracowała w prywatnej firmie, zajmując się turystami, którym tłumaczyła zjawiska przyrody. Opiekowała się też swoim chorym husky, którego adoptowała tu, w Arktyce. Wspomniała, że wróciła z zimowania w stacji polarnej Hornsund, czyli głównej polskiej stacji polarnej, położonej 150 kilometrów od Chatki Trappera.

Dominika na Spitsbergenie. Fot. Dominika Dąbrowska

Dominika na Spitsbergenie. Fot. Dominika Dąbrowska

Krzysztof Zawierucha*: Ludzie po obronie doktoratu szukają stażów podoktorskich, pracy na uniwersytetach, często też uciekają od nauki do firm. Ty lądujesz w Arktyce. Jak to się stało?

– Sama końcówka doktoratu mnie strasznie zmęczyła, wypaliłam się. Poszłam na pielgrzymkę trasą Camino de Santiago w Hiszpanii, przeszłam 700 kilometrów. Spotkałam tam ludzi, którzy przekonali mnie do wyjazdu pod biegun. Pomyślałam, że to szalony pomysł, ale czemu nie.

Pielgrzymi podsunęli Ci ten pomysł?

–  Ich opowieści mnie inspirowały do wyprawy. Chciałam aplikować o pracę na Antarktydzie w polskiej stacji Henryka Arctowskiego, jednak spóźniłam się o pół roku. Pojawiła się jednak rekrutacja do polskiej stacji w Hornsundzie na Spitsbergenie. Pomyślałam, że to właściwie bliżej domu niż Antarktyda.

Ile osób spędziło zimę w stacji?

– Zaczęło zimowanie 11 osób, zostało nas 9, dwie osoby odpadły ze względów zdrowotnych. Były nas trzy kobiety. Oczywiście od kwietnia przyjeżdżali już naukowcy-wiosennicy i robiło się w stacji tłoczno.

Czego najbardziej Ci wtedy brakowało?

– Basenu… Lubię pływać, dlatego zanurzyłam się dwa razy w zimnym morzu, ale tylko po to, żeby to odhaczyć.

Fot. Dominika Dąbrowska

Fot. Dominika Dąbrowska

Basenu…? No proszę! A kiedy zbliżały się święta, nie tęskniłaś za Wrocławiem, za rodziną, wielką choinką na rynku i smaczną kawą gdzieś w kawiarni?

– Niespecjalnie. Byłam na to przygotowana, to nie były pierwsze święta poza domem. Poza tym te święta były bardzo fajne. W stacji pełniłam funkcję meteorologa, miałam akurat dyżur i musiałam co trzy godziny wysyłać depesze pogodowe. Dyżur meteo pokrył mi się z dyżurem stacyjnym, na którym pilnuje się jeszcze radia i wykonuje inne domowe obowiązki. Taki dyżur trwa 24 godziny.

No tak, udany dyżur, to i udane święta… A noc polarna nie psuła Ci humoru? Widywałaś zorzę polarną?

– O, tak! Była niezwykle piękna! Tylko zazwyczaj pojawiała się podczas najmroźniejszych nocy. Niesamowite doświadczenie. Polecam!

Fot. Dominika Dąbrowska

Fot. Dominika Dąbrowska

Najciekawsza przygoda na zimowaniu?

– Mnóstwo! Najwięcej frajdy sprawiało mi to, że jako załoga mogłam pływać naszą stacyjną amfibią. Nie mam tyle siły co mężczyźni, ale kierownik stacji zaufał mi na tyle, bym dostała zezwolenie na udział w rozładunku towarów przybywających do nas drogą morską i pływaniu tą maszyną. Byłam bardzo szczęśliwa, że mogłam to robić.

Kiedy kończyło się zimowanie na stacji, czy nie miałaś ochoty pobyć tu dłużej?

– Chciałam tu wrócić, bo w stacji w Hornsundzie adoptowałam psa, który musiał zostać na kwarantannie na Spitsbergenie. Skąd pies w stacji? Stacyjna suczka husky urodziła tam pięć szczeniaków, z czego cztery zostały adoptowane przez członków wyprawy. Został piąty, więc ja się na niego zdecydowałam. Na Spitsbergenie są bardzo restrykcyjne prawa dotyczące przewozów zwierząt. Jeśli wszystko jest w porządku, psy mogą opuścić ten obszar 90 dni po testach krwi.

Fot. Dominika Dąbrowska

Fot. Dominika Dąbrowska

Ale chyba – nawet mając przy boku psa – można w końcu mieć dość przebywania na arktycznym odludziu?

– Fakt, życie w stacji bywało niełatwe. Spędzasz rok z kilkoma osobami w jednym budynku. Stosunki międzyludzkie potrafią być bardzo skomplikowane. Ale we Wrocławiu czułam się jak w ulu. Korki, tłok… Po chwili tęsknisz za pustkowiem Arktyki. Podoba mi się to, że ludzie sobie tutaj ufają. W Longerbyean, czyli administracyjnej stolicy Spitsbergenu, zostawiają kluczyki w stacyjkach.  Chciałabym tak żyć. Po dłuższym czasie w stacji zaczynasz rozumieć, na co warto tracić czas, a na co nie. Trzeba dużo dać z siebie, żeby poczuć  Arktykę.

Polecamy bloga Dominiki AlohaSpitsbergen

*Autor wywiadu, Krzysztof Zawierucha, jest doktorantem na Wydziale Biologii UAM w Poznaniu, ale częściej go można spotkać w Arktyce, gdzie bada niesporczaki i ekosystemy polarne. O prowadzonych przez niego badaniach pisaliśmy na naszym blogu 

 

 

Nie ma więcej wpisów