captcha image

A password will be e-mailed to you.

Powodzie – takie jak ta, która trwa właśnie w Mielcu i Wadowicach Dolnych – niestety będą się zdarzać coraz częściej w miarę, jak klimat będzie się podgrzewał.

Rzeki na południu Polski, w tym Odra, San i Dunajec, po ostatnich burzach i silnych opadach przekroczyły stany alarmowe lub ostrzegawcze. Komunikaty na temat licznych wezbrań wydały właśnie władze województw małopolskiego, podkarpackiego i dolnośląskiego. Spiętrzone wody Wisłoki zalały ulice Mielca, a deszcz nadal leje. Jak informuje Małopolski Urząd Wojewódzki, w tym rejonie oraz w okolicach m.in. Krakowa i Tarnowa w ciągu najbliższej doby może spaść nawet do 90 mm deszczu. Podobnie nawalne deszcze nawiedziły właśnie także województwo mazowieckie, jednak sytuacja na południu Polski jest zdecydowanie trudniejsza z uwagi na ukształtowanie terenu.

Więcej gwałtownych zjawisk

Ale co to ma wspólnego z ociepleniem klimatu? Otóż ma wiele wspólnego. Ocieplenie nie objawia się po prostu wzrostem temperatury. Że niby pewnego dnia się obudzimy, a tam za oknem Hiszpania i palmy kiełkują. Nie, to nie tak wygląda. Tu bardziej przygrzeje, tam bardziej przymrozi (ale jednak częściej przygrzeje), tu powódź, tam nawałnica, a tam susza. I tak stopniowo, coraz częściej, nawiedzają nas ekstremalne zjawiska pogodowe. Wśród nich powodzie zajmują w Polsce wyjątkową pozycję, bo są najbardziej niszczycielskimi katastrofami naturalnymi, jakich doświadcza nasz kraj.

A przyczyna tego jest taka, że mimo iż ze zmianą klimatu nie zmienią się roczne sumy opadów w Polsce, to staną się one bardziej nieprzewidywalne. Skutkiem tego – jak podaje projekt „Polityki ekologicznej państwa 2030” przygotowany przez Ministerstwo Środowiska – w Polsce będą się pojawiać dłuższe suche okresy przerywane gwałtownymi i nawalnymi opadami. Z jednej strony zwiększy się więc ryzyko powodzi o każdej porze roku, głównie we wschodniej i południowej części kraju – dokładnie, jak to się dzieje obecnie. Powodziom, zwłaszcza tym na południu kraju, będzie towarzyszyć (i już towarzyszy) osuwanie się ziemi i podtopienia. Z drugiej zaś strony nieregularne opady grożą pustynnieniem niektórych obszarów. Wśród najbardziej narażonych na to regionów wymieniane jest województwo łódzkie.

Tak na co dzień nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, że te gwałtowne zjawiska pogodowe rzeczywiście zdarzają się coraz częściej w naszym kraju. Ale statystyki nie kłamią – dowodzi analiza przeprowadzona w 2018 roku przez European Academies’ Science Advisory Council (EASAC), czyli organizację zrzeszającą wszystkie akademie nauk z państw Unii Europejskiej oraz ze Szwajcarii i Norwegii. Dane meteorologiczne pokazują, że na świecie od 1980 roku liczba powodzi i innych zdarzeń hydrologicznych wzrosła CZTEROKROTNIE. Dodajmy, że największy wzrost liczby tych ekstremalnych zjawisk nastąpił w ostatnich latach – od 2004 roku uległa ona podwojeniu!

Powodzie niszczą Polskę

Powodzie są w Polsce najbardziej niszczycielskimi i najkosztowniejszymi klęskami żywiołowymi. Powódź tysiąclecia w 1997 roku pochłonęła na Dolnym Śląsku 56 ofiar śmiertelnych i dorobek życia 40 tys. osób. Wywołane przez nią straty oszacowano na około 12 mld zł. Zniszczyła lub uszkodziła domy, pola uprawne i infrastrukturę na blisko 2 proc. powierzchni kraju.

W 2010 roku przyszła kolejna powódź, niemal dorównująca mocą tamtej sprzed 13 lat, która tym razem spustoszyła dolinę Wisły, głównie w Małopolsce. W Karpatach powstało aż 1300 osuwisk ziemi. Jak podaje raport „Klimat Ryzyka”, przygotowany przez Deloitte dla Polskiej Izby Ubezpieczeń, wskutek zniszczeń wywołanych przez tę powódź ucierpiało 24 tys. rodzin w 14 województwach, a bezpośrednie straty dla całego kraju sięgnęły 12,8 mld zł, z czego 1,9 mld zł było skutkiem zalania domów i mieszkań. Tylko niecałe 13 proc. tych strat było ubezpieczonych.

Przyczyną obydwu powodzi były wyjątkowo obfite opady deszczu na południu Polski, które, powtarzając się w odstępie kilku-kilkunastu dni, wywołały przekroczenie stanów alarmowych i wystąpienie z brzegów wielu rzek jednocześnie. Takie ekstremalne zjawiska pogodowe w miarę ocieplania się klimatu będą się stawały coraz częstsze, co jest naturalną konsekwencją gromadzenia się coraz większej energii w atmosferze. Burze i oberwania chmury są sposobem jej rozładowania – dla nas niestety szalenie niebezpiecznym.

A gdyby to samo zdarzyło się teraz?

Gdyby tak samo niszczycielska powódź jak w 2010 roku wydarzyła się w roku 2018, to kosztowałaby nas już 16,2 mld zł. To o niemal 21 proc. więcej niż 19 lat temu. Dlaczego? Polska się bogaci, a więc większe koszty wynikałyby przede wszystkim ze zwiększonej wartości majątku prywatnego i publicznego na zagrożonych terenach. Największe straty, bo aż w wysokości 5 mld zł, poniosłaby Małopolska. Na Podkarpaciu powódź kosztowałaby tym razem 3,2 mld zł, a w Świętokrzyskiem – 2 mld zł.

My, obywatele, nie mamy możliwości samodzielnie wybudować lub wzmocnić wałów powodziowych czy zbiorników retencyjnych. Możemy nie wznosić budynków na terenach zagrożonych powodziami, ale, po pierwsze, nie zawsze da się zawczasu przewidzieć, dokąd sięgnie powódź, a po drugie, wiele budynków od lat stoi na takich terenach.

W takich sytuacjach ratunkiem pozostają ubezpieczenia na wypadek powodzi. Gdyby w 2018 roku firmy ubezpieczeniowe wypłaciły odszkodowania na poziomie podobnym jak przed 19 laty – czyli stanowiące równowartość niespełna 13 proc. wszystkich strat – to do pokrycia z kieszeni Polaków pozostałoby jeszcze aż 14,2 mld zł kosztów tej klęski żywiołowej. Według szacunków PIU obecnie ubezpieczonych jest 90 proc. budynków rolnych i 60 proc. pozostałych, przy czym większy odsetek dotyczy majątku firm niż osób fizycznych.

Więcej drzew, mniej osuwisk

Pozostaje jeszcze kwestia osuwisk powstałych wskutek powodzi. Aż 95 proc. zdiagnozowanych w Polsce osuwisk i terenów zagrożonych osuwiskami leży na terenie Karpat Zewnętrznych, czyli na Pogórzu, w Beskidach i Bieszczadach. Gdyby powódź wydarzyła się w 2018 roku i miała taką siłę jak ta w 2010 roku, to liczba osuwisk z 1300 wzrosłaby do aż 50-60 tys.!

To w dużej mierze efekt wycinania lasów, które nie wiążą już zboczy, narażając je na osunięcia. Problemem jest również oszczędzanie na prawidłowym wykonaniu fundamentów budowlanych, które czyni budynki mniej trwałymi. W tej sytuacji należy unikać zagrożonych terenów, a przed rozpoczęciem budowy wykonywać dokładne badania geologiczno-inżynierskie, ze szczególnym naciskiem kładzionym na odwodnienia i wykopy.

Warto też mieć świadomość, że wylesianie jest jedną z głównych przyczyn powstawania osuwisk i aby zapobiegać ich tworzeniu się, trzeba powstrzymywać nadmierną wycinkę lasów. Niestety, tego argumentu nie rozumieją lub nie biorą pod uwagę zarówno decydenci, jak i właściciele terenów prywatnych, czego dowodem jest to, że w ostatnich czasach drzewa w całej Polsce są wycinane na potęgę. Zachowanie tych roślin to dużo tańszy sposób utrzymania zboczy na miejscu niż zabezpieczanie już pojawiających się osuwisk, które generuje ogromne koszty, możliwe do uniesienia tylko przez państwo.

Tekst jest efektem współpracy z Polską Izbą Ubezpieczeń. Partner nie miał wpływu na wyrażane przez nas opinie.

Nie ma więcej wpisów