captcha image

A password will be e-mailed to you.
Roundup Fot. Mike Mozart

Roundup Fot. Mike Mozart [CC BY 2.0]

Żaden wyrok sądu nie zmienia niczego w wiedzy naukowej. Nauka opiera się na dowodach, a nie opinii biegłych, którzy są manipulowani przez prawników.

Ten wpis pochodzi z bloga The Logic of Science i został przetłumaczony i opublikowany na Crazy Nauce za zgodą autora.

Zapewne wielu ludzi zauważyło niedawną wiadomość o tym, że firmie Monstanto kalifornijski sąd nakazał zapłacenie 289 milionów dolarów po orzeczeniu, że glifosat Monstanto (czyli Roundup) jest niebezpieczny i prawdopodobnie przyczynił się do powstania nowotworu u Dewayne’a Johnsona. Mógłbym napisać wiele długich postów o tym, dlaczego to orzeczenie jest złe. Mógłbym mówić o licznych badaniach naukowych, w których nie znaleziono dowodów na to, że glifosat wywołuje nowotwory (np. to wielkie, długoterminowe badanie kohortowe z udziałem ponad 50 000 uczestników, które nie zostało sfinansowane przez Monsanto i nie wykazało związku pomiędzy stosowaniem glifosatu i nowotworem wśród rolników [Andreotti et al. 2017]).

Mógłbym mówić o dobrze potwierdzonym fakcie, że toksyczność glifosatu jest dość niska. Mógłbym mówić o tym, że wiele szanowanych instytucji naukowych zbadało dowody i doszło do wniosku, że nie wskazują one, że glifosat powoduje nowotwory. Mógłbym także opowiedzieć o tym, jak tworzący jeden odrębny raport naukowy (tj. raport WHO IARC) wybrali dowody pasujące do założonej tezy i doszli do wniosków, które zostały szeroko skrytykowane przez społeczność naukową. Jednak wiele innych stron już zrobiło to wszystko (o tym, czy glifosat jest szkodliwy, pisaliśmy również w Crazy Nauce), więc nie będę spędzał nad tym więcej czasu. Zamiast tego chcę przedyskutować, dlaczego rozprawy takie jak ta, są z natury problematyczne. Cytowanie wyroków sądowych jest niezwykle powszechną taktyką wśród tych, którzy zaprzeczają nauce (antyszczepionkowcy robią to cały czas), ale nie jest to logicznie poprawna taktyka, ponieważ sądy nie określają tego, co jest, a co nie jest faktem naukowym.

Pierwszy poważny problem polega po prostu na tym, że sąd nie składa się z ekspertów w danej dziedzinie nauki. Jak już mówiłem, nauka jest skomplikowana. Potrzeba wielu lat starannego szkolenia, studiów i własnego doświadczenia, aby nauczyć się wszystkiego, co trzeba wiedzieć, aby móc właściwie ocenić dowody naukowe. Przekonanie, że niedoświadczeni przysięgli mogliby to opanować w czasie trwania procesu, jest absurdem. A staje się to już szczytem absurdu, kiedy weźmiemy pod uwagę, że na sali sądowej ścierają się dwie przeciwne strony, które przedstawiają swoje racje tak, jakby miały one taką samą wartość. Inaczej rzecz ujmując, niezwykle łatwo jest tak wybierać dowody, by wydawało się, że nauka nie rozstrzygnęła jakiejś kwestii lub, co jeszcze gorsze, że konsensus naukowy mówi co innego niż w rzeczywistości. A na sali sądowej prawnicy tak właśnie będą robili. Są zobowiązani do argumentowania na rzecz danej strony, niezależnie od tego, czy stanowisko to jest rzeczywiście poparte dowodami.

Podam przykład. Wyobraź sobie, że masz problem z sercem i chcesz go zdiagnozować. Ktoś zasugerował ci, że może to być spowodowane konkretnym aspektem twojej diety (np. jesz X, a sądzi się, że X jest szkodliwe dla twojego serca). Tak więc, stosujesz dwa sposoby, by ustalić, czy faktycznie to twoja dieta jest przyczyną problemów. Pierwszy sposób – bierzesz pod uwagę opinię wielu szanowanych organizacji naukowych, które badają naukowe dowody na to, że X może prowadzić do problemów z sercem. Te organizacje złożone z wysoko wykwalifikowanych i doświadczonych ekspertów spędzają miesiące czy nawet lata, systematycznie analizując badania na ten temat. Spojrzenie na całość dostępnych dowodów ostatecznie doprowadza ich do wniosku, że nie ma przekonujących dowodów na to, iż X przyczynia się do powstawania problemów z sercem.

W drugim przykładzie tworzysz ławę przysięgłych wedle tych samych zasad, które obowiązują w sądzie, potem dodajesz dwóch prawników, którzy debatują nad tematem – jak w sądzie. Jeden z nich próbuje przekonać przysięgłych, że X powoduje problemy z sercem, a drugi próbuje przekonać przysięgłych, że X nie powoduje problemów z sercem. Zamiast systematycznie analizować wszystkie dowody, obaj prawnicy wybierają dowody, które potwierdzają ich stanowisko, próbują zagrać w emocjach przysięgłych, przyprowadzają starannie wybranych “ekspertów”, świadków itp. Na koniec procesu ława przysięgłych uznaje, że X powoduje problemy z sercem (co jest przeciwieństwem tego, co stwierdzili naukowcy z przykładu pierwszego).

Który wniosek wydaje ci się bardziej wiarygodny? Ten, do którego doszli eksperci, przez całe miesiące z uwagą i systematycznie analizując wszystkie dostępne dowody, czy ten, który został uzyskany przez nie-ekspertów, opierających swą decyzję na porównaniu dwóch skrajnie stronniczych przedstawieniach dowodów? Myślę, że odpowiedź na to pytanie jest dość oczywista.

Żeby było jasne – nie twierdzę, że naukowcy są nieomylni lub że wnioski organizacji naukowych są ostatecznymi stwierdzeniami rzeczywistości. Byłoby to manipulacją odwołującą się do efektu autorytetu. Przeciwnie, chodzi mi o to, że system sądowy jest zasadniczo wadliwy i niewiarygodny w określaniu faktów naukowych. Fakt, że przysięgli uznali, że X powoduje Y, jest całkowicie i w 100 procentach nieistotny w jakiejkolwiek debacie naukowej. Nie ma to wpływu na rzeczywistość, a ty musiałbyś oszaleć, ufając temu, zamiast polegać na licznych wysokiej jakości badaniach i recenzjach oraz metaanalizach tych badań, które były starannie przygotowywane przez zespoły ekspertów. To, czy coś jest faktem naukowym, musi być określone przez faktyczne badania, a opinia przysięgłych o tych badaniach jest nieistotna.

 

Nie ma więcej wpisów