OLA SALWA*, KRYTYK FILMOWY, GOŚCINNIE NA ŁAMACH CRAZY NAUKI!
“Interstellar” to solidny, sprawnie opowiedziany film science fiction. Sęk w tym, że gdy mówimy o kinie Christophera Nolana, te przymiotniki brzmią jak obelga.
Z reżyserem “Memento”, najlepszych po burtonowskich “Batmanów” czy “Incepcji” jest jak z wybitnie zdolnym i lekko ekscentrycznym uczniem: gdy pisze wzorcowe wypracowanie, stawiamy mu piątkę z plusem oraz z poczuciem sporego rozczarowania. Tak jest w przypadku “Interstellar”, najbardziej oczekiwanego (także przez niżej podpisaną) filmu roku.
Nolan postawił przed sobą ambitne i trudne zadanie stworzenia widowiska, które będzie miało więcej wspólnego z “Odyseją kosmiczną” Stanleya Kubricka niż śmieciowymi “Transformersami”. Tę decyzję widać choćby w wyborze scenografii, kostiumów (czy raczej skafandrów) oraz rekwizytów – nikt tu się nie popisuje hi-techowymi, wyświeconymi do białości gadżetami, które przyciągałyby uwagę jak silne pole grawitacyjne. Oko kamery jest skupione na bohaterach: byłym pilocie, obecnie rolniku Coopie, jego córce Murphy, kosmonautce Amelii i jej ojcu, wybitnym fizyku teoretycznym. Ten pierwszy spotyka tego ostatniego w wyniku (a jakże!) tajemniczego zbiegu okoliczności i zostaje zaproszony do udziału w wyprawie międzygwiezdnej, której stawką jest przetrwanie ludzkości.
Bo na Ziemi z powodu przeludnienia i zaśmiecenia zaczyna się najpoważniejsza plaga głodu w historii – właśnie wymierają ostatnie gatunki jadalnych roślin. Ludzkość czeka los dinozaurów, chyba że znajdzie nową planetą do zamieszkania i zaśmiecania. Coop i reszta zespołu rusza w kierunku Saturna, gdzie znajduje się tunel czasoprzestrzenny prowadzący do innej galaktyki, wstępnie zbadanej przez 12 pionierów.
Podróż jest niesamowicie efektowna, w pakiecie dostajemy też przystępną lekcję fizyki – Nolan czaruje, uwodzi, prowadzi filmowy statek pewną i śmiałą ręką. Niestety, gdy zajmuje się emocjami swoich bohaterów oraz próbuje swoich sił w filozofii, zaczynają się silne turbulencje. Sentymentalne i pretensjonalne dialogi brzmią jak szkło przesuwane po metalu – nie byłoby źle, gdyby w trakcie montażu niektóre z tych scen wpadły do jakiejś czarnej dziury. Nolan, który napisał scenariusz jak zwykle z bratem Jonathanem, nie jest ani intelektualistą ani filozofem kina, więc rozważania o ludzkiej naturze, potędze miłości i ogólnie, imponderabiliach przypominają słabe filmy Terrence’a Malicka czy inne nieudane próby stworzenia ambitnego science-fiction takie jak “Prometeusz” Ridleya Scotta czy “Grawitacja” Alfonso Cuarona (przeczytajcie naukową recenzję “Grawitacji”).
Od arcydzieła Kubricka niestety film dzielą lata świetlne, także dlatego, że przy całej swojej nowoczesności “Interstellar” jest mało rewolucyjny czy odkrywczy – intelektualnie, bo wiernie trzyma się teorii względności (o naukowym aspekcje pisze więcej Piotrek w naukowej recenzji “Interstellar”), emocjonalne, bo siłą napędową bohatera jest miłość do rodziny, aktorsko, bo obsada gra zgodnie ze swoim emploi, nawet efektowna muzyka Hansa Zimmera brzmi znajomo, jakby była echem kompozycji Phillipa Glassa napisanych do “Koyaanisquatsi” Godfreya Reggio.
To, co się Nolanowi udało w “Incepcji”, czyli połączenie autorskiej wizji z regułami hollywoodzkiego widowiska, tutaj wyszło tylko połowicznie. Czyli samo widowisko. Parafrazując innego klasyka sci-fi: Nolan poleciał tam, gdzie nie dotarł żaden człowiek i przysłał nam stamtąd ładne pocztówki.
*Ola Salwa, krytyczka filmowa, która w dzieciństwie miała tylko jedno marzenie – zostać kosmonautką. Potem zjednak związała się z filmem. Jako krytyk współpracowała między innymi z “Filmem”, “Przekrojem”, “Kinem”, “Polityką”, “Magazynem Stowarzyszenia Filmowców Polskich” oraz serwisem sfp.org.pl. Członkini Stowarzyszenia Filmowców Polskich.
Przeczytaj też naukową recenzję filmu Interstellar
Oto trailer filmu “Interstellar”:
Polecamy też:
Dylatacja czasu – film o fizyce, którego nie zdołasz zapomnieć. Choć będziesz chciał
You must be logged in to post a comment.