captcha image

A password will be e-mailed to you.

Jeśli lubicie scenariusze katastroficzne, to ta książka jest lepsza od większości z nich. Opisane w niej, możliwe wersje wydarzeń, oparte na naukowych danych, czyta się nie mniej ekscytująco niż fikcję, a dodatkowo wywołują dreszcz na karku, bo już są albo w każdej chwili mogą stać się prawdziwe.

Fot. Crazy Nauka

Bryan Walsh, były korespondent zagraniczny i reporter naukowy magazynu „TIME”, to dziennikarz z ogromnym doświadczeniem. To doświadczenie niemal na każdym kroku widać w jego książce „Koniec świata. Krótki przewodnik po tym, co nas czeka” – zarówno w stylistyce i wciągającym sposobie opowiadania historii, jak i w dbałości o warstwę faktograficzną, innymi słowy o rzetelność (przypisy końcowe zajmują 40 stron). Walsh tworzy naukowy reportaż z przyszłych wydarzeń, oparty na twardych danych, rozmowach ze specjalistami i uzupełniony bogatymi doświadczeniami z własnego, pełnego podróży życia.

Lektura tej książki jednocześnie wciąga, wywołując wypieki na policzkach, i podnosi włoski na karku. Należy mieć na uwadze, że nie wszystkie opisane w książce zagrożenia są obarczone równym prawdopodobieństwem wystąpienia, jak choćby zmiany klimatu czy światowa pandemia versus inwazja obcych, jednak każdy z problemów jest omówiony dogłębnie, z poszanowaniem aktualnego stanu wiedzy naukowej i w błyskotliwym stylu. Mimo pojawiających się niekiedy drobnych niedociągnięć w tłumaczeniu (takich jak „dzielenie się” lodowca zamiast profesjonalnego określenia „cielenie się”) tę książkę czyta się naprawdę świetnie.

Osiem zagrożeń

Ośmioma zagrożeniami, które opisuje Walsh, są:

  • uderzenie asteroidy
  • wybuch superwulkanu
  • wojna atomowa
  • zmiany klimatu
  • pandemia naturalna
  • pandemia spowodowana przez laboratoryjnie zmodyfikowane zarazki
  • zagrożenia ze strony sztucznej inteligencji
  • spotkanie z zaawansowanymi technicznie obcymi.

To ostatnie wydaje się najbardziej nierealne, jednak wiek wszechświata i liczba zawartych w nim gwiazd sugerują, że życie pozaziemskie powinno być czymś powszechnym. W przeszłości ludzie słali w różnych formach wiadomości do obcych cywilizacji, dlaczego więc spotkanie z nimi miałoby się zakończyć źle? Nie będę spoilerować – odpowiedź na to pytanie znajdziecie w książce.

Warto jeszcze pamiętać, że to, co jest katastrofą dla Homo sapiens, niekoniecznie musi oznaczać zagładę innych gatunków. Podczas gdy uderzenie asteroidy i wybuch superwulkanu – jak pokazuje odtworzenie podobnych wydarzeń z przeszłości naszej planety – mogą sprowadzić kolejne wielkie wymieranie życia na Ziemi, to już pandemie zdecydowanie zaszkodzą wyłącznie ludzkości (i zależnym od niej gatunkom), co, nawiasem mówiąc, może się okazać zbawienne dla mnóstwa innych, dzikich gatunków.

Ciepło, coraz cieplej

Zmiana klimatu znajduje się na tej skali gdzieś pomiędzy – będzie premiować te gatunki, które zdołają się przystosować do wyższych temperatur, a mimo że ludzie teoretycznie świetnie potrafią się odnaleźć w skrajnych warunkach i klimatach, to jednak wskutek zachodzących zmian nie zdołają się chociażby wyżywić. Ponad 7,8 mld osobników Homo sapiens (stan ze stycznia 2021) ma swoje wymagania bytowe i załamanie się ziemskiego klimatu z dużym prawdopodobieństwem okaże się dla nas zgubne.

I najbardziej dotkliwe w tym wszystkim jest to, że – w przeciwieństwie do hipotetycznych zagrożeń jak inwazja obcej cywilizacji czy agresja sztucznej inteligencji – zmiana klimatu już tu jest. I wciąż możemy osłabić jej impet. A tymczasem co robimy? Nic albo prawie nic. „W 2017 roku żaden duży uprzemysłowiony kraj nie osiągał celów, do których zobowiązywał się w Paryżu [podczas porozumienia paryskiego w 2015 roku – przyp. CN]. Po trzech latach bez większych zmian światowe emisje dwutlenku węgla wzrosły o 1,6 procent w 2017 roku i około 2,7 procent w 2018, osiągając najwyższy poziom w historii” – pisze Walsh.

Nie dziwcie się, że tak dużo uwagi poświęcam temu akurat zagadnieniu z książki. Przecież od wielu lat zajmuję się pisaniem o zmianie klimatu i chyba nigdy nie pogodzę się z tym, jak mało ludzkość robi, by zapobiec najdotkliwszym skutkom tego najbardziej realnego z zagrożeń naszych czasów.

Pierwszy SARS

Ale muszę przyznać, że prawdziwe ciarki na karku wywołały u mnie te rozdziały książki, które opisują zarazy na globalną skalę. Nie dlatego, że są w jakiś sposób „ważniejsze” od zmiany klimatu, ale dlatego, że uprzedzają wydarzenia, które właśnie w tej chwili nas wszystkich dotykają. Pikanterii dodaje fakt, iż Walsh ukończył swoją książkę w 2019 roku, w ostatnim „normalnym” roku przed pandemią SARS-Cov-2. A już w początkach 2020 roku doświadczyliśmy powtórki – na dużo większą skalę – wydarzeń, jakie rozegrały się w 2003 roku podczas pierwszej epidemii SARS, której Walsh doświadczył w Hongkongu, a więc w jednym z najgorętszych ognisk tej choroby. Opis tych wydarzeń autor przywołuje jako ilustrację zagrożenia, jakie w dzisiejszym świecie stanowią nowe, odporne na nasze leki choroby, które szybko się roznoszą i skutecznie zabijają.

Epidemia SARS była wynikiem całej serii wypadków i błędów. Najpierw wirus wykształcił się u nietoperzy. Potem przeskoczył na zwierzę, które miało częściej kontakt z ludźmi – pagumę – a z tego pośredniego gospodarza na człowieka. To jednak nie wszystko. Gdyby przebył tę drogę pięćdziesiąt lat wcześniej, gdy kontynentalne Chiny miały niewiele kontaktów ze światem, pewnie nigdy nie zyskałby globalnego zasięgu. Ale w 2003 roku był to już kraj otwarty, a tysiące ludzi podróżowały każdego dnia z Guangdongu do Hongkongu.

– pisze Walsh w “Końcu świata”.

Coś Wam to przypomina? No właśnie.

Warto przeczytać książkę Walsha, żeby poszerzyć horyzonty i poznać dane naukowe, które tłumaczą wiele bieżących i kluczowych na naszego gatunku zjawisk na Ziemi. Gwarantuję, że nie będziecie się nudzić.

Tytuł: „Koniec świata. Krótki przewodnik po tym, co nas czeka

Autor: Bryan Walsh

Wydawca: Wydawnictwo Czarna Owca

Nie ma więcej wpisów