captcha image

A password will be e-mailed to you.
Fot. fishdiks

Na szczęście to nie jest prawdziwe zdjęcie. Fot. fishdiks

Krew, pot i łzy. I jeszcze wymioty. I zawroty. I kilka innych atrakcji, które czekają na kosmicznych turystów. Czyli jak może wyglądać romantyczna wyprawa grupy artystów w kosmos.

SpaceX ujawnił, kto będzie pierwszym kosmicznym turystą, który poleci statkiem tej firmy w podróż wokół Księżyca. To japoński miliarder Yusaku Maezawa, kolekcjoner sztuki, który stał się szeroko znany poza Japonią, gdy w zeszłym roku zakupił na aukcji obraz Jean-Michela Basquiata za 110 mln dolarów.

Lot SpaceX z Maezawą na pokładzie ma powtórzyć (w kwestii trajektorii) to, co w latach 60 udało się misji Apollo 8 i kolejnym. Chodzi o dotarcie na orbitę Księżyca, oblecenie go od niewidocznej z Ziemi strony i powrót do domu. Jednak to, co 50 lat temu odbyło się w ciasnym i niewygodnym wnętrzu modułu dowodzenia, teraz ma być przeprowadzone w nowym, przestronnym statku noszącym nazwę Big Falcon Rocket (B.F.R.). Poza Yusaku Maezawą i załogą niezbędną do przeprowadzenia lotu na pokładzie ma się znaleźć 6-8 wybranych przez Japończyka twórców: malarzy, architektów, projektantów, reżyserów, muzyków. Wyprawa, opłacona w całości przez Maezawę, ma dać inspirację, dzięki której powstaną wyjątkowe dzieła. Wszystko to przeczytać można na stronie projektu DearMoon.

Tyle krótkiej relacji z konferencji SpaceX.

Mnie jednak nurtuje ważne pytanie. Jak sam Yusaku Maezawa i jego goście zniosą trwający 5 dni lot? Nie wątpię, że zostaną do niego przygotowani. Nie wątpię, że SpaceX wie, kogo można bezpiecznie puścić w kosmos. Ale za każdym razem, gdy mowa o kosmicznej turystyce przypominam sobie dotychczasową historię lotów kosmicznych. I ich stały element – mdłości.

Rzygi w kosmosie

Bo to, co dzieje się w nieważkości z doskonale wytrenowanymi i wyszkolonymi specjalistami jako żywo nie przypomina kosmicznych wakacji. Zależnie od źródeł na kosmiczną chorobę poruszeniową (space sickness) choruje od 30 do 80 procent kosmo- i astronautów.

Profesor Krzysztof Klukowski, jeden z lekarzy przygotowujących do lotu polskich kandydatów na kosmonautów tak opowiada o tym w znakomitej książce „Cena nieważkości” autorstwa Dariusza Kortko i Marcina Pietraszewskiego:

Choroba poruszeniowa to zaburzenie analizatorów wzroku, błędnika, czucia głębokiego ciała. Organizm reaguje ostro. Kosmonauci czują się fatalnie, tylko tego po sobie nie pokazują. Każdy ruch głową prowokuje wymioty. Prawie osiemdziesiąt procent kosmonautów ma objawy kosmicznej choroby poruszeniowej. Ktoś, kto już był w kosmosie, za każdym kolejnym razem będzie to znosił trochę lepiej. Ale u tego, kto leci pierwszy raz, nie można przewidzieć reakcji.

Problem nie był znany podczas pierwszych lotów w kosmos, bo ówcześni podróżnicy albo, jak Gagarin, siedzieli ciasno przypięci w fotelach albo mieli w kabinach bardzo mało miejsca. Jednak im więcej przestrzeni i możliwości ruchu tym gorzej. Walentyna Tierieszkowa, pierwsza kobieta w kosmosie, znosiła swój lot tak źle, że odrywała okładzinę kabiny i wymiotowała za nią.

To zresztą bardzo rozsądne rozwiązanie. Podczas lotu Apollo 8 dowódca Frank Borman cierpiał jednocześnie na wymioty i rozwolnienie. Podczas lotu ku Księżycowi jego koledzy wyłapywali krążące w kabinie drobne kuleczki wymiocin i fekaliów. Na fatalny stan Bormana, poza chorobą poruszeniową, wpłynęły barbiturany które zażył by móc zasnąć.

Skala Garna

Ale mistrzem nad mistrzami został amerykański senator Jake Garn. Co prawda zanim rozpoczął karierę polityczną długo i intensywnie latał w siłach powietrznych USA, ale nie uchroniło go to przed istną katastrofą. W 1985 roku poleciał w misji wahadłowca Discovery STS-51-D jako drugi specjalista ładunku. W rzeczywistości jego misja miała cel czysto polityczny – republikanin reprezentował senat USA „kontrolując” jak wydawane są publiczne pieniądze.

Senator Jake Garn. Nie wymiotuje. Fot. NASA

Senator Jake Garn. Nie wymiotuje. Fot. NASA

Okazało się, że lotnicze przygotowanie nie wystarczyło. Garn cierpiał na tak gwałtowną chorobę poruszeniową, że praktycznie nie był zdolny do wykonywania większości przydzielonych mu zadań. Szczęście w nieszczęściu, że jednym z celów jego misji było zbadanie wpływu nieważkości na błędnik. Dostarczył tak wiele materiału, że w NASA pół żartem mówi się o „skali Garna” określającej poziom kosmicznej choroby lokomocyjnej. 1 Garn to maksymalne jej nasilenie. Jak mówi Robert Stevenson, jeden z lekarzy NASA, większość astronautów cierpi na poziomie nie przekraczającym 0,1 Garna.

Opowieści o kosmicznych wymiotach można ciągnąć bardzo długo. Generalna zasada mówi, że przez pierwsze 3 dni należy jak najmniej się ruszać. Żadnych gwałtownych zwrotów. Żadnych fikołków czy wirowania. Na szczęście organizm stopniowo przyzwyczaja się do nowej sytuacji i po jakimś czasie objawy słabną, a często całkiem znikają.

Ile ma trwać artystyczna wyprawa Yusaku Maezawy? 5 dni? Czyli trzy dni wymiotów i dwa na dojście do siebie. Aż strach pomyśleć, jakie dzieła powstaną po powrocie…

OK, czepiam się nieco. Niech w kosmos poleci 8 turystów. Bądźmy optymistami – niech u 2 z nich wystąpią objawy choroby poruszeniowej (choć to znaczny optymizm, bo taki poziom mają astronauci po kilkuletnim szkoleniu). Pozostała 6 spędzi podróż bardzo bogatą w zapachy. Bo trzeba pamiętać, że w kosmosie nie otwiera się okien. Nie da się przewietrzyć. Systemy wentylacyjne dość skutecznie filtrują powietrze, ale pozostawanie w ok. 10 osób na małej, zamkniętej przestrzeni niesie ze sobą wiele „atrakcji”, których na Ziemi nie doświadczamy.

Gazy, płyny i gluty

Zresztą nie tylko o wymioty chodzi. Organizm w nieważkości robi nam więcej numerów. I nie chodzi mi o skutki długotrwałego przebywania w przestrzeni – zaniki mięśni czy odwapnienie kości. Zróbmy krótki przegląd:

Bekanie – czynność na Ziemi normalna, choć wykonywana (w naszej kulturze) dyskretnie. To normalne, bo procesy zachodzące w żołądku powodują wytwarzanie gazów. Treść pokarmowa zostaje na dole, gazy gromadzą się na górze i ulatują przez przełyk. Beee! I po sprawie. A tymczasem w nieważkości nie następuje przestrzenny rozdział treści od gazów. Nacisk na żołądek rośnie, następuje beknięcie i… wylatuje znacznie więcej, niż byśmy sobie życzyli.

Rosyjska toaleta kosmiczna. Fot. Claus Ableiter

Rosyjska toaleta kosmiczna. Fot. Claus Ableiter

Oddawanie moczu – tu nie jest tak groźnie, ale wygodnie też nie. Pomijam działanie kosmicznej toalety, bo te są już całkiem wygodne. Chodzi znowu o fizjologię. Na Ziemi mocz gromadzi się na dole pęcherza i stopniowo wypełnia go zwiększając nacisk. Najpierw czujemy lekkie parcie, potem coraz mocniejsze. W kosmosie mocz „lata” sobie swobodnie nie wywierając specjalnego nacisku. Dopiero gdy pęcherz jest już prawie pełny zaczynamy odczuwać gwałtowną chęć pójścia (ok, polecenie) do toalety. Trzeba pamiętać o tym, by sikać nie w miarę potrzeby, a regularnie.

Pot – w kosmosie pot nie spływa. Za to formuje takie urocze kuleczki, które odrywają się od skóry i włosów i krążą po kabinie. Powoli zmierzają do wyciągu powietrza, ale po drodze trafiają na innych członków wyprawy. Mniam.

Zatoki – chyba każdy był kiedyś przeziębiony na tyle, by mieć zatkany, opuchnięty nos i zablokowane zatoki. Paskudne uczucie. No więc nieważkość gwarantuje je zawsze. Chodzi o nasz układ krwionośny, który przystosowany jest do grawitacji ściągającej krew ku dolnym partiom ciała. Gdy przestajemy odczuwać przyciąganie, znacznie więcej krwi trafia do głowy. Tu znowu fragment z „Ciężaru nieważkości”:

Puls mam miarowy – wspomina Hermaszewski. – Każde uderzenie serca potęguje to wrażenie. Serce czuję w skroniach i oczach, jakby przemieściło się do głowy. Czuję w niej coraz silniejsze pulsowanie i wzrastający, dokuczliwy ucisk. Wydaje mi się, że jestem jedną wielka głową, która wypełnia całą kabinę.

Jednym z efektów jest brak odpływu śluzu z zatok. Efekt – uczucie rozpierania, ból głowy. Jeśli do tego, o zgrozo, dojdzie katar, to mamy kata(r)strofę. Doznała jej załoga Apollo 7, w której Walter Schirra zawlókł na pokład zwykły ziemski katar. Loty był fatalny. Załoga czuła się tak źle, że buntowała się przeciw poleceniom z Ziemi. Trwający prawie 11 dni lot pełen był sporów i awantur o byle drobiazg. W efekcie dwóch członków załogi nigdy już nie poleciało w kosmos – NASA uznała, że mogą stwarzać w przyszłości problemy.

By nie ciągnąć tej litanii mniejszych i większych dramatów dodam tylko, że na kosmicznych turystów czekają łzawiące oczy, rozregulowany rytm dobowy, denerwujące rozbłyski w oczach i konieczność znoszenia swojego towarzystwa na dobre i złe przez 5 dni bez przerwy.

Tak, nadal bardzo chciałbym polecieć w kosmos. Z pewnością nie odważyłbym się – mój błędnik nie akceptuje ekscesów. Dość powiedzieć, że narzygałem do szybowca mistrzowi świata, z którym startowałem z wyciągarki. 🙂

Po prostu warto pamiętać o jednym: nieważkość jest stanem, w którym zawodzi bardzo wiele systemów naszego organizmu. Oczywiście można z tym żyć. Oczywiście człowiek jest chętny do poświęceń (przynajmniej do czasu, kiedy najlżejszy ruch głowy nie wywołuje fali mdłości i bólu. Mieliście kiedyś potężnego kaca? Bo w kosmosie to kosmiczny kac!).

Ale nie udawajmy, że „kosmiczna turystyka” to takie Bali/Malediwy/Kanary, tyle, że z lepszymi widokami. Bo można wrócić z iście kosmiczną traumą.

 

Nie ma więcej wpisów