captcha image

A password will be e-mailed to you.

Crazy Wyprawa na Węgry? A dlaczego nie! Na odpoczynek nad Balatonem namówili nas nasi znajomi. Jednak szybko okazało się, że plażowanie ma być tylko nagrodą, za poznawanie ciekawostek kraju, który mi kojarzył się głównie z papryką, gulaszem i leczo. Kulinaria nas rozczarowały, ale nizinny krajobraz co chwila zachwycał.

Z Warszawy do Miszkolca-Tapolki, który wybraliśmy na naszą pierwszą bazę wypadową, mieliśmy do pokonania ok. 580 km. Choć to tylko półsetki więcej niż najkrótsza trasa, którą można dojechać do Kołobrzegu, to trafiamy zupełnie do innego świata. Po minięciu granicy ze Słowacją jesteśmy witani żółtymi polami słoneczników, brakiem lasów, przydrożnymi kramikami z miejscowymi arbuzami, melonami i krajobrazem płaskim jak stół (no… prawie). Choć to jeszcze nie step, to widać, że jest inaczej niż kiedy jechalibyśmy przez Polskę. W sumie nie powinno nas to dziwić, bo połowa tego kraju leży na Wielkiej Nizinie Węgierskiej, ale te wielkie równiny zwracają uwagę.

Nie będę rozpisywał się o Węgrzech jako takich, ale pokażę Wam kilka miejsc. Większość właściwie trzeba zobaczyć, choć jedno ze spokojnym sumieniem można sobie odpuścić.

Aggtelek: 25 km podziemnych korytarzy

Do malutkiej miejscowości Aggtelek, położonej tuż przy granicy ze Słowacją z Miszkolca jedzie się ok. godziny. Celem naszej wyprawy jest wpisany na listę Dziedzictwa Światowego UNESCO system jaskiniowy Baradla-Domica, w przeważającej części leżący na terenie Parku Narodowego Krasu Węgierskiego (Aggteleki Nemzeti Park).
Najdłuższa jaskinia Węgier ma łącznie 25 km korytarzy, z których ok. 5,3 km leży po stronie słowackiej (Domica). My przez nieco ponad godzinę w temperaturze ok. 10° C przejdziemy tylko 1,4 km i co chwila będziemy mówić „o kurczę”, „a to widziałeś”, „wow”. Nie zrozumcie tego opacznie.

Widzieliśmy już kilka jaskiń, ja na naszej jurze po przeciskałem się w błocie i wodzie nawet przez kilka fajnych zacisków, ale licząca sobie 230 milionów lat krasowa Baradla robi wrażenie bogactwem form naciekowych i ich wielkością. Aż szkoda, że tej skali i rozmachu natury nie widać na zdjęciach. Niesamowite wrażenie robi gigantyczna Sala Koncertowa (ze względu na akustykę odbywają się tu koncerty i… śluby), w której zbiegają się dwa podziemne potoki Archeon i wpływający ze Słowacji, Styks.

Jeśli czujecie niedosyt, to do tego samego kompleksu można też wejść z innych miejscowości, albo wybrać inną trasę. Najdłuższa (konieczna rezerwacja) ma 6,7 km i jej przejście zajmuje ok. 4-5 godzin.

Cena biletów (rodzina 2+2): ok. 77 zł
Przewodnik: nam trafił się węgierski, na szczęście opis trasy zwiedzania jaskini dostaliśmy po polsku
Info (godziny wejść, cennik): www.anp.hu

Po zwiedzeniu jaskini można wejść na szczyt góry, w której się ona kryje. Jest to nie tylko fajny punkt widokowy, ale też okazja do spotkania z salamandrami, które są symbolem parku. My niesety nie mieliśmy tyle szczęścia, ale… sami zobaczcie.

Tokaj: pleśń, wino i Paracelsus

Kolejny dzień, kolejne 55 minut w samochodzie i parkujemy w Tokaju. To malutkie, urocze miasteczko, wraz z całym Tokajskim regionem winiarskim (Tokaj-hegyaljai borvidék) również zostało wpisane na listę dziedzictwa światowego UNESCO.

To, co nas tutaj przyciągnęło, to oczywiście słynne tokaje i winnice położone na południowych stokach wzgórz Hegyalja pochodzenia wulkanicznego. Nie namawiamy do picia alkoholu, ale w jednej z lokalnych piwnic warto choćby spróbować moszczu i poznać bardzo ciekawy proces powstawania tej odmiany białego, gęstego wina.Tokaje aszú (uwiędłe) swoją słodycz zawdzięczają gronowcowi szaremu (Botrytis cinerea). Szara pleśń, która w przypadku wielu innych upraw jest chorobą, tutaj pozwala wydobyć esencję głównie z winogron szczepu furmit. Grzyb atakując pojedyncze owoce powoduje ich odwodnienie, a co za tym idzie wzrost zawartości cukru aż do 40-60%. W rezultacie zamieniają się one w uschnięte, pokryte pleśnią słodkie i bogate w olejki eteryczne rodzynki. Ususzone jagody zgodnie z tradycją są ręcznie zbierane, a potem jeszcze selekcjonowane. To z nich pod wpływem grawitacji, a nie z wykorzystaniem mechanicznych wyciskarek uzyskiwana jest słodka esencja, którą dodaje się do moszczu z pozostałych winogron. Im więcej wiader (puttonów) trafi do beczki z moszczem, tym słodszy będzie tokaj aszú.

Prostszy w produkcji tokaj szamorodni, do którego produkcji wykorzystuje się całe grono bez oddzielania spleśniałych owoców od zdrowych, swoją nazwę zawdzięcza  polskiemu słowu smorodny, czyli „samo rodzący się”. Geneza nazwy oddaje nasze zamiłowanie do tego trunku. W XVI, XVII wieku tak Polakom smakowało to wino, że zamiast czekać na jego dojrzewanie na Węgrzech, nasi przodkowie wpadli na pomysł, że może przecież się samo rodzić w beczkach podczas jego transportu (nomen omen podobną historię ma madera) .

Ale rola pleśni na tym się nie kończy, bo stare piwnice wydrążone w wulkanicznym tufie na swoich ścianach zamiast tynku mają grubą warstwę pleśni Cladosporium cellare. Pleśń nie tylko uszczelnia ściany, tworzy specyficzny mikroklimat, ale też pochłania zapach alkoholu unoszący się z nad beczkami w których dojrzewa wino.

A przy okazji – tuż przy tokajskim rynku znajduje się budynek (apteka), w którym mieszkał Paracelsus. Badał tutejszy skład gleby i wpływ wina na zdrowie człowieka. Podobno to on pierwszy sprowadził Tokaj do Europy. Wyniki swoich badań zawarł w Paragranum, gdzie napisał, że wino wraz z minerałami w glebie zamienia się w płynne złoto.

Miszkolctapolca: pływalnia w jaskini

Praktycznie całe Węgry usiane są źródłami termalnymi. W całym kraju jest ich ponad 400, a na liście najciekawszych zawsze wymieniane jest kąpielisko Barlangfürdő w Miszkolcu. Z zewnątrz całość wygląd jak średniej wielkości kompleks basenowy i nie zrobiło na nas specjalnego wrażenia. Dopiero kiedy z przebieralni weszliśmy do basenów ukrytych wewnątrz kompleksu nie mogliśmy się otrząsnąć z wrażenia.

Barlangfürdő to jedyna w Europie pływalnia, która znajduje się w jaskini. Korytarzy, basenów z ciepłą (29-30°C) i jeszcze cieplejszą wodą (36°C) jest tutaj naprawdę sporo. O ile sama niecka basenu jest nowoczesna, to wystarczy zadrzeć głowę by zobaczyć nad sobą wielką przestrzeń jaskini. Woda zasilająca baseny jest bogata w minerały i w wielu miejscach przez lata „pracy” utworzyła już ciekawe formy naciekowe. Zdecydowanie warto wpaść tutaj po jednej z „dopołudniowych” wycieczek.

Ciekawostka: W gigantycznym kąpielisku Hajdúszoboszló źródła termalne mają nawet temperaturę 75°C. Z kolei w położonym tuż za Egerem, Egerszalók można zobaczyć (widok i urok psuje wielki kompleks hotelowy) jedyny w Europie kopiec solny utworzony przez wody termalne. Cena biletów na 4h (rodzina 2+2): ok. 135 zł
Informacje (godziny wejść, cennik): barlangfurdo.hu/en

Dolina Szalajki, czyli rozczarowanie

Kolejna wyprawa, kolejna godzina drogi i jesteśmy w Parku Narodowym Gór Bukowych. Kiedy tu dotarliśmy zobaczyliśmy, że Węgry to nie tylko wielka nizina. W dolinę potoku Szalajki wjechaliśmy pnącą się w górę kolejką wąskotorową z miejscowości Szilvasvarad, słynącej z hodowli rzadkiej rasy koni lipicanów.

Wybór tego środka transportu z jednej strony miał być atrakcją dla dzieci, z drugiej miał nam zaoszczędzić godzinę, którą przeznaczyliśmy na powrót 4 km wzdłuż potoku na własnych nogach.

Wędrówkę zaczęliśmy od ostrej wspinaczki do jaskini na zboczu szczytu Istallós-kő, z którego wypływa Szalajka. Jaskinia ma spore wejście, ale po tym co widzieliśmy nikogo już nie rusza. Sama 4-kilometrowa dolina jest ładna, ale nic ponad to. Jej wizerunku nie poprawia też zbytnio wodospad Fátyol-vízesés (welon), którego charakterystyczne 18 progów uformował tuf wulkaniczny.

Mówiąc szczerze mnie bardziej zaciekawiło obejrzenie miniekspozycji pokazującej  historię przemysłu leśnego i współcześnie zrekonstruowane piece do wypalania węgla drzewnego. Bardzo ciekawe dla nas były kawałki skamieniałych pni drzew, które na pierwszy rzut oka wyglądały jak drewno ale dopiero w dotyku czuło się, że są zimne.

Przy okazji wczytywania się w tablice informacyjne dowiedziałem, że nazwa Szalajka pochodzi od sal alkalicus, czyli węglanu potasu. Nawet nie wiedziałem, że ten związek chemiczny również pochodził z „lasu”. Potaż robiony był z popiołu drzewnego i wykorzystywany do produkcji szkła (huta znajdowała się w Szilvasvarad) i środków piorących.

Ciekawostka: Jeśli chcielibyście  zobaczyć skamieliny w dużej dawce to powinniście się wybrać do parku paleontologicznego w Ipolytarnóc – nam niestety nie udało się tam dotrzeć. Odnaleziono w nim ok. 15 tys. odcisków roślin i 3 tys. śladów zwierząt. Jest tutaj skamieniały pień sosny, który jeszcze w XIX wieku traktowany był jako… most nad rzeczką.

Step Hortobagy: pokręcone owce, drewniane żurawie i szpital dla ptaków

W drodze nad Balaton (ok. 90 minut od Miszkolca) odwiedziliśmy węgierską pusztę (pustka), czyli step. Region ma ok. 1700 km2, a na jego terenie znajduje się Park Narodowy Hortobágy, który (a jakże) również umieszczony został się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Jest to największy równinny obszar w Europie Środkowej.Bezkres, płaskość robią niesamowite wrażenie. Po drodze widzieliśmy co kilka kilometrów wysokie podesty, z których można było popatrzeć na pusztę. My jednak jako cel obraliśmy stadninę Mata Stud, która organizuje godzinne przejażdżki pokazujące nietradycyjne stepowe gospodarstwa, hodowane tu zwierzęta i kunszt miejscowych „kowbojów”, czyli czikoszy.

Nie bez powodu o Hortobágy mówi się, że to kraina żurawi. Oprócz gospodarstw to właśnie te studnie wyrastają ponad pusztę.

Przejażdżkę zaczynamy od zwiedzenia zagrody owiec śruborogich Racka, które mają spotykane dla tego gatunku sterczące ku niebu, poskręcane rogi. Ich długa na 25-30 cm wełna wykorzystywana jest do produkcji dywanów, a mleko, tak jak wszędzie, do robienia serów.

Kolejny przystanek to spotkanie z czikoszami i hodowanymi tutaj od stuleci (dokładnie od 1671 roku) końmi rasy Nonius. To, co potrafią te konie pod komendą tutejszych pasterzy robi niezłe wrażenie. Pod wprawnym jeźdźcem konie siadają jak psy, kładą się na boku i nie boją się strzelania z bicza. Dziś są to tylko pokazy dla turystów, ale kiedyś te umiejętności przydawały się podczas spotkania ze zbójnikami grasującymi po puszcie.

Podczas dalszej przejażdżki zobaczyliśmy znajdujące się pod ochroną szare krowy, które na Węgrzech pojawiły się 1100 lat temu. Od „naszych” różnią się nie tylko kolorem, ale przede wszystkim charakterystycznymi rogami. Co ciekawe tego gatunku krów się nie doi, bo mają tyle mleka, że starcza im tylko na odchowanie cieląt. Podobnie jest zresztą z bawołami (też objęte są ochroną), które na teren dzisiejszych Węgier przywędrowały z Indii z Awarami już w VI wieku. Bawoły okazują się być bardzo pomysłowe: co 6 godzin tarzają się w błocie, żeby warstewka zaschniętego błota chroniła ich się przed słońcem i insektami.

Niestety nie udało nam się zobaczyć Managlic. Krzyżówki świni węgierskiej z serbską, która w porównaniu z „naszą” jest bardzo włochata. W okresie wojen strzyżono je, a sierść wykorzystywano do robienia kocy i czapek dla żołnierzy.

Przy okazji warto zatrzymać się w samym Hortobágy i zobaczyć najstarszy, 9-przęsłowy most kamienny na Węgrzech. Zamiast zjeżdżać na wielki i płatny parking, lepiej stanąć za darmo tuż przy szpitalu dla ptaków. Wstęp na jego teren jest płatny (datek ma wspomagać ich ratowanie), ale warto go zwiedzić. Można było nawet wejść do wielkiej woliery gdzie pośród bocianów i innych ptaków kurują się majestatyczne bieliki.

Za mostem jest też prowadzony przez dyrekcję parku ogród zoologiczny, prezentujący najważniejsze dla tego regionu zwierzęta, z managlicami włącznie.

Warto wiedzieć: Nasza wycieczka na pusztę to tylko jedna z możliwości. Z innych miejsc można np. popłynąć łódkami i podglądać ptaki (360 gatunków z 380 występujących na Węgrzech), albo to samo zrobić korzystając z wąskotorówki.

Cena biletów (rodzina 2+2): ok. 98 zł
Przewodnik: mówi świetnym angielskim, a opis tego co oglądamy dostajemy na kartce po polsku
Informacje (godziny wejść, cennik): www.hortobagy.eu/hu/

Badascony: Wulkany i winnice

Przyrodniczo-naukową wycieczkę zakończyliśmy kilkudniowym pobytem nad niebieskim, ciepłym Balatonem (największe jezioro Europy Środkowej, którego linia brzegowa ma 236 km; dla porównania linia brzegowa Polski ma łącznie 770 km). Plażowanie plażowaniem, ale i tam nie mogliśmy usiedzieć na miejscu. W końcu byliśmy na terenie Balatońskiego Parku Narodowego. Dlatego, kiedy tylko na niebie pojawiły się chmury, a temperatura spadła do 28 °C pojechaliśmy zobaczyć okoliczne wulkany, a na nich… winnice.Zanim dojechaliśmy do powulkanicznego bazaltowego twardzielca Badacsony wznoszącego się nad miastem o tej samej nazwie, zwiedziliśmy znacznie łatwiej dostępne pozostałości stożka wulkanicznego Hegyestű (Igłowe Wzgórze) sprzed 8 milionów lat tuż obok Monoszló. Spektakularne, prawie 50 metrowa ściany, pełne bazaltowych kolumn są pozostałością po działającym tu kiedyś kamieniołomie. Zastygła lawa swoim wyglądem przypomina organy i… wyprawę rodziny Stanisławskich do Wielkich Organów Wielisławskich.Węgierskie kolumny (dokładnie cios słupowy) są monumentalne i wyraźniej tutaj widać, że stoimy w środku krateru. Można nawet wejść na jego szczyt (337 m n.p.m.) i zobaczyć niesamowity widok na Balaton, winnice, gaje oliwne i widoczne z oddali kolejne wygasłe wulkany (m.in. Badacsony), które wyrastają nad płaski krajobraz.

Warto również przejść się po parkingu, bo na jego terenie zgromadzono i ułożono chronologicznie różne rodzaje skał. Z kolei pod dachem zgromadzonych jest kilka drobniejszych eksponatów i pokazany proces powstawania Igłowego Wzgórza (znajdziecie go też w przewodniku poniżej).

Tego dnia następnym etapem była wizyta na zboczach Badacsony. Plan zakładał zobaczenie nie tylko, znajdujących się tutaj balatońskich winnic, ale też wejście na sam wulkan. Plan planem, a dzieci dziećmi. Bazaltowe formy zobaczyliśmy tylko z daleka. Ale wiemy, że warto się tam wybrać i pochodzić po płaskim szczycie wulkanu.

Cena biletów do Hegyestű Geological Visitor Site (rodzina 2+2): ok. 35 zł
Przewodnik: PDF po angielsku
Informacje (godziny wejść, cennik): balaton-felvideki.hu/hu/hegyestu-geologiai-bemutatohely-monoszlo

Nie ma więcej wpisów