captcha image

A password will be e-mailed to you.

Czy akurat ten sposób komunikacji wyjątkowo mocno nas nakręca? Naukowcy znają już odpowiedź.

Od dawna się zastanawiam, dlaczego w komentarzach na Facebooku/Twitterze i pod tekstami na blogach czy tym bardziej na portalach leje się tyle jadu. Ktoś coś oznajmia, ktoś inny mu ostro odpowiada, potem z furią włącza się ktoś trzeci i mamy jatkę. Obcy sobie i pozornie kulturalni ludzie bez widocznego powodu nagle skaczą sobie do oczu, ostentacyjnie gardzą sobą i obrzucają się inwektywami.

I tak na przykład Piotrek i ja od czasu do czasu (kiedy napiszemy tekst na “kontrowersyjny” temat, taki jak szczepienia, ocieplenie klimatu czy Puszcza Białowieska) dowiadujemy się od niektórych naszych przemiłych czytelników, że jesteśmy żałosnymi idiotami, lewakami, karierowiczami przekupionymi przez firmy farmaceutyczne lub ugrupowania ekologiczno-terrorystyczne. Zaglądam sobie niekiedy na profile co większych hejterów, by zrozumieć, co myślą i kim są. Większość z nich nie wygląda na ludzi chcących się rzucić na przechodnia z kastetem w dłoni po to tylko, by dla sportu zatłuc go w ciemnym zaułku. Pozory mylą? Czy gdybyśmy się spotkali twarzą w twarz, to tak samo beztrosko obrzucaliby nas błotem? Jakoś nie sądzę.

Problem tkwi w słowie pisanym, to oczywiste. A teraz zostało to udowodnione naukowo. Badacze z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley i z Uniwersytetu Chicagowskiego przeprowadzili bardzo interesujący eksperyment, w ramach którego przebadali reakcje 300 osób na różne formy przekazu treści budzących kontrowersje, takich jak wojna, aborcja, muzyka country czy rap. Badani czytali o tych zagadnieniach lub słuchali związanych z nimi audycji ewentualnie oglądali wideo na ich temat. Potem w rozmowach odpytywano o ich reakcje na opinie, z którymi się nie zgadzali.

Odpowiedzi były z grubsza podobne i mówiły o tym, że ludzi, którzy się z nami nie zgadzają, uważamy generalnie za mniej lub bardziej szkodliwych idiotów. Tyle tylko, że ci spośród badanych, którzy słuchali czyichś opinii lub oglądali wygłaszających je ludzi na wideo, byli znacznie mniej skłonni do ferowania ocenami miażdżącymi intelekt czy wrażliwość owych mówców. Natomiast ci uczestnicy badania, którzy dostali tę samą informację do przeczytania – spisaną dokładnie w tych samych słowach – byli dla autora tychże słów bezlitośni i ostrzy jak żyletki (albo jak komentujący na Facebooku czy Twitterze). I to od nich pochodziły najbardziej bezwzględne oceny poziomu intelektualnego osób wygłaszających opinie niezgodne z ich własnymi.

Autorzy badania przyznają, że pomysł na ten eksperyment pochodzi z ich własnego doświadczenia. Otóż jeden z naukowców przeczytał w prasie fragment przemówienia polityka, z którego opinią się mocno nie zgadzał. Potem zaś przypadkowo usłyszał dokładnie tę samą przemowę przez radio. Zauważył, że jego reakcje w jednym i drugim przypadku różnią się diametralnie: po przeczytaniu były dużo ostrzejsze niż po wysłuchaniu głosowego przekazu.

Wnioski z tego badania są proste, a zarazem bolesne: do kontaktów z innymi ludźmi nadużywamy nie tego medium co trzeba. Skupiamy się na słowie pisanym – mailach, komunikatorach czy komentarzach w mediach społecznościowych – podczas gdy najbardziej naturalną formą kontaktu, w toku ewolucji dopracowaną do perfekcji, jest dla nas bezpośrednia rozmowa z drugim człowiekiem. W takich kontaktach wiele jesteśmy w stanie sobie wybaczyć, uruchamiamy też nieobecne kiedy indziej pokłady empatii. Szkoda, że takie rozmowy w niektórych kręgach powoli stają się anachronizmem.

Źródło

Nie ma więcej wpisów