captcha image

A password will be e-mailed to you.

Zwykle nie przejmujemy się za bardzo wiatrem. No wieje. Czasem mocniej, czasem słabiej. Boimy się burzy i powodzi, ale nie jakiegoś tam wiatru. Jednak to właśnie wichury stają się jednym z głównych zagrożeń związanych z zachodzącymi zmianami klimatu, bo stają się coraz liczniejsze.

Największy problem stanowi nieprzewidywalność i gwałtowność tego zjawiska. Wiele z nich, jak susze czy fale upałów można prognozować z przynajmniej kilkudniowym wyprzedzeniem i podjąć działania, które choćby częściowo ograniczą ich skutki. W przypadku porywistych wiatrów umiemy co prawda stwierdzić, że mogą się pojawić, ale ostrzeżenia dla konkretnego rejonu dostajemy na krótko przed uderzeniem wiatru.

Chyba najsłynniejszym takim wydarzeniem ostatnich lat były tragiczne zdarzenia z sierpnia 2017 roku, gdy porywiste wiatry idące od Dolnego Śląska po Pomorze spowodowały śmierć 6 osób i ogromne straty. Kulminacja nastąpiła niedaleko Chojnic. To tam, w okolicach miejscowości Suszek, zginęły dwie harcerki przygniecione przez walące się drzewa. Przejeżdżaliśmy drogą prowadzącą przez ten powalony las w trzy dni po wichurze. I zapamiętam ten widok na długo – ogromne drzewa leżące niczym rozrzucone patyczki. Leżące tak gęsto, że w wielu miejscach nie dało się pomiędzy nimi przejść. Straszny widok, a przecież wiatr wiał zaledwie kilkanaście minut.

Droga koło Suszka w 3 dni po wichurze Fot. Crazy Nauka

Straty po tej jednej wichurze były ogromne. Same uszkodzenia i zniszczenia domów oszacowano na 250 mln złotych. Straty drzewostanu były największe w 90-letniej historii Lasów Państwowych – w ciągu kilku godzin zniszczeniu uległo 45 tysięcy hektarów lasów. Burza, która tego dnia przewaliła się przez część Polski spowodowała straty szacowane na miliard złotych. Choć największe zniszczenia dotknęły Borów Tucholskich, to ucierpiały też lasy w rejonie Torunia, Gdańska, Poznania, Wrocławia.

Oczywiście bardzo silne wiatry towarzyszące zwykle burzom to nic nowego. W lipcu 2002 roku nad Mazurami przeszedł front szkwałowy powodujący m.in. powstawanie trąb powietrznych. I znowu w ciągu kilku minut przewrócone zostały ogromne połacie drzew – w samej Puszczy Piskiej zniszczeniu uległo 11 procent jej powierzchni. Byliśmy wtedy na żaglówce na jednym z Wielkich Jezior Mazurskich i ledwie zdołaliśmy utrzymać przy brzegu łódź miotaną przez wiatr.

Częściej i mocniej

Choć takie zjawiska są częścią klimatu Polski i występowały zawsze, jednak dane meteorologiczne pokazują, że liczba burz szybko rośnie. Według oceny European Academies’ Science Advisory Council (EASAC) obecnie jest ich dwukrotnie więcej, niż 39 lat temu (jako punkt odniesienia przyjęto rok 1980).

To oczywiście suche liczby, ale mają one przełożenie na faktyczne zagrożenia dla ludzi – badacze z Wspólnotowego Centrum Badawczego Unii Europejskiej podali, że w latach 1980-2010 ekstremalna pogoda zabijała w Europie średnio 3000 osób rocznie. Według ich szacunków pod koniec wieku, w latach 2071-2100 wzrost będzie ogromny – rocznie ginąć może nawet 152 tysiące osób. To sześciokrotnie więcej, niż obecna liczba ofiar wypadków samochodowych w Unii Europejskiej.

Choć te dane brzmią dramatycznie, nie zaskakują. Wzrost liczby takich ekstremalnych zjawisk jest od dawna przewidywanym (i już obserwowanym) skutkiem zmiany klimatu wywołanej zużywaniem paliw kopalnych. Czeka nas więcej burz, fal susz i upałów, gwałtownych opadów skutkujących powodziami, ale też fal mrozów.

Dokument „Projekt polityki ekologicznej państwa 2030” pokazuje, jakie obszary Polski są szczególnie narażone na te zjawiska. Najwyższy, piąty poziom (bardzo wysokie zagrożenie) dotyczy województw: pomorskiego, lubuskiego i podkarpackiego. Czwarty stopień (wysokie zagrożenie) to aż 6 województw: dolnośląskie, kujawsko-pomorskie, mazowieckie, opolskie, wielkopolskie i zachodniopomorskie. Czyli właściwie niebezpiecznie jest na większość obszaru Polski.

Problem jest tym większy, że choć wichury trwają zwykle krótko, to likwidacja wywołanych przez nie szkód może trwać latami. Na dwa lata oceniały Lasy Państwowe czas potrzebny na samo wywiezienie powalonych w 2017 roku drzew z najbardziej zniszczonych obszarów, a odtworzenie lasu w Borach Tucholskich to przynajmniej 40-60 lat.

Latający dach

Polska ma tu jeszcze jeden, bardzo poważny problem. Wiele budynków jest w złym stanie, a dotyczy to zwłaszcza napraw elementów najbardziej kosztownych, takich jak dachy. A przecież to właśnie te części najłatwiej mogą ulec uszkodzeniu podczas gwałtownych wiatrów. W takiej sytuacji połączenie wichury z nawalnymi opadami to niemal na pewno duże straty – nietrudno sobie wyobrazić, jak może wyglądać dom, z którego wiatr zerwał choćby część dachu, a deszcz zalał wnętrze.

Dodatkowo trzeba pamiętać, że ubezpieczenie domu nie zawsze załatwia sprawę. Jak wyjaśnia Rafał Mańkowski, ekspert z Polskiej Izby Ubezpieczeń:

Zakład ubezpieczeń przed zawarciem umowy ubezpieczenia dokonuje oceny ryzyka. Może zdarzyć się, że budynek ze starym, uszkodzonym dachem w ogóle nie zostanie ubezpieczony. Bo taki uszkodzony dach może znajdować się na swoim miejscu przy dobrej pogodzie, ale w przypadku burzy i wichury z wysokim prawdopodobieństwem zostanie zerwany.

Wszystko zależy od faktycznego stanu danego budynku. Są domy mające 300 lat, które są w tak dobrym stanie technicznym, że ubezpiecza się je tak, jak nowe budynki.

Czyli nie można zakładać, że skoro ubezpieczyliśmy mury, to nie ma się już czym przejmować. Tym bardziej, że ubezpieczyciele biorą coraz bardziej pod uwagę to, jak zmienia się ryzyko w związku ze zmianami klimatu. Można się więc spodziewać, że więcej będą płacić właściciele domów mało zadbanych i położonych na terenach, które są szczególnie zagrożone.

Dlatego najsensowniejsze wydaje się zapobieganie problemom. I to na różnych etapach – budowanie domu pod uroczymi, ale wiekowymi drzewami to proszenie się o kłopoty. Podobnie jak rozstawianie w ogrodzie niezabezpieczonych altanek czy pawilonów. Albo… ignorowanie ostrzeżeń o wichurach.

Tym bardziej, że połączenie coraz skuteczniejszego prognozowania gwałtownych wiatrów z możliwościami, jakie daje mobilny internet oznacza, że mamy coraz dłuższy czas na reakcję. Aplikacja RSO (Regionalny System Ostrzegania) to narzędzie, które dziś uważam po prostu za niezbędne. Po skonfigurowaniu jej dostajemy komunikaty dotyczące różnego rodzaju zagrożeń i utrudnień. Poczynając od zamknięcia ulic z powodu maratonu przez wiosenne przymrozki po zbliżające się gwałtowne burze. Wystarczy takich informacji… nie lekceważyć.

Gwałtowne wichury to nie tylko lokalne zniszczenia. Wystarczy jedno pechowo przewrócone drzewo, bo odciąć od prądu kilka czy kilkanaście miejscowości. A to z kolei może się przełożyć na problemy z komunikacją – wiele stacji telefonii komórkowej ma awaryjne zasilanie wystarczające na kilka, kilkanaście godzin. Czyli w przypadku większych zniszczeń trzeba liczyć się zarówno z brakiem łączności telefonicznej, jak i dostępu do internetu nawet przez kilka dni. O zagrożeniach związanych z odcięciem prądu Ola pisała w grudniu:

Ja wiem, że samo ostrzeżenie o silnych wiatrach nie brzmi zbyt groźnie. Ale my już nauczyliśmy się, że lepiej wyjść do ogródka, pozbierać luźne rzeczy, które może porwać wiatr, schować parasol, sprawdzić, czy nic nie uderzy w szybę. Lepiej też darować sobie spacery po lesie, a dom przygotować na kilkugodzinny brak prądu. No i następnego dnia po gwałtownych wichurach nie liczyć zbytnio na punktualność pociągów. No bo sorry – taki mamy klimat. Sami go sobie zrobiliśmy.

O zagrożeniach związanych z rosnącym ryzykiem katastrof naturalnych przeczytacie w raporcie „Klimat ryzyka” przygotowanym przez Polską Izbę Ubezpieczeń, która jest partnerem tego materiału.

Nie ma więcej wpisów