captcha image

A password will be e-mailed to you.
Prognozy wzrostu poziomu morza w Gdańsku i na Żuławach w 2050 roku (scenariusz umiarkowanie optymistyczny). Źródło: Climate Central

Nowe badania pokazują, które lądy zostaną zalane wskutek podwyższającego się poziomu oceanów do 2050 roku i do końca wieku. Wcześniejsze prognozy nie doszacowały tego problemu. Zagrożone obszary zamieszkuje obecnie blisko 300 mln ludzi. W Polsce – nawet 270 tys. osób.

Naukowcy z organizacji Climate Central, na łamach pisma „Nature Communications”, ponownie oszacowali zagrożenie, jakie w ciągu najbliższych dziesięcioleci stworzy podnoszący się poziom oceanu i opublikowali nowe mapy pokazujące zalewane tereny. No bo ocieplenie klimatu oznacza topnienie lodu w różnych miejscach świata, a to z kolei prowadzi do podnoszenia się poziomu oceanów. Logiczne? Logiczne. Póki co, tempo tego topnienia wydawało się nieśpieszne. Przykładowo, w Arktyce średni roczny zasięg lodu morskiego kurczył się o 3,5–4,1% na dekadę w okresie od 1979 roku (gdy rozpoczęto obserwacje satelitarne) do 2012 roku. Z kolei w okresie 1901–2010 poziom oceanu podniósł się o około 19 cm, co daje średnie tempo 1,7 mm na rok. Nie wygląda jakoś specjalnie groźnie, prawda?

No to spójrzcie na tę daną: pomiędzy 1993 a 2010 rokiem proces ten przyśpieszył do średnio 3,2 mm na rok. A im dalej w las, tym topnienie będzie postępować szybciej. O jego ostatecznym tempie zadecyduje to, jak dużo węgla, ropy i gazu spalimy, a więc jak wiele dwutlenku węgla wyemitujemy do atmosfery. Bardzo ostrożne scenariusze (uwzględniające gwałtowne i całkiem już nierealne ograniczenie emisji) mówią o wzroście o blisko pół metra do końca tego stulecia. Scenariusze mniej optymistyczne wskazują na wzrost o dwa metry i więcej, gdyby naruszona została pokrywa lodowa Antarktydy.   

Po ponownym przejrzeniu danych dotyczących ukształtowania terenu w najnowszych badaniach okazało się, że nadciągający kryzys do 2050 roku dotknie ponadczterokrotnie więcej ludzi, niż mówiły dotychczasowe prognozy. PONADCZTEROKROTNIE WIĘCEJ! Jak naukowcy mogli się aż tak pomylić?! Tutaj tzw. chłopski rozum podpowiada, że nie można ufać nauce, skoro się aż tak myli, ale ja nie wierzę z kolei chłopskiemu rozumowi (napisaliśmy nawet o tym z Piotrem książkę „Fakt, nie mit”), tylko staram się zorientować, o co właściwie chodzi.  

Sztuczna inteligencja bada teren

A chodzi o to, że podczas gdy dane dotyczące wysokości terenu nad poziomem morza w Europie czy Ameryce Północnej są dość precyzyjne, to te pochodzące z krajów Azji Południowo-Wschodniej – tych, które najbardziej ucierpią od fal morskich – opierają się głównie na pomiarach satelitarnych. A te nie rozróżniają za bardzo budynku czy kępy drzew od pagórka, a w efekcie obiekty te traktowane są jako podwyższenia terenu, fałszywie sugerując, że jest on położony wyżej, niż ma to miejsce w rzeczywistości. W efekcie zafałszowane zostaje również zagrożenie podnoszeniem się poziomu morza.

W najnowszych analizach badacze skorzystali więc z pomocy sztucznej inteligencji. A ta, dzięki uczeniu maszynowemu, nauczyła się odróżniać udawane podwyższenia od tych prawdziwych. I okazało się, że przy umiarkowanie optymistycznych założeniach (a więc wzroście temperatur do 2100 roku o mniej niż 2°C względem epoki przedprzemysłowej) tereny, które do 2050 roku narażone będą na wdzieranie się przynajmniej raz w roku fal morskich, są teraz domem dla 300 mln ludzi. Blisko 150 mln osób zamieszkuje obecnie tereny, które znajdą się poniżej górnej strefy pływów, a więc praktycznie pod wodą.

Jeśli ludzkość będzie się trzymać tego umiarkowanego scenariusza, to liczba mieszkańców obszarów, które do 2100 roku będą co roku doświadczały powodzi, urośnie do 420 mln. Z kolei w wariancie najbardziej pesymistycznym, uwzględniającym rozpad Antarktydy, liczba ta sięgnąć może 630 mln, spośród których 340 mln żyje na terenach, które znajdą się na stałe pod wodą.

Zagrożony obszar zależny będzie od scenariusza przyszłych emisji gazów cieplarnianych. Przy znacznym ograniczeniu emisji (scenariuszu RCP4.5) oczekiwany wzrost poziomu morza do końca stulecia wynosi 70-100 cm. Jednak przy scenariuszu kontynuacji emisji na wysokim poziomie (RCP8.5) poziom morza może się podnieść o 100-180 cm, a w skrajnie pesymistycznym scenariuszu rozpadu lądolodu Antarktydy nawet powyżej 200 cm.

– komentuje prof. Jacek Piskozub z Instytutu Oceanologii PAN.

Co zaleje morze?

Kryzys najsilniej dotknie mieszkańców Azji Południowo-Wschodniej. W sześciu krajach – Chinach, Bangladeszu, Indiach, Wietnamie, Indonezji i Tajlandii – aż 237 mln ludzi zamieszkuje obecnie tereny, które do 2050 roku będą co najmniej raz w roku nawiedzane przez powodzie. W 2100 roku poziom morza w tych krajach podwyższy się w takim stopniu, że woda zaleje obszary będące obecnie domem dla 250 mln osób.  

Szanghaj i ujście Jangcy – tereny zagrożone zalaniem w 2050 roku. Źródło: Climate Central

Najbardziej ucierpią Chiny, gdzie wydarzające się co najmniej raz w roku morskie powodzie zagrożą Szanghajowi i innym wielkim miastom w ujścia Jangcy, zamieszkanym obecnie przez łącznie 87 mln ludzi. W Bangladeszu morze wedrze się do wspólnej delty Gangesu, Brahmaputry i Meghny, będącej domem dla 50 mln ludzi. Sąsiadujące Indie będą musiały walczyć z falami m.in. o położoną nieopodal Kalkutę, a zagrożone tereny zamieszkuje tam obecnie 38 mln ludzi.

Wspólna delta Gangesu, Brahmaputry i Meghny – poziom oceanu w 2050 roku. Źródło: Climate Central

Już teraz umocnienia na wybrzeżach chronią przed zalaniem przez morze 110 mln ludzi na całym świecie.

Co to oznacza dla Polski?

Dla Polski podnoszenie się poziomu morza oznaczać będzie zalanie terenów m.in. w okolicy Gdańska, Elbląga i Szczecina oraz wielu obszarów przybrzeżnych, a w tym Żuław, Półwyspu Helskiego czy doliny dolnej Odry. Naukowcy szacują liczbę ludzi zamieszkujących zagrożone w Polsce wybrzeża na około 200 tysięcy, a maksymalnie na 270 tysięcy. Zdecydowana większość tych obszarów znajdzie się poniżej poziomu morza, mniej będzie narażonych na coroczne powodzie. Nawet najbardziej optymistyczny scenariusz (RCP2.6), mówiący o natychmiastowym zasadniczym ograniczeniu emisji dwutlenku węgla, wskazuje na to, że wybrzeża Bałtyku zamieszkane dziś przez 200 tys. osób morze zaleje już w 2050 roku. Na tej mapie można zobaczyć, jakie.

Prognozy wzrostu poziomu morza w okolicach Szczecina w 2050 roku (scenariusz umiarkowanie optymistyczny). Źródło: Climate Central

Co to oznacza dla Polaków? Mieszkańców terenów zajmowanych stopniowo przez morze czekają zapewne przesiedlenia. Część z nich przed tym losem ochronią prawdopodobnie umocnienia brzegów. Sensowność budowania takich konstrukcji jest dyskutowana wśród specjalistów, bo przecież przekształcenia terenu na ogromną skalę i wielkie inwestycje budowlane niosą ze sobą i szkody dla środowiska, i kolejne emisje dwutlenku węgla, których powinniśmy unikać jak ognia.   

Na zalanie najbardziej narażone są Żuławy Wiślane, w obrębie których aż 450 km² zajmuje depresja, czyli tereny położone poniżej dzisiejszego poziomu morza. W tym przypadku jest to podmokła równina, która została sztucznie osuszona, co było możliwe dzięki stworzeniu systemów odwadniających. Teren wręcz idealny dla powodzi. Jeśli więc do niej dochodzi na obszarach depresyjnych, to za każdym razem jest to bardzo niebezpieczna sytuacja: wodę trzeba stamtąd odpompowywać, bo sama nie opada.  

Z tej przyczyny już teraz Żuławy borykają się z najwyższym w kraju ryzykiem powodzi, a pod tym względem negatywnie wyróżnia się pas ziemi od Gdańska po Elbląg i jezioro Drużno, wzdłuż rzek: Martwa Wisła, Szkarpawa i Elbląg. Mieszkańcy wszystkich zagrożonych rejonów, które zostały wymienione w najnowszych badaniach, powinni mieć to na uwadze, stawiając nowe domy czy inwestując w działki. Podobnie – deweloperzy i przemysł.

Możliwe zalanie Żuław w Polsce czy innych terenów na pewno wpłynie na zmiany sposobu kalkulacji ryzyka. Jest to jednak bardzo złożona kwestia. Trudno mówić o ryzyku, gdy zjawisko staje się pewne. Takie zagrożenie wymaga działań państwa, samorządów. I trzeba podjąć je jak najwcześniej.

– mówi Rafał Mańkowski, ekspert Polskiej Izby Ubezpieczeń.

Ile to może kosztować?

Powodzie to najbardziej kosztowne i niszczycielskie katastrofy naturalne w Polsce. Póki co, najczęściej zdarzają się na południu kraju, kiedy po roztopach czy nawalnych opadach z gór spływają ogromne ilości wody. To dlatego większość badań i prognoz dotyczy właśnie tamtych terenów.

Analiza opublikowana w raporcie „Klimat Ryzyka”, przygotowanym w 2018 roku przez Deloitte dla Polskiej Izby Ubezpieczeń, podaje, że powódź, która w 2010 roku nawiedziła dorzecze Wisły, kosztowała 12,8 mld zł, czyli blisko 1 proc. PKB. Ponieważ jednak nasze społeczeństwo bogaci się, to gdyby podobnej skali naturalna katastrofa powtórzyła się w 2018 roku, zniszczenia kosztowałyby już 16,2 mld zł. To o 21 proc. więcej niż w 2010 roku.

W 2010 roku firmy ubezpieczeniowe wypłaciły poszkodowanym ok. 1,6 mld zł, co stanowiło 12,5 proc. wartości strat. Gdyby w 2018 roku udział wypłat z ubezpieczeń utrzymał się na podobnym poziomie, to aż ponad 14 mld zł musieliby pokryć podatnicy lub o tyle uszczupliłyby się prywatne oszczędności.

Te szacunki, choć porażają wysokością kwot, to stanowią i tak niewielki odsetek strat, które ponieślibyśmy w każdym ze scenariuszy związanych z podnoszeniem się poziomu morza. W tym przypadku nie będzie mowy o odbudowie zniszczeń – zalane tereny zostaną definitywnie utracone dla mieszkańców, rolnictwa i przemysłu. Ucierpią też porty, węzły kolejowe, drogi, elektrownie. Nastąpią zmiany na ogromną skalę, które obejmą znaczącą część infrastruktury kraju.  

W tym więc przypadku wycena strat musiałaby być znacznie bardziej surowa niż w przypadku jakiejkolwiek powodzi pojawiającej się w głębi lądu. Czekają nas bezprecedensowe zmiany, których nie potrafimy na razie nawet wiarygodnie prognozować, nie mówiąc już o przygotowaniu się do nich. Ponieważ jednak pojawią się w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat, powinniśmy już teraz bardzo poważnie pomyśleć o tym, co zrobimy, kiedy rzeczywiście nastąpią. Zwlekanie z tym może przynieść jedynie większe straty.

Źródło

Tekst powstał we współpracy z Polską Izbą Ubezpieczeń. Partner nie miał wpływu na wyrażane przez nas opinie.

Nie ma więcej wpisów