captcha image

A password will be e-mailed to you.

Też w dzieciństwie uwielbialiście różne doświadczenia? Mieszanie, papranie i takie tam inne? No to teraz możecie to robić znowu – pod pozorem rozwijania dzieci 🙂

Zawsze podziwiałem cierpliwość moich rodziców. W rozkwicie lat bodaj 5 rozpocząłem intensywne eksperymentowanie gdzieś na pograniczu chemii i fizyki. Jak dziś pamiętam kuchnię w naszym ówczesnym mieszkaniu, pokrytą mieszaniną mąki, soli i wszelkich składników, jakie tylko były dostępne. Coś tam zmieniało kolory, coś bulgotało, a na koniec trzeba było to sprzątać. Rodzice oczywiście skłaniali mnie do tego, ale nie oszukujmy się – sprzątanie w wykonaniu 5-latka nie zawsze daje oczekiwane efekty. Dziękuję, rodzice, że mieliście wtedy do mnie cierpliwość i pozwalaliście mi na te zabawy.

Potem przeszedłem na słynne zestawy „Młody chemik” (Юный химик) produkcji radzieckiej. To była rewelacja – sprzęt laboratoryjny z prawdziwego zdarzenia, najprawdziwsze odczynniki i solidna instrukcja. Rewelacja. Pamiętacie to?

I od tego czasu (czyli gdzieś od połowy lat 80.) właśnie za czymś takim tęskniłem. Oczywiście nie ograniczałem się do samego tęsknienia – przez moje ręce przeszło sporo zestawów, które miały próbować zachęca dzieci do robienia doświadczeń i poznawania nauki. Wiele z nich należało do kategorii „zrób jeden eksperyment, a potem zapomnij”. Było kilka takich, które próbowały ogarniać większy zakres wiedzy. Ale przyznam szczerze, że za każdym razem miałem to samo wrażenie: ktoś postarał się, żeby stworzyć zestaw, który skutecznie zachęci rodziców do wydania pieniędzy w imię edukacji dzieci. Wiadomo – to zawsze działa, bo rodzice chętnie inwestują w rozwój dzieci. Problem w tym, że na zachęcaniu kupujących się kończyło. Bo w środku aż wiało tandetą. Byle jakie akcesoria, a doświadczenia wymyślone tak, by zaoszczędzić na wszystkim. Marne, byle jak tłumaczone opisy. Można się poczuć oszukanym, bo wulkan z sody i octu to naprawdę nie jest mistrzostwo świata.

Warto było czekać

Nic więc dziwnego, że mocno nieufnie podeszliśmy do propozycji współpracy od nieznanej wówczas firmy robiącej zestawy SmartBee. Na początku niewiele chcieli powiedzieć, ale prosili, by z ocenami poczekać na pierwszy zestaw.

No to poczekaliśmy.

I – muszę przyznać – warto było.

SmartBee to polskie zestawy. Podkreślam to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że cieszę się, kiedy w Polsce powstają fajne rzeczy. Po drugie – bo dzięki temu widać, że twórcy mają ścisłą kontrolę nad swoim produktem. Instrukcje są tworzone po polsku, konsultantami są polscy specjaliści.

Cała idea SmartBee opiera się na wciągnięciu w zabawę z nauką nie tylko dzieciaków, ale też rodziców. I to nie jest jakieś puste hasło. Zestawy przygotowane są tak, żeby wspólnie działali mali z dużymi. Mamy więc na przykład różne rozmiary rękawiczek, dwa komplety okularów ochronnych itp. Mamy też instrukcje opracowane tak, by młodsi mogli wykonywać doświadczenia korzystając z prostych opisów i ilustracji, a starsi dodatkowo dowiadywali się nieco więcej i wspierali młodych współpracowników.

To zdecydowanie nie jest zabawa w stylu „masz, kupiłem ci, a teraz daj mi spokój to sobie popykam w telefon”. Najfajniej jest odkrywać kolejne elementy zestawów razem. No właśnie – odkrywać. Bo SmartBee to nie są te doświadczenia z wulkanem z sody. Tu dostajemy prawdziwy sprzęt laboratoryjny: zlewka, szalka czy bagietka to dokładnie takie same elementy, jakich używają naukowcy. Do tego odczynniki i elementy, których nie znajdziemy w każdej kuchni. Ładnie i bezpiecznie zapakowane, dobrze opisane.

Przyznam, że wrażenie zrobiła na mnie dbałość o każdy detal – choćby to, że w instrukcji opisano, jak utylizować każdy z elementów. Co po skończonej zabawie można wylać po prostu do zlewu, a co należy wyrzucić do odpowiedniego rodzaju śmieci. No i fakt, że dostajemy nawet odpowiednią folię, którą można położyć na stole by zabezpieczyć go przed upapraniem.

Wszechobecne jest też troska o bezpieczeństwo. I to, w moim odczuciu, nie tylko taka formalna, wymuszona przez przepisy. Twórcy zestawów SmartBee przyzwyczajają nas do tego, żeby nosić okulary ochronne czy wkładać (i zdejmować!) rękawiczki w odpowiednich momentach. Znowu – szczegóły, a ważne i fajnie przekazane.

Testowane na dzieciach

Zresztą tu nie chodzi tylko o moje wrażenia. Ja mam swoje wspomnienia z bałaganu w kuchni i „Młodego chemika”, ale tak naprawdę najbardziej liczyło się to, jak na SmartBee zareaguje nasz 9-letni syn Adam. Wiecie – jak się ma nerdowatych rodziców, to niejedno już się w życiu widziało i byle co na człowieku wrażenia nie robi ?.

Adam eksploruje SmartBee. Telefon i tablet bardzo się przydają, bo online znajdziemy szczegółowe instrukcje i dodatkowe informacje

No i muszę przyznać, że ten sprawdzian SmartBee zaliczyło śpiewająco. Bo bardzo ładne opakowanie. Bo po jego otwarciu wszystko wygląda super – starannie ułożone, zapakowane, opisane. Bo instrukcje są jasne i można zacząć zabawę nie po 15 minutach czytania, a po szybkim przejrzeniu książeczki. Bo wszystko wychodzi tak, jak powinno. I choć wiadomo, czego oczekiwać, efekty są naprawdę spektakularne.

Ulubione doświadczenia? Z dodatkowego zestawu „Zmiennokształtność” – nitinol, czyli stop niklu z tytanem, który zapamiętuje swój kształt i po podgrzaniu do niego wraca. „Śniegologia” czyli poliakrylan sodu, może związać kilkadziesiąt razy więcej wody, niż sam waży. A wówczas zamienia się w coś, co przypomina mokry śnieg. Tu bawiliśmy się z Adamem, gdy przyszła jego starsza siostra. Szybko okazało się, że 13-latka bawi się równie dobrze, jak 9-latek. Co ważne, jedna substancja służy tu do wykonania kilku doświadczeń, więc dzieje się naprawdę sporo. Do ulubionych eksperymentów dodam jeszcze „Chemiczny ogród” – właściwie klasyczne doświadczenie z rosnącymi w szkle wodnym nitkami wielokolorowych soli. Śliczne!

Jak to działa?

Koncepcja SmartBee opiera się na subskrypcji. Czyli płacimy co miesiąc określoną kwotę i co miesiąc dostajemy nowy zestaw. Ale tu nie ma przypadku. Zestawy pomyślane są tak, by tworzyły pewien edukacyjny program. Niezależnie od tego, kiedy rozpoczniemy subskrypcję, najpierw dostaniemy „Królestwo kolorów”, potem „Elektro”, później „Magneto” i tak dalej. Elementy z poprzedniego zestawu mogą nam się przydać w kolejnym, a my stopniowo dowiadujemy się coraz więcej.

Fajnym pomysłem jest nagrodzenie wierności – im dłużej korzystamy z subskrypcji, tym niższa jest cena zestawów. Zaczynamy od 149 zł, po roku cena spada do 99 zł. W tym mamy dostawę pod drzwi. Jeśli mamy sporo znajomych z dziećmi, to warto skorzystać z programu rekomendacji. Gdy 3 osoby skorzystają z naszej zachęty, cena spadnie od razu do 99 zł, a zachęceni zaczną od 129 zł.

No i dodatkowo do 18 grudnia trwa promocja świąteczna na zestawy prezentowe i 3 miesięczną subskrypcję. Więc wiecie… ?

Mamy więc ciekawy polski projekt edukacyjny. Dobrze przemyślany i wykonany. Nic więc dziwnego, że SmartBee ma też solidne rekomendacje: od Mensa Polska i Instytutu Fizyki Molekularnej PAN. Dostał też nagrodę Zabawka Roku 2019 w kategorii “zestawy kreatywne”.

Nostalgia i wspomnienia z dzieciństwa to coś, co trudno przebić. Ale przyznaję, że SmartBee pokonało „Młodego chemika”. Przede wszystkim dlatego, że to wspólna zabawa dla dziecka i rodzica. No i dlatego, że to prawdziwy edukacyjny projekt, a nie tylko zestaw ciekawostek. Bardzo polecam.

Tekst jest elementem współpracy z producentem zestawów SmartBee. Partner nie miał wpływu na wyrażane przez nas opinie, ale przywołał świetne wspomnienia i dał mi okazję do dobrej zabawy.

Nie ma więcej wpisów