captcha image

A password will be e-mailed to you.

W powszechnej świadomości odkrywcami struktury DNA byli Francis Crick, James Watson i Maurice Wilkins, którzy wyniki swoich badań oparli na zdjęciach pochodzących z laboratorium Rosalind Franklin. Ona sama przedstawiana była jako niezdająca sobie sprawy z wagi swych badań ofiara, której naukowe wyniki wykradziono podstępem. Odnalezione niedawno dowody świadczą jednak o tym, że Franklin była pełnoprawną uczestniczką badań, świadomą tego, co widzi na swoich zdjęciach, które zresztą z własnej woli udostępniła Crickowi i Watsonowi.

Rosalind Franklin

Przeoczony wcześniej list i nigdy nieopublikowany artykuł, oba napisane w 1953 roku, to dowody wskazujące na to, że Rosalind Franklin miała równorzędny udział w odkryciu struktury DNA. Do tej pory przedstawiano ją jako nieświadomą znaczenia swoich badań ofiarę, której naukowe wyniki, w tym słynne “Zdjęcie 51” ukazujące podwójną helisę DNA, zostały jej po prostu ukradzione.

Odkrycie na miarę pokolenia

Właśnie minęło 70 lat od momentu publikacji jednego z największych przełomów naukowych w dziedzinie nauk biologicznych, swoistego “kamienia węgielnego biologii molekularnej”: odkrycia i opisania struktury DNA. 25 kwietnia 1953 roku na łamach prestiżowego naukowego tygodnika “Nature” ukazał się artykuł dwóch młodych badaczy – 36-letniego Francisa Cricka i 24-letniego Jamesa Watsona – z kilkoma ilustracjami, na których widniała tzw. podwójna helisa, czyli model DNA.

Za to odkrycie w 1962 roku Crick i Watson wraz z trzecim badaczem, Maurice’em Wilkinsem, otrzymali nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii. W tym czasie Franklin już nie żyła, więc nie znalazła się wśród laureatów prestiżowej nagrody.

„Zdjęcie 51”

Rosalind Franklin była specjalistką w dziedzinie analizy budowy cząsteczek chemicznych za pomocą rentgenografii strukturalnej, którą to technikę znacznie udoskonaliła. W Laboratorium Cavendisha na Uniwersytecie Cambridge prowadziła wraz ze swoim przełożonym, Maurice’em Wilkinsem, badania rentgenograficzne nad DNA.

To z jej laboratorium pochodziła słynna fotografia o nazwie „Zdjęcie 51”, która – jak głosi najbardziej znana wersja tej historii – doprowadziła do przełomu w nauce i legła u podstaw pracy Watsona i Cricka, badaczy pracujących w innym, konkurencyjnym laboratorium.

„Zdjęcie 51” to wykonany w 1952 roku rentgenogram sodowej soli DNA, którego bezpośrednim autorem był Raymond Gosling, doktorant pracujący pod kierunkiem Franklin. Już po otrzymaniu nagrody Nobla Crick i Watson potwierdzili, że bez wykonanych przez Franklin zdjęć, a zwłaszcza „Zdjęcia 51”, oraz ich opisów nie stworzyliby poprawnego modelu podwójnej helisy DNA.

Zdjęcie 51, fot. Raymond Gosling

Wokół tej opowieści przez lata namnożyły się przemilczenia i przekłamania, u podłożu których legł przede wszystkim mizoginizm środowiska naukowego w tamtych czasach, a Jamesa Watsona – w szczególności. Powstała alternatywna wersja historii, którą sprostować mogłaby tylko Rosalind Franklin – gdyby żyła. Niestety, w 1958 roku, w wieku 37 lat, badaczka zmarła na raka jajnika. W rezultacie „Zdjęcie 51” stało się symbolem zarówno osiągnięć Franklin, jak i jej złego traktowania w środowisku naukowym.

„Nie rozumiała, na co patrzy”

Chwała za odkrycie struktury DNA spłynęła na Watsona, Cricka oraz szefa Rosalind Franklin, Maurice’a Wilkinsa, ale nie na samą Franklin. Powód? Obowiązująca do niedawna wersja wydarzeń głosiła, że Wilkins przekazał Watsonowi i Crickowi ów słynny rentgenogram o numerze 51 oraz wiele innych zdjęć i wyników badań bez wiedzy i zgody ich autorki. Czyli po prostu ukradł je Franklin.

Co więcej, samą Franklin przedstawiano jako badaczkę, która nie uświadomiła sobie prawdziwego znaczenia tego, co widziała na wykonanych w swoim laboratorium fotografiach, w tym na „Zdjęciu 51”, oraz nie była w stanie rozszyfrować, co jej własne dane mówiły jej o DNA. Podobno miesiącami siedziała nad „Zdjęciem 51”, nie zdając sobie sprawy z jego znaczenia, a dopiero James Watson w błysku geniuszu zrozumiał to na pierwszy rzut oka.

Taką właśnie wersję tej historii utrwalił sam Watson w swojej wydanej w 1968 roku książce pt. „Podwójna helisa”. Opisał w niej Franklin jako osobę, z którą trudno się pracowało, bo była kłótliwa i niechętna innym ludziom. W dodatku była sceptycznie nastawiona do idei helikalnej budowy DNA.

Rozumiała i udostępniła swoje badania

Mimo narastającej krytyki Crick i Watson przez lata utrzymywali, że we właściwy sposób wykorzystali wyniki badań Rosalind Franklin, choć jednocześnie przyznawali, że do niej samej mieli „stosunek protekcjonalny”.  

To ostatnie nie ulega wątpliwości – i to bez względu na to, czy z Franklin rzeczywiście trudno się pracowało, czy nie. Kwestionowania jej roli w jednym z największych odkryć naukowych XX wieku nie da się w żaden sposób uzasadnić ani usprawiedliwić. Wykorzystywanie przy tym faktu, iż dana osoba nie żyje, więc nie może się obronić, było naprawdę nieprzyzwoite, delikatnie rzecz ujmując.

Rosalind Franklin. Fot. MRC Laboratory of Molecular Biology

A ile było prawdy w tym stwierdzeniu o wykorzystaniu badań „we właściwy sposób”? Okazuje się, że było to akurat prawdą. W kwietniu 2023 roku w piśmie „Nature” ukazał się artykuł, w którym Matthew Cobb z Uniwersytetu w Manchesterze i Nathaniel Comfort z John Hopkins University School of Medicine opisali odnalezione niedawno dokumenty dotyczące odkrycia struktury DNA. Badacze odwiedzili archiwum Franklin w Churchill College w Cambridge, gdzie znaleźli przeoczony przez innych badaczy list jednego z kolegów Franklin do Cricka oraz nieopublikowany nigdy szkic artykułu prasowego – napisanego przez dziennikarkę Joan Bruce w porozumieniu z Franklin i przeznaczonego do publikacji w magazynie „Time”.

Ze szkicu artykułu do „Time” wynika, że Franklin wcale nie uważała, że została okradziona. Co więcej, od początku była pełnoprawną członkinią grupy badawczej składającej się z dwóch zespołów: w jednym z nich byli Franklin i Maurice Wilkins, w drugim – Crick i Watson. Oba zespoły postawiły pytanie naukowe, podjęły kroki w kierunku poszukiwania na nie odpowiedzi, dostarczyły kluczowe dane i zweryfikowały wynik.

Inny dokument z archiwum w Cambridge – list od współpracownika Franklin do Cricka – sugeruje, że badaczka nie tylko omówiła swoje dane z przełożonym Cricka, ale zakładała, że ten podzieli się tą wiedzą z samym Crickiem.

Cobb i Comfort dotarli również do programu imprezy Royal Society w czerwcu 1953 roku, podczas której wystawiano eksponat dotyczący proponowanej struktury DNA. Został on wówczas przypisany obu zespołom badawczym, przy czym Franklin została wymieniona jako pierwsza.

„Zdjęcie 51” nie było przełomowe

Nowo odkryte dokumenty jasno pokazują również to, że Franklin zdawała sobie sprawę z tego, iż na swoich rentgenogramach widzi strukturę DNA.

Kolejne ustalenie, które Cobb i Comfort poczynili na podstawie dokumentów znalezionych w archiwum w Cambridge, jest prawdziwie rewolucyjne. Otóż okazuje się, że „Zdjęcie 51” nigdy nie było kluczem do określenia struktury DNA. Zamiast tego sukces Watsona i Cricka sprowadzał się do podjęcia wielu prób w obliczeniach (i popełnienia w nich równie wielu błędów) oraz wykorzystania różnego rodzaju modeli kartonowych do ustalenia, jak DNA miałoby wyglądać w przestrzeni. Znaczenie „Zdjęcia 51” jako „przełomowego” zostało podbite dopiero przez Watsona w jego książce „Podwójna helisa” – wszystko po to, żeby dodać dramatyzmu do tej opowieści i ukazać geniusz samego Watsona.

“Rutynowy seksizm”

Nowe odkrycia pozwalają na ustalenie tego, jaka była prawdziwa historia odkrycia struktury DNA i rola, jaką odegrała w nim Rosalind Franklin.

Stawiała czoła nie tylko rutynowemu seksizmowi tamtych czasów, ale także bardziej subtelnym formom osadzonym w nauce – niektóre z nich są obecne do dziś

– napisali w „Nature” Cobb i Comfort.

Watson aż do tej pory (!) stara się umniejszyć rolę Franklin w odkryciu struktury DNA. Niewielkiego wkładu zmarłej koleżanki w badania swoje i Cricka w lekceważący i seksistowski sposób dowodził zarówno w swojej książce „Podwójna helisa”, jak i podczas występów publicznych, w tym tego w Warszawie w 2008 roku. Miałam okazję go wówczas słuchać i zdumiało mnie to, że noblista wciąż, po tylu latach, niekorzystnie wyrażał się o Franklin. Sugerował również, że była autystką, co zapewne według niego miało być określeniem obraźliwym. Dobrze, że choć Francis Crick (nieżyjący od 2004 roku) dawniej przyznał, że potraktował Franklin niewłaściwie.

Źródło

Nie ma więcej wpisów