Nietolerancja glutenu nie związana z celiakią prawdopodobnie nie istnieje. Uwierzyły w nią jednak miliony ludzi. Jak rozchodzą się takie naukowe nieporozumienia?
O diecie bezglutenowej usłyszeli już chyba wszyscy. Kiedyś (czyli przed 2011 rokiem) była ona niezbędnym ograniczeniem, które dotyczyło osób chorych na celiakię. To głównie genetycznie warunkowana choroba, w której układ odpornościowy reaguje zbyt silnie na gluten będący mieszaniną roślinnych białek.
Jednak w 2011 roku wszystko się zmieniło. Gastroenterolog Peter Gibson z Monash University w Australii opublikował pracę, z której wynikało, że gluten może wywoływać niekorzystne objawy również u osób, u których nie stwierdza się celiakii. Ten zespół nazwano non-celiac gluten sensitivity (NCGS) choć rozpowszechniła się nazwa „nietolerancja glutenu”. Jego objawami miały być m.in. niestrawności, wzdęcia, bóle głowy, zmęczenie, ociężałość, bóle stawów i mięśni.
Pewnie pies z kulawą nogą nie zainteresowałby się tym badaniem, gdyby nie zostało ono rozpowszechnione w mediach. I tak świat uwierzył, że gluten to zło. Dieta bezglutenowa stała się absolutnie najmodniejsza, przeszło na nią sporo gwiazd i gwiazdeczek zapewniających, że gdy porzuciły gluten zaczęło się im lepiej żyć.
Coś mu tu nie pasowało
Przy tym wszystkim autor badania, Peter Gibson, miał dość przyzwoitości by zamiast zacząć pisać książki o swoim odkryciu i zarabiać grube miliony na takiej „nauce”, przyjrzeć się raz jeszcze wynikom z 2011 roku. Ich analiza doprowadziła do wniosku, że coś tu jest nie tak. Zdaniem Gibsona mimo dobrze przygotowanego badania coś zakłóciło wyniki. Uznał on, że prawdopodobnie w jedzeniu, które badani spożywali w czasie eksperymentu znajdowały się inne niż gluten składniki, które wpływały na ich samopoczucie.
Dlatego w 2013 roku powtórzył badanie. Tym razem jednak narzucił bardzo ostre restrykcje, które miały wykluczyć wpływ jakichkolwiek zewnętrznych czynników na wyniki. 37 badanych, którzy uważali, że cierpią na NCGS podczas trwania całego eksperymentu jadło wyłącznie posiłki przygotowane przez naukowców. Gluten podawany był im tak, by nie wiedzieli o tym ani badani ani badacze, którzy mieli z nimi kontakt.
Efekt? Na wzdęcia, bóle i inne objawy wiązane z „nietolerancją glutenu” skarżyli się ci z badanych, których informowano o tym, że w ich diecie podawane są te białka. W czasie, gdy mówiono im, że nie spożywają glutenu, objawy nie pojawiały się – nawet, jeśli w rzeczywistości otrzymywali duże dawki glutenu.
Brak dowodów na istnienie „nietolerancji glutenu”
Wniosek z powtórzonego badania Petera Gibsona był jeden – brak dowodów na to, by pacjenci uskarżający się na NCGS faktycznie reagowali na gluten. Innymi słowy to klasyczny efekt nocebo czyli przeciwieństwa placebo – wiedza o tym, że coś nam może zaszkodzić wywołuje faktyczne negatywne efekty.
O tym badaniu również pisano, jednak znacznie, znacznie rzadziej niż o pierwszym, z 2011 roku. Dla mediów potencjał takiej informacji był znacznie mniejszy – moda na bezglutenową dietę rosła, rynek produktów żywnościowych bez glutenu gwałtownie rósł. Jednocześnie 82% konsumentów decydujących się na taką dietę nie zostało w żaden sposób zdiagnozowanych – sami stwierdzili, że gluten im szkodzi lub szkodzić może.
Tak właśnie się oszukujemy
Gdy rozmawiałem z kilkoma znajomymi osobami o tym, że dieta bezglutenowa u ludzi nie cierpiących na celiakię nie ma uzasadnienia, spotykałem się ze stwierdzeniem „Od kiedy przeszłam/przeszedłem na taką dietę czuję się znacznie lepiej. Więc chyba się mylisz/chyba jednak zostanę przy swoim”. Oczywiście nikomu nie można narzucić takiej czy innej diety, jednak warto sobie zdawać sprawę z tego, czy nasze wybory mają sens.
Poza efektem placebo („Nie jem już glutenu, czuję się znacznie lepiej”) mamy do czynienia ze zjawiskiem, które pojawia się też przy wielu innych dietach – świadomym i starannym wyborem jedzenia. Już sam fakt, że myślimy o tym, co jemy może często poprawić nasze samopoczucie i pomóc schudnąć. Staranny wybór produktów, dbałość o skład posiłków, samodzielne ich przygotowywanie – wszystko to sprawia, że jemy zdrowiej. Czujemy się więc lepiej. A nasz mózg dokonuje już reszty wiążąc zmianę samopoczucia z brakiem glutenu. Pomijając faktyczne związki przyczynowo-skutkowe.
Na całym zamieszaniu z badaniem Gibsona na pewno skorzystały dwie grupy. Chorzy na celiakię, którzy mają nagle gigantyczny wybór potraw bez glutenu. Oraz przemysł spożywczy, który robi na tym ogromne pieniądze.
Kto stracił? Ci, którzy dali się nabrać i sami zdiagnozowali u siebie „nietolerancję glutenu”. Dlaczego? Bo wydają więcej pieniędzy na produkty, które nie są im potrzebne. To akurat niewielki problem – w takie rzeczy bawią się ludzie, których na to stać. Drugi problem to potencjalne braki w diecie bezglutenowej. Pozbawienie się całej grupy produktów może prowadzić do niedoborów witamin z grupy B, kwasu foliowego, cynku, selenu, wapnia czy magnezu.
Nieszkodliwe? Niezupełnie. Niebezpieczne!
Amerykańska Narodowa Fundacja Świadomości Celiakii ostrzega jednak przed czymś jeszcze. Samodiagnozowanie się w kierunku NCGS może powodować, że tej wyimaginowanej chorobie przypiszemy objawy, które w rzeczywistości świadczą o czymś poważnym. W ten sposób można łatwo zlekceważyć inne, naprawdę istniejące i poważne choroby. Jeśli uważasz, że naprawdę szkodzi ci gluten – idź do lekarza.
Cała ta historia dobrze pokazuje jak działają mechanizmy zbiorowego samooszukiwania się. Mamy tu źle zrobione badanie, mamy udział mediów, mamy ludzi, którzy sami wyciągają wnioski oparte na mylnych przesłankach. Jako żywo przypomina to niesławne oszustwo Andrew Wakefielda dotyczące rzekomego związku szczepień z autyzmem. Tyle, że w przypadku glutenu mało kto na tym stracił, a w przypadku publikacji o szczepionkach dopiero zaczynamy sobie zdawać sprawę, jak wielkie problemy wywołał jeden łajdak.
You must be logged in to post a comment.