
Drop zwyczajny. Fot. Wikimedia
Ciężko, naprawdę ciężko go pomylić z jakimkolwiek innym ptakiem. Drop zwyczajny jest piękny, majestatyczny i dumny. A przede wszystkim – ogromny. Wygląda trochę jak struś, ma do 105-110 cm długości i nawet 85 cm wysokości. Potrafi ważyć do 16-17 kg, a rozpiętość jego skrzydeł sięga, bagatelka, 220-230 centymetrów. Bardziej obrazowo – to więcej, niż szerokość przeciętnego samochodu osobowego.
Jest kilka gatunków wielkich ptaków, które w Polsce są widywane sezonowo. Należy do nich m.in. sęp płowy, który wraz z ciepłymi prądami powietrza potrafi dotrzeć w Pieniny, Tatry lub Bieszczady w poszukiwaniu pożywienia. Gdy się zmęczy, siada gdzie zacz, stanowiąc ogromną uciechę dla gawiedzi – w 2006 roku jeden z sępów siadł w… Zakopanem, pokazując się w całej swej cudownej paskudności mieszkańcom miasta i przyjeżdżającym.
No ale drop zwyczajny, to nie egzotyczny gość. To gatunek nasz, rodzimy, o który powinniśmy dbać i pielęgnować go. Skąd u nas ten gość – akurat w okolice Krakowa (mniej więcej 20 km na wschód od Wieliczki) mógł przylecieć z południowej Słowacji lub z Węgier, gdzie jeszcze występuje jako gatunek ściśle chroniony. Jak wyglądał na polach obok Krakowa możecie się przekonać na stronach pasjonatów ornitologicznych, czyli BirdWatching.pl
Wielki powrót wielkiego ptaka
To nie pierwsza obserwacja – w 2013 roku przepiękny okaz był widziany w Parku Narodowym Ujście Warty i udokumentowany tu. To miejsce jest z kolei bliskie ostatniemu miejscu bytowania dropiów w naturze w Polsce, czyli Wielkopolsce – w 1975 obok Słubic odnotowano 123 osobniki. Przed trzema laty musiał przylecieć z Niemiec, gdzie też jest widywany i hodowany.
Od 1986 przestał być odnotowywany i widywany w Polsce, choć na przełomie XIX i XX wieku były go tysiące. Są źródła, które wskazują, że przed II Wojną Światową na terenie ówczesnej Polski było ich aż 18 tysięcy.
Drop bardzo trudno się rozmnaża – wymaga odkrytych terenów, z niską roślinnością z dala od lasu. W zagłębieniu terenu składa tylko dwa jaja, z których wylęgają się młode. Zarówno jajka, jak i pisklęta stanowią łatwy łup dla wszystkich drapieżników.
Komu przeszkadza drop? Oprócz wspomnianych naturalnych wrogów, jego wielkim przeciwnikiem jest człowiek, konkretnie rolnik. Dropie są zapomniane, więc posłużmy się przykładami innego gatunku – na szczęście wciąż widywanego w Polsce. Przelatujące wiosną stado (200-300 sztuk) któregoś z gatunków dzikich gęsi w kilka godzin jest w stanie kompletnie zniszczyć nawet kilkuhektarowy zasiew. Ptaki siadają, wydziobują ziarna. I niszczą uprawę – takie pole można już tylko zaorać.
Wyobraźcie sobie zatem, jakie straty musi robić stado kilkudziesięciu parunastokilogramowych dropiów!
https://www.youtube.com/watch?v=UvWgKM-D5iQ
Myśliwy chroni dropia
Prawo łowieckie (stare) będzie bardzo długo po stronie dropiów. Dlaczego? Posłużmy się paradoksem bobra – myśliwi nie chcą, by ten niegdyś też zagrożony wyginięciem gatunek stał się znów zwierzyną łowną. Czemu? To bardzo proste. W momencie, kiedy w danym kole myśliwi mieliby odstrzelić bobry, a one przedtem zdążyły zrobić (z punktu widzenia rolnika) szkodę, czyli podtopić łąkę lub pole, miejscowe koło łowieckie musiałoby rolnikom wypłacić odszkodowanie. A tego nikt nie chce.
Do tego, by dropie powróciły na dobre trzeba podjąć odważne decyzje. Potrzebne są tereny o charakterze stepowym i półstepowym. Potrzebny jest program reintrodukcji oraz… współpraca z rozsądnymi myśliwymi, którzy na początku (dosłownie i w przenośni) staliby na straży gatunku.
W kontekście nowego prawa łowieckiego wydaje się to jednak czarną magią. Ale patrząc na programy powrotu żubra, wilka i rysia – wszystko jest też możliwe. Trzymajmy kciuki!
You must be logged in to post a comment.