captcha image

A password will be e-mailed to you.

By uniknąć katastrofy, klimat Ziemi potrzebuje szybkiego zaprzestania spalania węgla. Energia jądrowa to jeden z najbezpieczniejszych i najczystszych rodzajów energii, który może szybko rozwiązać ten problem – dowodzą autorzy książki “Energia dla klimatu”. Nie możemy sobie pozwolić na to, by przesądy i fałszywe opinie zablokowały naszą jedyną szansę na spowolnienie zmiany klimatu.

Książka “Energia dla klimatu” pokazuje scenariusze rozwiązań niskoemisyjnych w energetyce w obliczu katastrofy klimatycznej. Fot Crazy Nauka

To jedna z najważniejszych książek o zmianach klimatu, jakie ukazały się w ostatnich czasach, i to nie jest wyłącznie moja opinia. Ten tytuł przyszedł do mnie we właściwym momencie, kiedy poszukiwałam sposobu na to, by w sposób rzetelny, oparty na twardych danych opowiedzieć Wam o możliwym rozwiązaniu naszego problemu klimatycznego: o tym, że istnieje, że jest w zasięgu ręki, ale blokują je fałszywe przekonania i lobbing różnych grup nacisku.

Ta książka pokazuje, że aby powstrzymać ocieplenie, nie musimy wyzbyć się większości dóbr doczesnych i żyć w ubóstwie, posypując głowy popiołem, co jest przecież niemożliwe przy stopniu rozwoju cywilizacyjnego, jaki osiągnęliśmy. Wystarczy, że wyzbędziemy się przesądów i damy rozwinąć się jednemu z najczystszych i najniżej emisyjnych sposobów pozyskiwania energii, jakim jest energetyka jądrowa, której prawdziwe zalety są starannie skrywane za stale rozdmuchiwanymi widmami Czarnobyla i Fukushimy.  

„Energia dla klimatu” to pozycja popularnonaukowa, poparta bogatą bibliografią naukową. Jej współautor, Staffan A. Qvist, to jeden z największych na świecie autorytetów w dziedzinie odnawialnych źródeł energii, drugi zaś współautor – Joshua S. Goldstein – specjalizuje się w tematyce stosunków międzynarodowych i potrafi usytuować problem pozbycia się węgla z gospodarki w kontekście przemian społecznych i politycznych na świecie. To tak samo ważne jak perspektywa naukowa, bo bez zgody społeczeństw i polityków żadne zmiany w gospodarce nie nastąpią. Dodajmy jeszcze, że przedmowę do “Energii dla klimatu” napisał sam słynny Steven Pinker.

To w końcu kto ma się ograniczać: my czy gospodarka?

Często pisuję na naszym blogu o zmianie klimatu i o tym, w jaki sposób ograniczyć osobiste emisje dwutlenku węgla, by nie przyczyniać się do pogarszania się sytuacji klimatycznej na naszym globie. Naciskam na to, by świadomie i oszczędnie korzystać z dóbr takich jak energia czy woda, bo ich prawdziwe koszty płaci na nas środowisko i klimat Ziemi.

W tym miejscu w wielu ludziach budzi się sprzeciw wobec konieczności skrajnego ograniczenia swoich potrzeb, bo kojarzy im się to z lewicowymi poglądami politycznymi i wspólnotowym podejściem do życia. W sumie tak bardzo im się nie dziwię, zwłaszcza że w oczywisty sposób te małe kroki samoograniczenia są w gruncie rzeczy niewspółmierne do rozmiarów zagrożenia katastrofą klimatyczną, przed jaką stoimy. Ja to również widzę. 

Uważam więc – w ślad za autorami książki „Energia dla klimatu” – że nasza świadomość istnienia problemu oraz oszczędna konsumpcja są absolutnie konieczne do tego, by dokonały się zmiany, ale niestety nie są wystarczające. Chodzi o wielkie zmiany w gospodarce światowej, które pozwolą utrzymać ocieplenie „w ryzach”, a więc nie pozwolić mu przekroczyć wzrostu o 1,5-2 st. C do końca XXI wieku, co się może stać tylko dzięki całkowitej rezygnacji ze spalania węgla w energetyce do 2050 roku. Mamy więc zaledwie 30 lat, by całkowicie zmienić gospodarkę światową! Jednak zasadnicze zmiany muszą dokonać się gdzieś wyżej, poza bezpośrednim zasięgiem nawet najbardziej oszczędnych jednostek. Co oczywiście nie oznacza, że te jednostki mogą przestać być oszczędne.

Zmienić system

Bo nawet większą wagę ma postulat, który również stale podnoszę, by w wyborach głosować na polityków, którzy poważnie traktują walkę o klimat i proponują realne rozwiązanie tego problemu, a więc zasadnicze zmiany w modelu pozyskiwania energii. Innymi słowy: popierają odejście od spalania węgla na rzecz czystych lub niskoemisyjnych źródeł energii. Tylko działając na takim wysokim szczeblu, będziemy w stanie REALNIE zahamować galopujące emisje.  

Tym, co postulują autorzy książki i pod czym podpisuję się obiema rękami ja i wielu aktywistów klimatycznych (w tym m.in. działacze FOTA4Climate), jest zastąpienie energetyki opartej na spalaniu węgla tą opartą na rozszczepieniu atomu – przynajmniej do czasu, aż odnawialne źródła energii będą na tyle wydajne, by sprostać naszym potrzebom, ale o tym za chwilę.

Wiadomo, że energia jądrowa jest bezpiecznym, wydajnym i w miarę szybkim sposobem rozwiązania naszych problemów z nadmiernymi emisjami dwutlenku węgla, bo istnieją przynajmniej dwa kraje i jedna prowincja w Kanadzie, które niemal całkowicie pozbyły się tych emisji i wcale nie cierpią na niedobory energii, ani się specjalnie nie ograniczają z jej konsumpcją. Osiągnęły to dzięki dobrze wykorzystanym i sprawnie działającym elektrowniom jądrowym.

Książka „Energia dla klimatu” opisuje, w jaki sposób te kraje (oraz prowincja) doszły do tych rozwiązań i jak inni, w tym Polska, mogliby osiągnąć to samo. Pokazuje, że nowoczesne elektrownie jądrowe nie są podatne na awarie czy radioaktywne wycieki, jak się powszechnie uważa. Wręcz przeciwnie: są najbezpieczniejszym sposobem wytwarzania energii.

Najbezpieczniejsza energia

Wszystkie awarie elektrowni jądrowych od początku ich istnienia – wliczając w to ewentualne długoterminowe skutki katastrofy w Czarnobylu – pochłonęły około 4000 ofiar. Wydobycie i spalanie węgla „co roku zabija ponad milion ludzi na całym świecie, przede wszystkim na skutek emisji cząstek stałych, które powodują nowotwory i inne choroby. Wszyscy ci ludzie umierają powolną i bolesną śmiercią, co nie jest jednak tak widoczne jak w przypadku ofiar wypadków czy katastrof” – piszą autorzy „Energii dla klimatu”.

Wskutek awarii elektrowni jądrowej w Fukushimie nie zginął NIKT, natomiast w wyniku niepotrzebnie przeprowadzonej ogromnej ewakuacji, podczas której domy opuściło ponad 100 tys. mieszkańców prefektury Fukushima, około 50 osób zmarło z powodu przeniesienia ze szpitali, a około 1600 z powodu otyłości, cukrzycy, palenia i samobójstw wywołanych ewakuacją.

Skutki awarii w Fukushimie są daleko poważniejsze, bo w wyniku powstałej paniki i dezinformacji szerzonej przez antyatomowych aktywistów Japonia wyłączyła w pełni sprawne 54 reaktory, a Niemcy – już około 10. Przykładem jest zamknięta w grudniu 2019 roku elektrownia w Philippsburgu, o której pisałam w oddzielnym artykule.  

Autorzy „Energii dla klimatu” wskazują, że energetyka jądrowa jest w tej chwili praktycznie jedynym rozwiązaniem, które w krótkim czasie pozwoli nam odejść od węgla. A to jest konieczne, by zapobiec katastrofie klimatycznej.

Elektrownia w Philippsburgu w dniu jej zamknięcia w 2019 roku. Fot. FOTA4Climate

A co z energią odnawialną?

A co z energią odnawialną? – zapytacie. To ona, a nie energetyka jądrowa, jest dziś na pierwszych stronach gazet, podawana jako podstawowa alternatywa dla spalania węgla.

Niestety, odnawialne źródła energii nie są obecnie w stanie zapewnić nawet części tej wydajności, jaką daje energetyka jądrowa. Tylko jedna jedyna, zamknięta w grudniu 2019 roku wskutek nacisków politycznych (nie z przyczyn technicznych) elektrownia w Philippsburgu produkowała 10 TWh praktycznie bezemisyjnej energii rocznie, czyli ok. 70% tego, co generują prawie wszystkie elektrownie wiatrowe w Danii. Podobnie jest z wydajnością energetyki słonecznej, która w dodatku może być efektywna wyłącznie w ciągu dnia. Ponadto trzeba pamiętać i o tym, że oba te sposoby pozyskiwania energii są podatne na kaprysy pogody, a więc nie wytworzą prądu w bezwietrznym czy pochmurnym dniu. A energii, póki co, nie potrafimy naprawdę wydajnie magazynować. Energetyka odnawialna musi więc zawsze mieć zaplecze w postaci elektrowni opartej na spalaniu węgla/gazu lub elektrowni jądrowej, by prąd płynął do odbiorców bez przerw.

Może więc rozwiązaniem są tamy hydroelektryczne? Niekoniecznie. Po pierwsze, tamy niosą bardzo duże zagrożenie dla środowiska: przekształcają krajobraz, niszcząc ekosystemy lądowe, ale też zakłócają funkcjonowanie ekosystemów wodnych, np. poprzez uniemożliwienie migracji rybom. Ponadto, „jeśli tama się zawali, może dojść do zalania siedlisk ludzkich w okolicy niemal bez ostrzeżenia. Tak stało się w Banqiao w Chinach w 1975 roku, gdzie zginęło 170 tys. ludzi” – piszą Goldstein i Qvist.

Tak więc świat miota się pomiędzy energetyką węglową a tą pochodzącą ze źródeł odnawialnych. A tymczasem postawienie na etapie przejściowym na energetykę jądrową, która pozwoliłaby nam w miarę szybko porzucić spalanie węgla, „kupiłoby” nam czas na dopracowanie odnawialnych źródeł energii i sposobów jej magazynowania w takim stopniu, aby umożliwić stopniowo coraz większy udział OZE w miksie energetycznym. A czas ten jest niezbędny również do tego, by spowolnić ocieplanie się klimatu. Możemy to osiągnąć tylko poprzez natychmiastowe porzucenie węgla i zastąpienie go atomem. Żaden inny sposób w obecnej sytuacji nie wydaje się realny (IPCC ostrożnie postuluje kilkuprocentowy udział energetyki jądrowej w miksie energetycznym).

“Energia dla klimatu” starannie wyjaśnia te procesy, a przy okazji wskazuje rozwiązania, których dziś potrzebujemy jak kania dżdżu. To niezwykle ważna i potrzebna książka. Warto po nią sięgnąć, żeby więcej wiedzieć i móc sprawnie argumentować zarówno w dyskusjach z przeciwnikami energii jądrowej, jak i z tymi ludźmi, którzy żyją w przekonaniu, że już wszystko stracone i nic nie można zrobić w obliczu katastrofy klimatycznej. Bo wciąż można. I trzeba.

Tytuł: „Energia dla klimatu”

Autorzy: Joshua S. Goldstein, Staffan A. Qvist

Wydawnictwo: PWN

Nie ma więcej wpisów