captcha image

A password will be e-mailed to you.

„Pierwsze kroki” próbują wytłumaczyć, po co nam właściwie dwunożność. Bo kłopotów z niej wynikających jest całe mnóstwo, a przecież korzyści muszą nad nimi przeważać. Więc gdzie one są?

Ludzie są dziwni. Ogromną część życia spędzamy ratując się przed dramatycznym upadkiem na nasze płaskie twarze. Kwestię płaskiej twarzoczaszki na razie zostawmy w spokoju, skupmy się na tym nieustającym upadaniu. Bo taki opis naprawdę dobrze oddaje sposób, w jaki chodzimy. Robiąc krok podnosimy jedną nogę i przenosimy środek ciężkości przed punkt podparcia. Czyli, ujmując to po ludzku, zaczynamy się przewracać. Przed katastrofą chroni nas wysunięcie do przodu nogi i podparcie się na niej. Potem cały cykl powtarzamy aż dotrzemy do celu.

O tym, jak ten system jest podatny na dramatyczne w skutkach zakłócenia można się łatwo przekonać związując sobie sznurowadła (nie, zdecydowanie nie polecam, don’t try this at home itd.). O ile nie spodziewamy się tego, spróbujemy zrobić krok, przeniesiemy ciało do przodu i… runiemy na twarz nie mogąc podeprzeć się drugą nogą.

Czy ktoś widział kota, psa, niedźwiedzia czy szczura, które potykają się jedną łapą i padają przed siebie? No właśnie – zalety czworonożności są niewątpliwe. Za to dwunożne ssaki (czyli ludzie) mają problemy z kręgosłupem, rodzeniem dzieci, hemoroidam i mnóstwem innych rzeczy.

Po ryzykować upadek?

Mimo tego to ludzie są obecnie dominującym na Ziemi gatunkiem. I to ludzie są dwunożni. Przypadek? Nie sądzę! I właśnie na tym temacie skupia się świetna książka Jeremy’ego DeSilvy „Pierwsze kroki. W jaki sposób chodzenie pionowo stworzyło człowieka”. Bo tak naprawdę nie wiemy co tu się wydarzyło. Wiemy (z własnego doświadczenia i uważnych obserwacji) jakie są wady i zalety dwunożności. Ale wciąż nie mamy pewności, jak to się stało, że nasi przodkowie porzucili wygodną czworonożność na rzecz ryzykownego wiecznego upadania na twarz.

Ogromnie szanuję tę książkę za unikanie łatwych odpowiedzi. Takich dostaliśmy już całe mnóstwo. Od dobrych kilkudziesięciu lat tworzone są kolejne hipotezy mające wskazać czynnik, który sprawił, że korzyści z uwolnienia górnych kończyn od chodzenia przeważyły nad problemami, jakie to sprawia. Już na początku autor przywołuje jedną z najpopularniejszych – walkę i polowanie. Upowszechnił ją i utrwalił film „2001: Odyseja kosmiczna”, gdzie na początku pojawiają się grupa człekokształtnych małp. Jedna z nich na naszych oczach odkrywa zalety posługiwania się rękami chwytając kość i czyniąc z niej broń. Nośna wizja, która odwołuje się do przekonania o wrodzonej agresywności i wojowniczości naszych przodków i nas samych.

Po co tyle agresji?

DeSilva analizuje tę hipotezę sięgając do historii jej twórcy i propagatora Raymonda Darta. Ten australijski profesor anatomii dokonał w 1924 roku jednego z najważniejszych odkryć paleontologicznych – odnalazł szczątki dziecka z Taung i opisał je jako oddzielny gatunek Australopithecus africanus.

Dalsze poszukiwania Darta doprowadziły do odnalezienia w jaskini na terenach dzisiejszego RPA kości przodków ludzi, a obok – potrzaskane, często osmalone kości zwierzęce. Wiele z nich nosiło ślady rozłupywania, kości antylop popękane były tak, że przypominały ostre narzędzia. Dart wyciągnął jednoznaczne wnioski – oto bardzo wczesne (jakieś 2,5 mln lat temu) dowody na agresję praludzi i stosowanie przez nich ognia.

Ta teza rozpowszechniła się bardzo szeroko, bo dobrze wyjaśniała dwunożność (uwolnienie rąk do walki) i pasowała do ówczesnych nastrojów społecznych. Nic więc dziwnego, że trafiła również do filmu Kubricka, gdzie na planie pracował nawet były student Darta udzielając fachowych porad grającym małpy aktorom.

Tyle, że to wszystko nie tak. Już gdy powstawała „Odyseja” niemal pewne było, że Dart nadinterpretował. Autor „Pierwszych kroków” sugeruje, że na pesymistyczną wizję brutalności naszych przodków, jaką opracował Raymond Dart mogły mieć wpływ jego doświadczenia z dwóch wojen światowych. Tymczasem okazało się, że uszkodzeń kości znalezionych w jaskini dokonały lamparty i hieny, a osmalenia mające sugerować stosowanie ognia powstały w zupełnie innymi miejscu – kości przypalone podczas pożaru buszu zostały przyniesione do jaskini przez wodę.

Takich hipotez elegancko tłumaczących naszą dwunożność było sporo. A DeSilva cierpliwie tłumaczy, dlaczego są one albo nieprawdziwe albo po prostu nieudowodnione. I wiele razy wskazuje, że być może nigdy się nie dowiemy, dlaczego konkretnie jesteśmy dwunożni. Może nie da się wskazać konkretnej przyczyny, bo jest ich wiele i żadna nie okazała się jednoznacznie decydująca.

Uwaga spoiler!

DeSilva porusza w „Pierwszych krokach” mnóstwo fascynujących zagadnień. Wyjaśnia (bardzo dokładnie), dlaczego lepiej i kreatywniej myślimy spacerując. Analizuje gigantyczne trudności, jakie wywołuje próba przepchnięcia czegoś delikatnego o wielkim łbie przez wąską, przystosowaną do chodzenia w pionie miednicę (ten proces nazywamy porodem).

Natomiast najcenniejsze wydają mi się ostatnie strony książki. Kto nie lubi spoilerów, niech dalej nie czyta, ale też zdradzenie zakończenia na pewno nie zepsuje nikomu przyjemności z lektury (to nie kryminał). Jeremy DeSilva wskazuje na bliskie powiązanie dwunożności z empatią i bezinteresownym altruizmem. Niezależnie od korzyści, jakie dało nam chodzenie w pozycji wyprostowanej naraziło ono nas na mnóstwo problemów. Wielu z nich nie dałoby się rozwiązać (choćby fundamentalnego – porodu i opieki nad dziećmi) bez współpracy między osobnikami rodzaju Homo. Bardzo prawdopodobne, że dwunożność doprowadziła do sukcesu ewolucyjnego całego gatunku w przewrotny sposób: wymusiła wzmocnienie cech promujących współpracę, która okazała się najważniejszą z cech człowieka. Wspaniała i bardzo budująca koncepcja – jeśli ktoś zastanawia się, czy przeczytać „Pierwsze kroki”, to niech to zrobi choćby po to, by zrozumieć i przyjąć tę myśl.

Pierwsze kroki

Jeremy DeSilva

wyd. Filia

Nie ma więcej wpisów