captcha image

A password will be e-mailed to you.

Czytałem kilka podobnych książek. Opowiadały o początkach amerykańskiego i rosyjskiego programu lotów kosmicznych. Dziwnych czasach, latach 50. i 60. XX wieku. Inne warunki, inne fundusze, inne cele. Zamierzchła, choć fascynująca, historia. A tym razem to co innego.

Eric Berger podjął się napisania historii SpaceX. Jego książka „Odlot. Elon Musk i szalone początki SpaceX” zaczyna się w 2000 roku, a więc w czasach, które większość czytelników może całkiem dobrze pamiętać. Znamy więc dobrze cały kontekst tych zdarzeń.

Co więcej Berger podjął ryzyko pisania o czymś, co nadal się dzieje. SpaceX z małej firemki, w którą niemal nikt nie wierzył przerodził się po 20 latach w giganta lotów kosmicznych. Już nie tylko wozi na Międzynarodową Stację Kosmiczną zaopatrzenie, ale przekroczył wielką granicę, jaką jest transport ludzi. I wygląda na to, że to dopiero początek.

Dlaczego jednak pisze o ryzyku? Bo znacznie łatwiej pisać z perspektywy 50 czy 60 lat. Choć wielu uczestników tamtych zdarzeń już nie żyje, to pozostali mogą o nich opowiadać z dystansem, mają komplet wiedzy popartej latami obserwacji i analiz. Znają konsekwencje działań, mogą ocenić błędy i wskazać drogę do sukcesów.

Tymczasem SpaceX cały czas się uczy. I to na błędach, głównie na błędach. Jedna z najsłynniejszych książek o amerykańskich lotach kosmos to arcyciekawa (choć nieco topornie napisana) „Porażka nie wchodzi w grę” Gene Kranza, legendarnego kierownika lotów NASA (to ten w białej kamizelce, jeśli oglądaliście „Apollo 13”). Widać, jak różni się podejście SpaceX. Tu porażka jest wręcz sposobem na dążenie do celu. Początkowy brak dbałości o procedury i dokumentację, lekceważenie kwestii znanych od dawna i gwałtowne parcie do celu skutkowały kolejnymi awariami i wypadkami. Na pewno części z nich dało się uniknąć, ale też przyjęto tu zasadę „kto bogatemu zabroni”. Loty były bezzałogowe, niszczono więc tylko sprzęt.

Trzeba jednak przyznać, że ta metoda okazała się naprawdę skuteczna. Doskonale pamiętam kolejne rakiety SpaceX, które wybuchały podczas startu lub lądowania. A jeszcze lepiej pamiętam emocje, jakie towarzyszyły sukcesom i szalonym pomysłom w rodzaju wystrzelenia w stronę Marsa Tesli z manekinem. Porażkom zawsze towarzyszyła analiza błędów i to prowadzi do sukcesu.

Ten proces bardzo dobrze pokazuje „Odlot”. Czasami popełniane błędy były niemal szkolne (tak, łatwo to mówić znając ich przyczynę), ale zawsze wykrywano je i eliminowano. Pomagała tu specyficzna kultura pracy w SpaceX – robota do upadłego, zgoda na wielkie poświęcenia, ciśnienie ze strony szefa no i poczucie misji.

I tu chcę się dłużej zatrzymać. Bo czytanie „Odlotu” to jedna wielka lektura między wierszami. To tam kryje się część prawdy o człowieku, który stoi za sukcesem SpaceX. Elon Musk niewątpliwie jest kimś wyjątkowym – twórca PayPala i Tesli, ale też pomysłodawca Hyperloopa (który jest, delikatnie mówiąc, kontrowersyjny). Ale jednocześnie im dalej czytałem „Odlot” tym większą odrazę do niego czułem. Żeby było jasne – absolutnie szanuję jego osiągnięcia. Ale absolutnie nie chciałbym mieć z tym człowiekiem nic wspólnego.

Spomiędzy wierszy „Odlotu” wychodzi arogancji tyran, zafiksowany na celach szef, który nie szanuje swoich podwładnych. Człowiek, który zapomina o tym, co dla niego niewygodne. Takich przykładów jest mnóstwo, choć widać, że Eric Berger nie mógł lub nie chciał pisać o tym otwarcie. Nic dziwnego – ta książka powstała dzięki akceptacji Muska, który wpuścił autora do swojej firmy. To właśnie problem z pisaniem o tu-i-teraz.

Działania Muska nie noszą znamion jakiegoś koszmaru – po prostu uważna lektura sprawia, że wiele drobiazgów składa się w nieco przerażający obraz. Musk, który nie pozwala się przespać w samolocie inżynierowi, który nie spał od 36 godzin, bo odbył szaleńczą, liczącą 20 000 km wyprawę po kilka kondensatorów (trasa Wyspy Marshalla – Hawaje – Minnesota – Wyspy Marshalla). Nie pozwala, bo jest ciekaw i wypytuje o szczegóły techniczne. Musk, który prowadzi rozmowę o pracę z przyszłym współpracownikiem wpraszając się do niego do domu, bo… tak. Musk, który publicznie oskarża o zaniedbanie i niedopełnieni obowiązków prowadzące do wybuchu rakiety dwóch inżynierów bez sprawdzenia faktycznych przyczyn awarii. Potem okazuje się, że winna była korozja od morskiej wody, ale Musk całą sprawę „pamięta inaczej”. Musk, który zgadza się na wpisanie do kontraktu dłuższego urlopu dla pracownika, bo wie, że ten i tak nie zdoła na niego wyjechać z powodu nadmiaru pracy. Musk, który jako standard pracy w firmie akceptuje 80-godzinny tydzień pracy.

Oczywiście to wszystko prowadzi do sukcesu. Sukcesu, którego być może nie dało się osiągnąć bez szefa-wizjonera-geniusza-potwora. Sukcesu, który już odmienia obraz lotów kosmicznych pokazując, że mnóstwo rzeczy można zrobić taniej, szybciej, efektywniej i skuteczniej.

I właśnie obserwowanie tych procesów i zależności jest tym, co sprawia, że „Odlot” Erica Bergera jest tak fascynującą lekturą. Choć bardzo chciałbym przeczytać za 40 lat książkę mówiącą o tych samych wydarzeniach. Ale póki co łapcie „Odlot” i czytajcie. Nie tylko między wierszami.

Odlot. Elon Musk i szalone początki SpaceX

Eric Berger

Wydawnictwo Kompania Mediowa

Crazy Nauka ma przyjemność być patronem medialnym książki

Nie ma więcej wpisów