captcha image

A password will be e-mailed to you.
Fot. Crazy Nauka

Przegrany zakład Hawkinga, narodziny legendy Einsteina, zmagania Halleya z orbitami komet, romans Hubble’a z Andromedą, ludzkie „komputery” z Harwardu czy rajd „jeepem” po Księżycu – książka Stuarta Clarka „Ale kosmos!” to błyskotliwa opowieść o pogoni za tajemnicami wszechświata, pokazanej przez historie odkryć i samych odkrywców.

Bywa, że od lat czytasz o czymś, co ani nie jest łatwe, ani zbytnio przystępne, a twoje wykształcenie nie ułatwia ci ułożenia sobie tego w głowie (cóż, z wykształcenia jestem polonistką, a fizyka okazała się dla mnie fascynująca dopiero wtedy, gdy wygasła już trauma wywołana szkolną nauką, prowadzoną zresztą całkowicie w duchu mechaniki newtonowskiej). Bywa i tak, że któregoś razu bierzesz do ręki książkę, w trakcie czytania której – pyk, pyk – płynnie wskakują na swoje miejsca wszystkie elementy dotychczas nieprzypisane i krążące w chaosie gdzieś po głowie. I wreszcie naprawdę ROZUMIESZ, jak ci wszyscy giganci – Bohry, Maxwelle, Herschele czy Eddingtony – przyłożyli rękę do wyjaśnienia, w jaki sposób działa wszechświat. I to jest właśnie ta książka – „Ale kosmos!” Stuarta Clarka.

Absolutnie nie ujmuję zasług innym filarom literatury popularnonaukowej, bez których moja wiedza byłaby znacznie płytsza. Po prostu chylę czoła przed warsztatem popularyzatorskim Clarka – jednocześnie astrofizyka i dziennikarza naukowego pracującego dla takich tytułów jak „New Scientist” czy „Guardian”. Nie da się ukryć, że facet ma talent do logicznego wywodzenia faktów i opowiadania przy tym ciekawych historii ludzi i odkryć. Niełatwa sprawa.

A on opowieść prowadzi lekko, obywając się właściwie bez używania wzorów (bo kogo odstraszy popkulturowe „E=mc2”?) i zagłębiania się w zawiłości fizycznych wywodów. Nie traci przy tym istoty rzeczy, jaką jest prześledzenie odkryć kluczowych dla naszego dzisiejszego rozumienia wszechświata.

Dla ludzi nieotrzaskanych z naukami ścisłymi ta książka to prawdziwy skarb. Sądzę, że również ci, którzy mają ścisłe czy techniczne wykształcenie, znajdą przyjemność w odkrywaniu historii odkrywania kosmosu (pleonazm zamierzony ?).

Dodatkową rekomendacją jest tu postać tłumacza, Łukasza Lamży, który nie tylko ma świetne wyczucie językowe, ale też jako popularyzator nauki ma doświadczenie w mówieniu prostym językiem o trudnych sprawach.

Autostopem przez wszechświat

O czym zatem mówi „Ale kosmos!”? Mamy tu przejazd od epoki oświecenia (z wycieczkami do starożytności i arabskiego średniowiecza) po najnowsze wydarzenia, jak odkrycie fal grawitacyjnych. Poruszamy się więc od zmagań Halleya z orbitami komet i równaniami Newtona czy romansu Hubble’a z Andromedą, przez ludzkie „komputery” z Harwardu, narodziny legendy Einsteina, rajd „jeepem” po Księżycu, przegrany zakład Hawkinga, desperackie remedium Pauliego, po bozon Higgsa i szum niebędący zasługą gołębiego guana, tylko zdjęciem mikrofalowego promieniowania tła w bardzo młodym wszechświecie.

Dawne odkrycia długimi na stulecia mostami łączą się z nowszymi dokonaniami, a genialne myśli jak wirusy roznoszą się wśród uczonych, którzy są już gotowi je przyjąć. Wszystko pokazane przez osobiste historie ludzi, bohaterów tej książki.  

W ujęciu bardziej szczegółowym narracja obejmuje zmagania z odkryciem budowy atomu, zwieńczone modelem Bohra, uzupełnionym zasadą nieoznaczoności Heisenberga. Pokazuje krętą drogę ku odkryciu innych cząstek elementarnych oraz do sformułowania prawa grawitacji, a potem do postawienia go na głowie przez Einsteina. Ten ostatni, zamiast triumfować jako twórca teorii względności, ewoluuje w zagorzałego przeciwnika mechaniki kwantowej, która również i jego własne odkrycia wywraca do góry nogami.

Dowiadujemy się o katalogowaniu gwiazd przez kobiety zatrudnione na Uniwersytecie Harwarda, aby przenieść się ku skałom na Księżycu, innym galaktykom, czarnym dziurom i planetom krążącym wokół gwiazd innych niż Słońce. Śledzimy pościg za nieuchwytną ciemną materią i jeszcze bardziej zagadkową osobliwością wewnątrz czarnej dziury. Czytamy, jaką rolę w niebiańskiej maszynerii odegrały oddziaływania Fermiego, równania Maxwella czy promień Schwarzschilda. Finiszujemy wyposażeni w koncepcję Wielkiego Wybuchu, której nie docenił Einstein, oraz w model cyklu wszechświatów sformułowany przez Penrose’a.

Gdybym się miała do czegoś doczepić, to w pierwszej kolejności do nieobecności prof. Aleksandra Wolszczana przy opisie historii odkrywania planet pozasłonecznych. Rety, dlaczego i Clark powiela scenariusz z tegorocznego rozdania nagród Nobla? Pisze o odkryciu pierwszych planet krążących wokół gwiazdy takiej jak Słońce, które nastąpiło w 1995 roku. A co z wcześniejszym o trzy lata odkryciem planety krążącej wokół pulsara, którego autorem (odkrycia, nie pulsara) był Wolszczan? Ech, nie przestanie mnie to denerwować.

Druga łyżka dziegciu dotyczy chochlika drukarskiego, który na okładce książki zamienił słowo „astronomiczny” na „astrologiczny” w odniesieniu do tematyki poruszanej przez Clarka na łamach pisma popularnonaukowego „New Scientist”. Przyznam, że brzmi to nawet zabawnie, zwłaszcza że autor podśmiewa się z uprawiania astrologii przez dawnych uczonych. Zaznacza jednak, że sam słynny Kepler w dużym stopniu zarabiał na życie jako astrolog ?.

Gwiazdy były nie tam, gdzie się ich spodziewano

Dobrym duchem tej książki jest postać genialnego astrofizyka Arthura Eddingtona, który odkrył, w jaki sposób gwiazdy uwalniają energię. On również jako pierwszy, wraz z Frankiem Dysonem, udowodnił doświadczalnie słuszność teorii Einsteina, wykorzystując do tego zaćmienie Słońca w 1919 roku. Kiedy Księżyc zakrył tarczę naszej gwiazdy, naukowcom udało się zaobserwować odchylenie światła innych gwiazd spowodowane grawitacją Słońca i będące całkowicie zgodne z przewidywaniami Einsteina.

Na ogłoszenie w Londynie wyników tych badań gazeta „The New York Times” wysłała dziennikarza sportowego (widocznie wtedy też zwolnienia w redakcjach dotykały w pierwszej kolejności działów naukowych). Dziennikarz ten wsławił się wieloma entuzjastycznymi artykułami na ten temat, a dwa ich nagłówki są szczególnie warte uwagi: „Gwiazdy były nie tam, gdzie się ich spodziewano i co obliczono, lecz nie należy się lękać” (to mój ulubiony tytuł ❤️) oraz Nikt inny na świecie tego nie pojmie, powiedział Einstein, gdy wydawcy odważnie przyjęli jego pracę do druku”.

Zostawiam Was sam na sam z tymi perełkami dziennikarstwa i gorąco zachęcam do lektury całej książki.  

Tytuł: “Ale kosmos!”

Autor: Stuart Clark

Wydawca: Feeria Science

Nie ma więcej wpisów