Uwierzylibyście w to, że czytając książkę o owadach, co chwila wybuchałam śmiechem i wydawałam głośne okrzyki zdziwienia? No właśnie, nie uwierzylibyście. A jednak tak było i książka „Terra Insecta” autorstwa Anne Sverdrup-Thygeson wzbudza właśnie takie reakcje nie tylko u mnie. Autorka, norweska badaczka owadów, i polski tłumacz Witold Biliński dali tu z siebie wszystko. Ten dream team zrobił z książki popularnonaukowej prawdziwe cacuszko. Nie pożałujecie tej lektury.
Co większość ludzi właściwie wie o owadach? Całkiem dużo, bo towarzyszą nam na co dzień. „Towarzyszą” to w dużym stopniu eufemizm, jeśli wziąć pod uwagę hordy uprzykrzających nam życie komarów, prusaków, wszy, mrówek, muszek owocowych i zwykłych plujek. Znamy ich uciążliwe zwyczaje, znamy też ciekawostkowe wyrywasy na temat nieco bardziej egzotycznych gatunków, jak choćby zwyczaj zjadania partnera przez modliszkę po kopulacji (do którego jeszcze wrócę w tej recenzji) czy nawigowania chrząszczy gnojarzy na podstawie położenia Drogi Mlecznej na niebie. Wiemy też o złożonym życiu społecznym pszczół i ich kłopotach wynikających z nadmiaru pestycydów na polach.
Ale co więcej interesującego da się powiedzieć o owadach? Na przykład to, że pewien nowo odkryty australijski gatunek bąka, wyróżniający się wyjątkowo kształtną, pokrytą złotymi włoskami pupą, został nazwany Scaptia beyonceae – tak jest, na cześć amerykańskiej piosenkarki Beyoncé. Został zresztą znaleziony w roku urodzenia gwiazdy, a nazwany dużo później. Trochę gorzej wygląda ta informacja, jeśli uświadomimy sobie, czym dokładnie zajmują się bąki: żywią się krwią zwierząt, a przy okazji roznoszą choroby.
Czekolada od komara
Wróćmy jednak do utrapionych komarów, bez których nie mielibyśmy… czekolady. Chodzi o pewien gatunek zamieszkującego lasy deszczowe komara wegetarianina z rodzaju kuczmanowatych, o którym tak pisze Anne Sverdrup-Thygeson: „Nie ma on przyjaciół ani polskiej nazwy. Być może nie jest łatwo się z kimś zaprzyjaźnić, jeśli ma się rozmiar przecinka, a wszyscy krewniacy to pijący krew dranie”. Jego wyjątkowość z naszego punktu widzenia polega też na tym, że połączył swoje losy z drzewem kakaowca. Z racji swoich niewielkich rozmiarów może się wślizgnąć do kwiatu kakaowca i go zapylić. Jest to nie lada wyczyn, bo ów kwiat ma niezwykle skomplikowaną budowę i trzeba sporej determinacji, by dotrzeć do jego wnętrza.
Jeszcze więcej wysiłku wymaga przeniesienie pyłku na inne drzewo, zwłaszcza że komar ów słabo lata, a kwiaty kakaowca żyją tylko dobę lub dwie. Czas więc nagli, a warunki pracy są trudne. A komar zna swoje prawa pracownicze i nie zgodzi się zasuwać tam, gdzie jest zbyt mało cienia i wilgotności w ściółce, by mogły się tam rozwinąć jego larwy.
Niestety, takich warunków nie zapewniają wielkie przemysłowe plantacje kakaowca. Skutkiem tego zapylane są tam tylko trzy z każdego tysiąca kwiatów i tylko one tworzą owoce. Plantacje, na których brakuje komarów, są więc mało wydajne: pojedynczy krzew kakaowca w ciągu swojego 25-letniego życia wytwarza tyle ziaren, ile wystarcza na zaledwie pięć kilogramów czekolady. „Jeśli przeliczymy to na walutę słodyczy, okaże się, że każdy zwykły batonik zawiera w sobie trzymiesięczną produkcję jednego drzewa kakaowca. Oraz owoce ciężkiej pracy dzielnego komara” – pisze autorka.
Marcepan od pszczoły
Jeśli zaś lubicie marcepan, czyli masę złożoną ze zmielonych migdałów, cukru pudru i kurzego białka, to wiedzcie, że zawdzięczacie go zmasowanej akcji milionów pszczół w Kalifornii. Stan ten jest światowym potentatem uprawy migdałów – pochodzi stąd aż 80 proc. ich zbiorów. Powstawanie migdałów w dużym stopniu jest uzależnione od zapylaczy, tyle że wielkie plantacje drzew migdałowych poza okresem kwitnienia są zupełną pustynią z punktu widzenia tych owadów.
Dlaczego? Ze względu na sposób zbierania migdałów. Trzeba je najpierw strząsnąć z drzew, pozostawić do wyschnięcia na ziemi, po czym wciągnąć maszynowo do kombajnu przypominającego przerośnięty odkurzacz. Aby to przebiegało w higieniczny sposób, ziemia pomiędzy drzewami powinna być naga i mocno ubita. Zero kwiatków, którymi zapylacze mogłyby się pożywić pomiędzy kwitnieniami migdałowców.
Dlatego co roku w USA organizowana jest akcja na miarę manewrów wojsk NATO, której celem jest zwiezienie ciężarówkami do Kalifornii blisko miliona uli z całego kraju. Stanowi to ponad połowę wszystkich uli w Stanach. Pszczoły zapylają uprawy i wracają do domów. Dzięki nim na naszych wielkanocnych stołach mogą się pojawić świąteczne zajączki.
Liczą, tańczą i rozpoznają twarze
Pszczołom można by w ogóle całą tę recenzję poświęcić, więc opowiem jeszcze o kilku ich nadzwyczajnych zdolnościach, które opisuje „Terra Insecta”. Otóż, potrafią liczyć. Co prawda tylko do czterech, ale kto by się spodziewał większych wyczynów po stworzeniu dysponującym mózgiem wielkości ziarenka sezamu? Zbadano to eksperymentalnie, wpuszczając pszczoły do tunelu, w którym wyznaczono punkty orientacyjne. Po kolejnym z nich na owady oczekiwała nagroda. Okazało się, że pszczoły potrafią doliczyć do czterech, i to niezależnie od tego, jak odległe były od siebie punkty orientacyjne i jak wyglądały. Chapeau bas!
I tu dochodzimy do tego, jak ważna jest dla pszczół orientacja w terenie. Informacja, gdzie znajduje się obsypane kwiatami drzewo, może zdecydować o ich przetrwaniu. Dlatego pszczoły zapamiętują koordynaty stołówki, by przekazać je swoim kuzynkom z ula. Pszczoły wykonują więc skomplikowany taniec, który dopiero niedawno dość dobrze poznano. Robotnice rysują w powietrzu kształt ósemki, intensywnie kręcąc odwłokiem i wibrując skrzydełkami na prostym odcinku. Jak ustalili badacze, szybkość tego tańca mówi o odległości od kwiatów, a kierunek w stosunku do pionu opisuje położenie kwiatów wobec pozycji słońca. I to działa!
Naukowcy badają niekiedy naprawdę dziwne rzeczy i tak się zastanawiam, w jakich okolicznościach wpadli na to, by sprawdzić, czy pszczoły rozpoznają ludzkie twarze. Już sobie wyobrażam tę akcję prezentowania owadom portretowych zdjęć ludzi… Ale wynik był zaskakujący, bo okazało się, że pszczoły pamiętają poznaną twarz przez co najmniej dwa dni. Inna sprawa, jak w mózgu przetwarzają tę niepotrzebną informację – pewnie sądzą, że to jakiś dziwny, kalafiorowaty rodzaj kwiatu.
Tantryczny seks pluskwiaków
Tu wypada wspomnieć, że wszystkie pszczoły robotnice to kobiety, którymi rządzi kobieta, a nieliczni mężczyźni w rodzinie są utrzymankami dam i żyją krótko. Ul można sobie wyobrazić jako harmonijnie i pokojowo funkcjonujący organizm, z jednak wszak wyjątkiem – sferą seksu. Przez długie wieki pozostawała ona nieuchwytna dla badaczy. Kiedy wreszcie w XVIII wieku udało im się zaobserwować, w jaki sposób pszczoły się rozmnażają, po karku przeszedł im dreszcz grozy.
Królowa, która odbyła lot godowy, wraca do ula z genitaliami samca przytwierdzonymi do własnego otworu płciowego. To pozostałości ostatniego ze szczęśliwców, którzy dostąpili zaszczytu kopulacji z nią – plemniki każdego z nich zostały starannie zmagazynowane w wewnętrznym banku spermy władczyni i będą stopniowo wydzielane przez resztę życia. Dla wszystkich trutni, które połączyły się z królową, jest to ostatnia czynność w życiu. „Samo przeniesienie plemników jest po prostu wybuchowe – pisze Anne Sverdrup-Thygeson – tak potężne, że organ rozrywa się i odrywa od odwłoka samca, który wkrótce potem zginie. Innymi słowy, jest to miniaturowa wersja przysłowia miłe złego początki, lecz koniec żałosny”.
W świecie owadów pozostawianie genitaliów w ciele samicy nie jest wcale czymś wyjątkowym. Ma to pełnić funkcję pasa cnoty, a więc uniemożliwiać kopulację z innymi panami. Dlatego sześcionodzy amanci miewają na wyposażeniu całą „skrzynkę z narzędziami”, dzięki której są w stanie utorować sobie drogę do szczęścia. „Kolejny samiec chwyta swoje skrobaki, kilofy i haki, by usunąć korek i zrobić swoje. Nie ma tu więc za dużo miejsca na przygaszone światło, delikatny dotyk i wyszukane komplementy” – pisze autorka „Terra Insecta”.
Odejdźmy jednak od brutalnego seksu, bo i w sferze uniesień owady mają wiele do powiedzenia, zwłaszcza jeśli chodzi o długość kopulacji. Rekordzistą w tej dziedzinie jest indyjski straszyk, „który demonstrując ekstremalny wariant tantrycznego seksu, był połączony z samicą przez siedemdziesiąt dziewięć dni!”. To niewątpliwie doskonały sposób na zabezpieczenie wybranki przed nasieniem kolejnych amantów. Przy tym straszyku kiepsko wypada nawet pluskwiak Nezara viridula, który potrafi kopulować przez całe 10 dni.
Ale nawet muszka owocowa ma swój alkowiany sekret. Owad z gatunku Drosophila bifurca dysponuje bowiem najdłuższym znanym w przyrodzie plemnikiem, co w 2003 roku naukowcy opisali w piśmie “Current Biology”. Sama drozofila ma tylko kilka milimetrów długości, podczas gdy jej obdarzony długaśnym ogonem plemnik dorasta do niemal sześciu centymetrów! To tak jakby ludzki plemnik miał długość niemal 40 metrów. I znów cel jest ten sam: długi ogonek daje w jakiś sposób większe szanse na wygranie wyścigu do jajeczka.
Przy tych rekordach osławiona modliszka zjadająca partnera po kopulacji nie jest już taką sensacją. A co istotne, badania pokazały, że w naturze samiec rzadziej staje się posiłkiem zaborczej partnerki niż w warunkach laboratoryjnych.
Anne Sverdrup-Thygeson z dużym wdziękiem opisuje swój ukochany świat owadów i naprawdę nie sposób znudzić się tą opowieścią. Na zachętę dodam jeszcze, że mówi też o ludzkich wynalazkach i technologiach zapożyczonych od owadów (a jest ich naprawdę dużo), a także o przyszłości wyżywienia naszej wciąż nienasyconej populacji, którą zapewnić nam mogą właśnie insekty. Nazwę „pasikonina”, którą po raz pierwszy zobaczyłam właśnie w tej książce, na stałe włączam do mojego języka. Bierzcie i czytajcie – czeka Was spora dawka wiedzy i śmiechu!
You must be logged in to post a comment.