Adam i Ewa to wspaniała historia dwójki ludzi, którzy pomimo przeciwności, logiki, religii, biologii, środowiska i w sumie wbrew wszystkiemu, czego nauczyła nas nauka, byli w stanie zrodzić na tyle zróżnicowanych genetycznie ludzi, by dało to początek gatunkowi trwającemu (i wciąż zróżnicowanemu) po dziś dzień.
Kwestię tę podnosi biblijna “Księga Rodzaju”, co wielu uważa za nośną metaforę. Jednak spójrzmy na sprawę naukowo i zastanówmy się, czy dwoje ludzi byłoby w stanie zaludnić świat, pomimo sporych problemów zdrowotnych związanych z chowem wsobnym i wynikającą z niego mało zróżnicowaną pulą genetyczną?
Na start musimy zmierzyć się z najbardziej oczywistymi problemami, wynikającymi z naszego kulturowego tabu – kazirodztwa. Ma ono też bardzo praktyczne uzasadnienie: pierwsza, “nowa” generacja byłaby, oczywiście, braćmi i siostrami; druga – krewnymi. Liczne badania wykazały, że gdy krewni pierwszego lub drugiego stopnia mają dzieci, wyniki nie są… piękne.
Czescy badacze wzięli pod lupę urodzone pomiędzy 1933 i 1970 rokiem dzieci blisko spokrewnionych rodziców. Okazało się, że wśród tych dzieci panuje znacząco wyższa śmiertelność niż normalnie w populacji. Do tego potomkowie spokrewnionych rodziców dużo częściej doświadczali fizycznych i mentalnych niepełnosprawności.
Potwierdzeniem niszczącego wpływu chowu wsobnego był wypadek, jaki przydarzył się w 1775 roku mieszkańcom wyspy Pingelap na Pacyfiku, dziś należącej do Mikronezji. Niszczycielski tajfun pozostawił tam przy życiu zaledwie 20 osób, które same musiały zająć się ponownym zaludnieniem całej wyspy. Wśród ich potomków (ale dopiero w czwartej generacji) rozpowszechniła się rzadka w innych populacjach wada genetyczna o nazwie achromatopsja, czyli całkowity brak możliwości widzenia barw.
Mamy też europejskie przykłady. Jednym z najbardziej widocznych był żyjący w XVII wieku Karol II Habsburg, król Hiszpanii, urodzony z wieloma fizycznymi i mentalnymi niepełnosprawnościami, spowodowanymi “wysokim współczynnikiem kazirodztwa”. W tamtych czasach normą było to, że książęce i królewskie rody zawierały kazirodcze związki. Nieszczęsny Karol odziedziczył po swoich rodzicach tyle wspólnych genów, że nie tylko sam nie mógł mieć dzieci, ale też był wręcz szalony i poważnie opóźniony w rozwoju.
Istnieje wiele innych badań i przypadków, ale cały problem trzyma się tego samego faktu: małego zróżnicowania puli genetycznej. Rzadkie choroby (jak wcześniej wspomniana achromatopsja) są – w pewnym uproszczeniu – zwykle powodowane przez dziedziczenie kopii tych samych genów od matki i ojca. Jeżeli więc rodzice są do tego bratem i siostrą, ich geny są o wiele częściej bardzo do siebie podobne. Później ten problem tylko się pogłębia z każdą kolejną generacją, jak na wyspie Pingelap.
Ale to nie wszystko. Zróżnicowanie genetyczne pozwala populacjom na wzmocnienie odporności na rozmaite patogeny i przekazanie przystosowań do trudnych warunków środowiskowych – a to właśnie “gubi się”, gdy spokrewnione jednostki krzyżują się między sobą.
– Gdy w społeczeństwie jest niewielka liczba jednostek, prędzej czy później wszyscy będą ze sobą spokrewnieni, a w związku z tym negatywne skutki kazirodztwa będą się pogłębiały – powiedział Bruce Robertson z Uniwersytetu Otago w Nowej Zelandii.
Tak więc nie wygląda to najlepiej dla Adama i Ewy, chociaż może istnieć dla nich jeszcze jakaś przyszłość. Historia ludzkiej cywilizacji pokazuje, że istnieją przypadki niewielkich grup ocalałych, które były w stanie zwiększyć swoją liczebność, a do tego pokonali matematyczne prawdopodobieństwa stojące za genetyką: jak społeczeństwo Huterytów z Ameryki Północnej, powstałe z zaledwie 18 rodzin.
– Istnieją bardzo mocne dowody na krótkotrwałe negatywne efekty kazirodztwa, ale to wszystko wciąż jest nie do końca potwierdzone – powiedział antropolog John Moore, badający dla NASA w jaki sposób ludzie mogą zacząć zaludniać kolejne planety. – Istnieje wiele historii niesamowitych powrotów z samego skraju wymarcia gatunku – wszystko jest możliwe.
Chociaż raczej nie Adam i Ewa.
You must be logged in to post a comment.