Są rzeczy, które widzi się tak często, że przestaje się je w końcu dostrzegać. Tak jest z jodem w soli. Czy zastanawialiście się kiedyś, po co ten dodatek? No i dlaczego właściwie choroby tarczycy leczy się jodem, tyle że promieniotwórczym? I jaką aktywność promieniotwórczą ma ktoś, kto poddał się takiej terapii?
Zapewne zauważyliście, że niemal na każdym opakowaniu soli kuchennej widnieje dopisek „jodowana”. Cóż on oznacza? Ano po prostu to, że do zwykłej soli dodana została domieszka jodu – ważnego mikroelementu, niezbędnego do prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu. Nasze dobowe zapotrzebowanie na ten pierwiastek wynosi około 200 mikrogramów. Niby niewiele, ale w niektórych regionach pożywienie i woda są na tyle ubogie w jod, że dostarczenie nawet tak małej jego ilości jest sporym problemem. A jego niedobór może mieć poważne konsekwencje, na przykład powodować zaburzenia w wydzielaniu hormonów tarczycy i problemy w rozwoju płodu.
Spragniona jodu tarczyca
Sprawa poważna, więc trzeba znaleźć rozwiązanie. Najlepiej proste, tanie i skuteczne. Około 100 lat temu lekarze wpadli więc na pomysł, aby dodawać jod do produktów masowo używanych w kuchni przez każdego z nas. Najlepiej nadawała się do tego sól kuchenna, którą łatwo uzupełnić o niewielką ilość jodku lub jodanu potasu – tanich, łatwo dostępnych soli. W Polsce zaczęto stosować tę metodę „na próbę” jeszcze przed drugą wojną światową, a dziś jest to powszechna procedura we wszystkich warzelniach. Czas pokazał, że skutecznie zlikwidowała problemy niedoboru jodu. Pomysł okazał się prosty i skuteczny – istna bajka!
Na tym historia się jednak nie kończy. Mówiąc o jodzie, prędzej czy później musimy dojść do tarczycy – ważnego organu, będącego elementem naszego układu hormonalnego. To właśnie jej jod jest najbardziej potrzebny i to ona wykształciła niezwykłą umiejętność pochłaniania i magazynowania tego pierwiastka. Tę umiejętność lekarze potrafili przekuć w metodę leczenia chorób tarczycy. Pomysł znów jest prosty: wprowadźmy do ciała pacjenta promieniotwórczy jod. Zostanie on pochłonięty przez tarczycę, gdzie następnie będzie promieniował i niszczył chore komórki.
Brzmi prosto, ale taki promieniotwórczy jod trzeba najpierw jakoś wytworzyć. Występujące w naturze atomy jodu (tzw. jod-127) posiadają w swoim jądrze 53 protony oraz 74 neutrony i za nic nie chcą się rozpadać, emitując jakiekolwiek promieniowanie. Wystarczy jednak dodać do każdego jądra po 4 neutrony, a uzyskamy jod-131, który świetnie nadaje się do celów terapeutycznych. W Polsce taki izotop jodu wytwarza się w Narodowym Centrum Badań Jądrowych w Świerku pod Warszawą poprzez bombardowanie telluru (innego rzadkiego pierwiastka) neutronami. Jodoradioterapia, czyli terapia promieniotwórczym jodem, jest dosyć starym pomysłem, wprowadzonym w życie po raz pierwszy w roku 1942 przy leczeniu nadczynności tarczycy. Sprawdza się ona również w przypadku nowotworów. Pomimo wielu lat stosowania tej metody wciąż jednak wiele pytań pozostało bez odpowiedzi.
Ile promieniowania emituje człowiek po jodoradioterapii?
Wyobraźmy sobie pacjenta poddanego takiej jodoradioterapii. Po kilku dniach od przyjęcia promieniotwórczego jodu wypuszczany jest on ze szpitala i udaje się do domu, gdzie promieniowanie pochodzące od rozpadających się jąder atomowych może oddziaływać nie tylko na tarczycę pacjenta, ale również na domowników, przyjaciół i wszystkie inne osoby, z którymi się spotyka. Wciąż nie jest jasne, jak wpływa to na tych ludzi i dotychczas nie zostały przeprowadzone w Polsce żadne badania na ten temat. Być może to oddziaływanie jest znikomo małe, ale dopóki sprawie nie przyjrzymy się dokładniej, trudno o jednoznaczne stwierdzenia.
Problem ten postanowili rozwiązać fizycy z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie. Postawili sobie za zadanie zmierzenie aktywności promieniotwórczej osób poddawanych jodoradioterapii, jak również ich współmieszkańców i rodzin. Akurat w Krakowie warunki do takich badań są znakomite, bo znajduje się tam niezwykle czuły przyrząd do badania promieniotwórczości ludzkiego ciała. W jego wnętrzu znajduje się łóżko otoczone wysokiej klasy detektorami potrafiącymi wykryć nawet pojedyncze rozpady promieniotwórcze zachodzące w naszym ciele. Zadaniem badanej osoby jest po prosu wygodnie sobie leżeć przez około pół godziny, podczas której detektory mozolnie pracują. W trakcie pomiaru można pooglądać telewizję (tak, obok łóżka jest telewizor), posłuchać muzyki lub po prostu uciąć sobie drzemkę. Tuż po zakończeniu badania można zapoznać się z wynikiem, który powie nam, ile atomów promieniotwórczych pierwiastków, w tym jodu-131, nosimy w sobie.
Zbadaj u siebie poziom promieniowania!
A teraz uwaga. Również i Ty możesz przyczynić się do zwiększenia naszej wiedzy na temat jodu! Masz w rodzinie kogoś kto był leczony jodem? A może sam jesteś osobą po takiej terapii? A może zetknąłeś się z takimi osobami i chcesz się dowiedzieć, jakie pierwiastki promieniotwórcze nosisz w sobie? Jeżeli tak, to zachęcamy Cię do udziału w badaniach w Instytucie Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie. Żeby była jasność, badanie jest całkowicie bezpłatne i bezbolesne, nie ma więc się czego bać. Jeżeli jesteś zdecydowany, napisz maila do Kamila Brudeckiego, który jest osobą odpowiedzialną za całe przedsięwzięcie: Kamil.Brudecki@ifj.edu.pl Fajnie jest mieć możliwość pomocy naukowcom i właśnie nadarza się ku temu świetna okazja.
You must be logged in to post a comment.