1 grudnia o 16.12 polskiego czasu na Księżycu ma wylądować najambitniejsza z chińskich misji kosmicznych. I jedna z najbardziej złożonych bezzałogowych sond, jakie ludzie wysłali na Księżyc.
Zacznę od oczywistego skojarzenia. Jeśli ktoś pamięta przebieg misji księżycowych Apollo, to dużo łatwiej będzie mu śledzić to, co zaplanowali Chińczycy dla swojej sondy Chang’e 5. Oczywiście nie ma tu mowy o kopiowaniu – po prostu wykorzystuje się sprawdzony, prawdopodobnie najlepszy z dostępnych schematów przebiegu całego lotu.
Ale po kolei. Chang’e 5 to misja, której celem jest przywiezienie na Ziemię próbek księżycowego gruntu. I to jest tu najważniejsze, bo latać na Księżyc i tam tylko zbierać dane to już każdy dziś potrafi [to był żart]. Za to powrót na Ziemię to wyższa szkoła jazdy i to z kilku powodów. Przede wszystkim Księżyc to nie jakaś tam kometa czy inny ogryzek materii – ten potężny obiekt ma naprawdę solidną grawitację, a więc zarówno lądowanie na nim, jak i start z jego powierzchni są trudne. Po drugie trzeba bezpiecznie wrócić na Ziemię – tu znowu kwestia grawitacji, ale też gęstej atmosfery.
Najpotężniejsza chińska rakieta Długi Marsz 5 wyniosła sondę 24 listopada. Po dwóch korektach orbity 28 listopada Chang’e 5 trafiła na orbitę Księżyca. I tu zaczyna się kombinowanie i podobieństwo do misji Apollo. Otóż na orbicie zostaje jeden moduł. Od niego oddziela się lądownik, który siada na powierzchni.
Całkiem młody wulkan
I tu się na chwilę zatrzymajmy. W chwili, gdy to piszę, moduł lądownika już oddzielił się od orbitera i czeka na optymalny moment do lądowania. Oczywiście wybór miejsca jest tu kluczowy – chińska misja ma osiąść na samotnej formacji wulkanicznej Mons Rümker. To pozostałość wulkanów tarczowych, 30 „bulw” utworzonych przez wolno wylewającą się lawę. Kluczowe jest to, że owe erupcje są „całkiem świeże”. Znaczy wedle standardów księżycowych, bo liczą tylko 1,8 mld lat. Na powierzchni Księżyca praktycznie wszystkie inne skały są starsze. To właśnie przeszłość geologiczna zdecydowała o wyborze tego punktu.
Po wylądowaniu Chang’e 5 ma się szybko zabrać do roboty. Głównym zadaniem sondy jest pobranie próbek zarówno z powierzchni, jak i spod niej. W tym drugim celu urządzenie ma się wwiercić na dwa metry w głąb. Warto podkreślić, że w efekcie zebrane zostaną aż 2 kg próbek. To naprawdę dużo. Ostatnie, co dotarło do nas ze Srebrnego Globu to zaledwie 170 gramów przywiezione w 1976 roku przez sondę Łuna 24, która zresztą zakończyła radziecki program księżycowy.
Po pobraniu próbek (ten etap ma trwać do dwóch dni) rozpoczyna się powrót. I znowu – podobnie jak w przypadku Apollo – część lądownika zostanie na powierzchni Księżyca. Na orbitę powróci stopień wznoszenia wraz hermetycznie zamkniętymi próbkami. Tam połączy się z orbiterem i przekaże do niego pojemnik z pobranym z Księżyca materiałem.
Teraz czas na pierwsze pożegnanie – w stronę Ziemi wyrusza tylko orbiter, stopień wznoszenia zostaje na orbicie księżycowej (niestety nie znalazłem informacji o tym, co będzie z nim dalej). W pobliżu Ziemi oddziela się sama kapsuła, która – co znowu bardzo ciekawe – wytraca prędkość w nietypowy sposób. Ma się odbić od ziemskiej atmosfery niczym kaczka puszczana po powierzchni wody i dopiero przy drugim podejściu wejść w głąb. Potem już standard – przejście przez atmosferę i lądowanie na spadochronie gdzieś na terenie Mongolii Wewnętrznej.
Tu animacja pokazująca przebieg całej misji:
Co czyni tę misję wyjątkową? Przede wszystkim to pierwsze od 44 lat podejście do przywiezienia czegokolwiek z Księżyca. Po drugie Chiny rozwijają swój program eksploracji Księżyca w imponującym tempie – ledwie w 2013 roku udało się po raz pierwszy wylądować na naszym satelicie (misja Chang’e 3), w zeszłym roku Chang’e 4 stała się pierwszą sondą, która wylądowała na niewidocznej stronie Księżyca. W nieodległych planach pozostaje lądowanie ludzi na Księżycu. I jakoś nie mam wątpliwości, że wkrótce Chińczykom się to uda. Niezależnie od powodzenia bieżącej misji.