Tekst jest elementem płatnej współpracy z Wydawnictwem Otwarte
Zwykle skupiam się na samej książce, a nie na jej autorze. No ale tym razem będzie na początku inaczej. Bo francuski fizyk Christophe Galfard ma dwie szczególne cechy, o których warto wspomnieć. Po pierwsze jest uczeniem Stephena Hawkinga, u którego na Cambridge robił doktorat. Po drugie jest autorem kilku książek dla młodych.
To istotne, bo „Wszechświat w twojej dłoni”, który właśnie wydało w Polsce Wydawnictwo Otwarte łączy właśnie te dwie kompetencje – dogłębną znajomość współczesnej fizyki i całkiem niezły talent literacki.
Ostatnio sypnęło książkami, których autorzy stawiają sobie za cel przybliżenie współczesnej fizyki ludziom, którzy mają o niej blade pojęcie. A takich jest większość, bo po pierwsze to naprawdę trudna i nieintuicyjna wiedza, a po drugie zazwyczaj fatalnie się jej uczy w szkołach.
Pomysł Galfarda jest oryginalny i, moim zdaniem, całkiem udany. Chyba najłatwiej przybliżyć go odwołując się do fenomenalnie dobrej telewizyjnej serii „Cosmos” prowadzonej (dawno temu) przez Carla Sagana i (niedawno) przez Neila deGrasse Tysona. Mam nadzieję, że go oglądaliście – przynajmniej tę nową edycję. Jeśli nie, to koniecznie to zróbcie.
W „Cosmosie” wraz z prowadzącym lecimy w takie miejsca Wszechświata, do których dostać się nie sposób. I patrzymy na nie z perspektywy, która albo jeszcze nie jest ludzkości dostępna, albo nigdy nie będzie, bo nie pozwalają na to prawa fizyki. No ale od czego jest wyobraźnia i technika wideo?
No więc Galfard zabiera nas w niesamowite miejsca przy pomocy samej wyobraźni. OK, to może brzmieć jak „przycięta” wersja „Cosmosu”, ale jest wręcz odwrotnie – to telewizyjny serial „przycina” mnóstwo informacji, bo jego formuła siłą rzeczy wymusza skracanie i upraszczanie wielu elementów dla zachowania dynamiki.
Wszechświat z przewodnikiem
Tymczasem „Wszechświat w twojej dłoni” daje nam komfort podróżowania we własnym tempie. A autor ma naprawdę duży talent do opisywania tego, co widzimy. Dodatkowo prowadzi narrację w drugiej osobie stale zwracając się do czytelnika na „ty”. A to zaskakująco skutecznie sprawia, że naprawdę czujemy się jakbyśmy zwiedzali Wszechświat z przewodnikiem. W sumie prosty, a efektowny i bardzo dobrze działający zabieg.
Ambicją Galfarda, podobnie jak Hawkinga w „Krótkiej historii czasu” jest trzymanie się z dala od wszelkich wzorów. Z wyjątkiem tego jednego, który i tak wszyscy znają, czyli E=mc2. Ale samo unikanie matematyki (nie oszukujmy się – obcej znacznej części czytelników) to znany nie zawsze skuteczny chwyt. Bo często autorzy co prawda nie wsadzają wzorów, ale upychają wyjaśnienia, które – delikatnie mówiąc – niewiele wyjaśniają.
I tu widać ten literacki talent Galfarda. Wyjaśnienia trudnych problemów opiera na analogiach do rzeczy, które znamy. To nie zawsze jest łatwe, bo spore obszary fizyki są kompletnie nieintuicyjne, ale jakoś zawsze udaje mu się wybrnąć. A my, dzięki temu, nagle orientujemy się, że jakiś kolejny kawałek fizyki nabiera dla nas, laików, większego sensu.
Tu wyraźnie muszę napisać – to nie jest książka dla tych, którzy mają już za sobą kilka czy kilkanaście lektur poświęconych temu, co wydarzyło się w fizyce w ciągu ostatnich stu lat i czują się w tych tematach dość pewnie. To wprowadzenie. Fakt, że kolejne na rynku, ale napisane z dużym wyczuciem, przez autora który jest zarówno dobrym fizykiem, jak i pisarzem. A to nieczęste połączenie.
Opisywane wydanie poszerzone jest o pracę “Jak rozumieć E=mc2 “, czym różni się od pierwszego wydania z 2016 roku.
You must be logged in to post a comment.