captcha image

A password will be e-mailed to you.

Płatna współpraca

Jeżeli poszukujesz niezwykłej, nowatorskiej formy. Jeżeli potrzebujesz akurat dynamicznej, pełnej zwrotów akcji opowieści. Jeżeli oczekujesz materiału, który pozwala poczuć, że stoisz mocno na ziemi… to poszukaj innej książki.

Bo w książce „Kobieta, która widziała zombie. Kiedy zmysły stają się twoim wrogiem” autorstwa brytyjskiego neurologa Guy’a Leschzinera znajdziesz sprawdzoną od dawna formę, dzięki której przedstawia spokojnie płynące opowieści. Tyle, że te historie potrafią przerazić i pokazać, jak bardzo wszystko jest względne.

I tak, nadal poruszamy się w obszarze neurologii. Nie przypadkiem tytuły – zarówno oryginalny*, jak i polski, nawiązują do niezapomnianego „Mężczyzny, który pomylił swoją żonę z kapeluszem” Oliviera Sacksa. Leschziner korzysta z dokładnie tego samego schematu opowieści – bierze dziwne, zaskakujące przypadki medyczne, z którymi spotkał się w swojej karierze i wychodząc od nich opisuje szeroko wynikający z nich temat. Zatem tu oryginalnie nie jest, ale w końcu po co psuć coś, co dobrze działa?

Leschziner opowiada nam o zmysłach. A dokładniej o tym, jak wiele dzieli nas od rzeczywistości. Jak skomplikowaną, czasem dziwaczną a zawsze podatną na zakłócenia drogę przechodzi zewnętrzny bodziec, zanim zostanie zinterpretowany przez nasz mózg.

Na samym początku autor prosi nas, żebyśmy ułożyli 5 naszych zmysłów (wedle klasycznego ich pojmowania) w kolejności od takiego, bez którego nie zdołalibyśmy przetrwać do takiego, bez którego dawalibyśmy sobie nieźle radę.

Co mamy na szczycie? Wzrok? Słuch? A na końcu? Węch? Smak? Ciekaw jestem, jak to u Was wygląda. No i gdzie jest dotyk?

Oczywiście takie ujęcie nie obejmuje szeregu innych zmysłów spoza tego klasycznego zestawu, a więc choćby odczucia ciepła i zimna, odczuwania bólu czy głębokiego czucia, dzięki któremu z zamkniętymi oczami wiemy, w jakiej pozycji są nasze ręce.

Tylko czy te wrażenia są dla nas faktycznie wspólne? Myślę, że chyba każdy kiedyś zastanawiał się nad tym, czy „jego” kolor zielony czy czerwony jest przez innych widziany tak samo. Skoro ta refleksja znalazła się w tekście (skądinąd bardzo dobrej) piosenki „Quiet” z musicalu „Matilda”, to raczej można uznać takie rozważania za powszechne.

I to jest jeden z głównych motywów „Kobiety, która widziała zombie”: nie mamy dostępu do czystej rzeczywistości. Wszystko, co o niej wiemy pochodzi ze skomplikowanego systemu przesyłania i przetwarzania informacji. Jeśli coś w tym systemie zawodzi od samego początku, to możemy o tym nawet nie wiedzieć, bo i skąd? Możemy co najwyżej porównywać to, co odczuwamy z tym, co odczuwają inni. Tyle, że nie zawsze jest to możliwe (jak opisać słowami kolor czerwony, poza tym, że jest… czerwony?) no i nie zawsze nawet wiemy, że coś działa inaczej, niż u innych.

Guy Leschziner opisuje choćby przypadek mężczyzny, który dopiero mając 25 lat odkrył, że nie widzi sporego fragmentu tego, co znajduje się po jego prawej stronie. Jego pole widzenia jest tam znacznie węższe, czego przyczyną jest niewykształcenie fragmentu mózgu odpowiedzialnego za przetwarzanie danych z tego rejonu. Jak z czymś takim można żyć? Najwyraźniej nieźle, bo ów mężczyzna jest filmowcem. A o swojej nietypowości dowiedział się przypadkowo podczas badania niezwiązanego bezpośrednio ze wzrokiem.

Piszę o „nietypowości”, co pewnie u niektórych może wzbudzać nerwowe drgawki i odruch ucieczki poprzez skojarzenie z często używanym określeniem „nieneurotypowość” przywoływanym zwykle w kontekście osób ze spektrum autyzmu. Ale książka Leschzinera pokazuje znakomicie, że w neurologii, a zwłaszcza działaniu zmysłów, niezwykle trudno znaleźć ten jednoznaczny wzorzec, który miałby zostać uznany za „właściwy”. I nie jest to tzw. „nowomodne lewackie pieprzenie”, jak to często można wyczytać w komentarzach. To coraz większa wiedza o neurologii, coraz lepsze zrozumienie działania ludzkiego mózgu, coraz doskonalsze metody badań.

„Kobieta, która widziała zombie” podkreśla jeszcze tę względność naszego odczuwania świata na dość okrutnym przykładzie. Z pewnością wiele osób cierpiących na różnego rodzaju dolegliwości nie raz mogłoby pomyśleć „ach, gdyby tak nie czuć bólu”! No więc są ludzie, którzy bólu nie czują. Inne rzeczy – owszem. Dotyk, smak, zapach. Ale nie ból. No i ma to dla nich opłakane skutki. Ból jest ostrzeżeniem, że dzieje się coś złego. To zarówno alarm, gdy dzieją się rzeczy, których nie widzimy, ale które mogą mieć poważne konsekwencje, jak i lekcja, by pewnych rzeczy nie robić.

Bohaterem pierwszego rozdziału jest mężczyzna, który od dziecka nie czuł bólu. Nie widział więc niczego złego w zabawach, które kończyły się połamaniem nóg albo innymi poważnymi urazami. Ot choćby rozrywka polegająca na przypiekaniu sobie dłoni o gorącą płytę „to skóra tak śmiesznie skwierczy”. Ponieważ przypadłość ta jest dziedziczna, dotknęła też jego siostry, która umarła na sepsę mając 13 miesięcy. Po prostu nie czując bólu nijak nie sygnalizowała rozwijającego się zakażenia.

Opisując te wszystkie dziwne, czasem straszne, czasem fascynujące przypadki Guy Leschziner pokazuje pewną szczególną cechę – ogromną wrażliwość i uważność. Jego podejście do pacjentów, sposób ich opisywania jest naprawdę niezwykły. Nie ma tu chłodnej „obserwacji przypadku”, jest za to dużo zrozumienia i delikatności.

Nie znajdziecie tu wiele sensacji, ale na pewno będzie mnóstwo okazji do zastanowienia się nad tym, czy w ogóle możemy mówić o obiektywnym postrzeganiu rzeczywistości.

* Moim zdaniem uczciwszy wobec czytelnika, bo brzmiący „The Man Who Tasted Words: Inside the Strange and Startling World of Our Senses” a więc “Człowiek, który smakował słowa: wewnątrz dziwnego i zaskakującego świata naszych zmysłów”, co jest oczywiście nawiązaniem do synestezji. Prawdę mówiąc o widzeniu zombie jest w tej książce bardzo niewiele.

Kobieta, która widziała zombie. Kiedy zmysły stają się twoim wrogiem

Guy Leschziner

tłumaczenie: Marcin Sieduszewski

wydawnictwo Znak Literanova

Nie ma więcej wpisów