Jak skutecznie i niemal bezkosztowo naciągać ludzi na „badaniu żywej kropli krwi”? Zainteresowanym podaję sprawdzony przez wielu przepis [uwaga, sarkazm!]
Dzisiaj postanowiłam napisać artykuł w trochę innym tonie niż zazwyczaj. Stawiam przy tym na Waszą inteligencję i poczucie humoru. Mianowicie – chciałabym Was zachęcić do przedsiębiorczości i założenia własnego biznesu. W zasadzie nie potrzebujecie żadnych kwalifikacji ani edukacji w tym zakresie, a jedyne, co będzie potrzebne, to odrobina przedsiębiorczości i relatywnie niewielki początkowy wkład finansowy.
Po pierwsze: wyposażenie
Pierwszą inwestycją, jaką musicie poczynić, jest mikroskop kontrastowo-fazowy. Brzmi dość profesjonalnie, ale to po prostu zwykły mikroskop, który jest zbudowany w taki sposób, aby dawać dobry obraz preparatów, które są przezroczyste. Więcej wyjaśnię zaraz. Taki mikroskop kosztuje kilka tysięcy (w zależności od firmy, daty produkcji, parametrów itp.), ale może uda się Wam kupić używany. Zapewniam, że inwestycja szybko się zwróci. Zresztą, wydaje mi się, że jeśli nie macie pieniędzy i kupicie taki uczniowski mikroskop szkolny za kilkadziesiąt złotych, to też może zrobić odpowiednie wrażenie.
Do tego zaopatrzcie się w niedrogie wyposażenie dodatkowe typu szkiełka podstawowe (to, na czym kładzie się preparat do oglądania) i igły do uzyskania krwi włośniczkowej (tej wyciśniętej z opuszka palca po nakłuciu).
Do tego dwie absolutnie obowiązkowe grupy akcesoriów. Po pierwsze, musicie mieć profesjonalnie wyglądające druczki, na których będą wydrukowane słowa kojarzone przez wszystkich powszechnie (na przykład agregacja, kryształy kwasu ortofosforowego, leukocyty, cholesterol, metale ciężkie), ale nie zawsze do końca zrozumiałe. Chodzi o to, że jak rzucicie takim hasłem, to w głowie Waszego pacjenta (klienta?) zaświta ta nazwa pojawiająca się w mediach lub będzie jawić się jako cień przeszłości ze szkolnej edukacji, ale nie będzie do końca wiedział, czy coś takiego można stwierdzić, badając preparat mikroskopowy. A ponieważ słowo pojawiało się tu i ówdzie, będzie mu głupio zapytać, bo nie będzie chciał wyjść na nieuka. Na tych druczkach możecie wstawiać dowolną liczbę plusików i dodatkowych dopisków. Wskazana byłaby również jakaś pieczątka (w niektórych punktach możecie ją wyrobić na miejscu).
I druga grupa produktów, która jest kluczowa, ponieważ to właśnie ona stanowi podstawę tego biznesu. Zaopatrzcie się w całą masę suplementów, butelek z „wodą żywą”, podstawek pod piwo zmieniających strukturę fizykalną napoju i tym podobnych.
Po drugie: jak naciągnąć, znaczy się zbadać, pacjenta
Algorytm postępowania jest następujący: zapraszacie pacjenta do swojego gabinetu (albo co tam – możecie też udać się w tournee i pojeździć z mikroskopem po sanatoriach, klubach fitness itp.). Nakłuwacie mu palec igłą, a kropelkę krwi, która z tego wypłynie, nakładacie na szkiełko podstawowe. Szkiełko pod mikroskop i patrzycie. Ten moment jest ważny, bo po pierwsze trzeba zrobić naprawdę poważną minę, a po drugie równolegle utyskiwać na Big Pharmę i sprzedajnych lekarzy (także skupcie się jak należy, bo to trudne zadanie). Po zakończonych oględzinach krwi powstawiajcie kilka plusików na druczku, dopiszcie swoje uwagi i przyłóżcie pieczątkę.
Teraz czas na rozmowę z pacjentem. Wytłumaczcie mu, że jest bardzo chory i że wynika to z nieudolnych działań lekarzy, fluoryzowania wody, toksyn rozpylanych przez samoloty i innych działań, o których być może już wcześniej słyszał. Teraz dajcie mu się poczuć elitarnie i zasugerujcie, że od tej pory należy do wąskiego grona, którzy „znają prawdę”, „włączyli myślenie” i „nie dają się omamić jak stado baranów”.
Na koniec najważniejsze. Po tych pesymistycznych nowinach wskażcie mu światełko w tunelu. Zaproponujcie suplementy, ziółka, napoje i zabiegi, które (powolnym, mozolnym działaniem) pozwolą mu wyjść z choroby na zasadzie podejścia holistycznego. Skasujcie go za sprzedane produkty, za konsultację oraz za wykonanie badania krwi. Zasugerujcie, że powinien przychodzić na cotygodniowe wizyty kontrolne i podczas tych wizyt powtarzajcie powyższe czynności.
Pytania i odpowiedzi
Teraz pewnie macie kilka pytań. Postaram się na nie odpowiedzieć poniżej.
Pierwsze pytanie: Ale przecież pod mikroskopem nie można zobaczyć tych wszystkich zjawisk i stanów patologicznych, prawda?
Odpowiedź: Zgadza się. W preparacie krwi nie widać takich związków i obiektów jak cholesterol, toksyny (jakkolwiek rozumiane), białka czy metale ciężkie. To tak, jakbyście wzięli z Bałtyku szklankę wody, spojrzeli na nią pod światło i na tej podstawie chcieli ustalić, jaka jest zawartość procentowa soli. Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo, dlatego musicie uruchomić swoją wyobraźnię.
Drugie pytanie: Ale przecież niektórych z tych obiektów w ogóle we krwi się nie spotyka, prawda? Na przykład pasożytów albo bakterii.
Odpowiedź: Tak, generalnie to się zgadza. Pasożyty we krwi mogą występować tylko przy rzadko występujących chorobach tropikalnych (na przykład przy malarii), ale to tym lepiej dla Was, bo rzadkich chorób ludzie boją się najbardziej. Jeśli zaś chodzi o bakterie, to jeśli we krwi Waszych pacjentów znajdowałyby się bakterie, prawdopodobnie nie daliby oni rady nawet dojść na to badanie. To sytuacja ekstremalnie rzadka.
Trzecie pytanie: A co jeśli pacjent zechce spojrzeć na swój preparat pod mikroskopem?
Odpowiedź: Właśnie dlatego wskazane jest używanie mikroskopu kontrastowo-fazowego, bo dzięki niemu w preparacie widać COKOLWIEK (na przykład, erytrocyty, jak na zdjęciu z lewej). W zwykłym mikroskopie optycznym zobaczycie tylko szarawą, mokrą plamę. Warto pokazać pacjentowi ten preparat, a następnie z takim samym zacięciem jak poprzednio omówić mu to, co widzi, w taki sposób, żeby głupio mu było się dopytywać.
Czwarte pytanie: Co z konfliktem interesów? Przecież narzekanie na lekarzy polega właśnie na tym, że oni rzekomo przepisują nam leki po to, aby zarobić (Big Pharma), a teraz to ja zarabiam na suplementach, które wciskam pacjentowi, powołując się na wątpliwe badanie…
Odpowiedź: No cóż, jest to nie pierwsza i nie ostatnia nieścisłość w działalności polegającej na naciąganiu ludzi. Musicie się z tym pogodzić.
Piąte pytanie: A co jeśli ktoś jest NAPRAWDĘ poważnie chory, a przez moje działania nie otrzyma prawdziwej opieki medycznej i mu się pogorszy?
Odpowiedź: Cóż, na to pytanie nie mam odpowiedzi.
Epilog, czyli o co tu naprawdę chodzi
Myślę, że dla wszystkich czytelników to było jasne, ale na wszelki wypadek napiszę, że powyższy tekst był utrzymany w żartobliwym tonie. Miał na celu ukazanie, że badanie żywej krwi nie ma absolutnie żadnej wartości diagnostycznej, natomiast dla nieuczciwych osób stanowi doskonałe źródło zarobku. W tego typu preparacie niemożliwe jest zobaczenie 99% obiektów, których nazwy znajdziecie na druczku z wynikami. To tak, jakby ktoś kupił sobie aparat rentgenowski, zrobił Wam RTG głowy i na tej podstawie chciał analizować Wasze koszmary senne, a następnie przepisał Wam suplementy odtruwające toksyczne sny. Innymi słowy – to najbardziej karygodne, szarlatańskie działanie niemające podstaw naukowych ani medycznych.
Jest to technika o tak niskiej wiarygodności, że nawet czasopismom poświęconym „medycynie alternatywnej” zdarza się zaprzeczać jej skuteczności. Jest to chyba pierwszy (i mam nadzieję, że ostatni) raz, kiedy zacytuję treść z Alternative Therapies in Health and Medicine. W magazynie tym opublikowano w 2006 roku wyniki badania, z którego wynikało, że dwóch różnych „doświadczonych praktyków” badania żywej kropli krwi nigdy nie poda takiej samej diagnozy po obejrzeniu próbek pochodzących od tego samego pacjenta. Innymi słowy – jeśli pójdziesz do jednego „specjalisty” od tego badania, może on u Ciebie wykryć pasożyty i grzybicę, a jeśli pójdziesz do innego – może wykryć boreliozę i hipercholesterolemię. W podsumowaniu do artykułu jego twórcy napisali ostrożnie, że opisywana metoda „jest bardzo trudna do wystandaryzowania, zaś wiarygodność tego testu diagnostycznego jest niska”.
Mam też wielką prośbę. Jeśli kiedykolwiek poddaliście się takiemu badaniu i daliście się nabrać, nie obrażajcie się teraz i nie brońcie szarlatanów. Nikt z nas nie lubi się czuć głupi i dlatego często bronimy naszych własnych oprawców po to tylko, aby nie wyjść na nieuków. Tymczasem każdego z nas kiedyś w życiu nabrano, każdemu zdarzyło się poczuć się idiotą. Nikt nie ma obowiązku wiedzieć wszystkiego i znać się na biologii czy medycynie. Ale na tym właśnie żerują szarlatani. Nie dawajmy im tej satysfakcji.
Polecamy też na naszym blogu:
Surowa woda – nowa, niebezpieczna moda pseudozdrowotna
Czy woda pitna z fluorem może być niebezpieczna dla zdrowia?
You must be logged in to post a comment.