captcha image

A password will be e-mailed to you.

„Listy od astrofizyka” to książka zupełnie inna niż poprzednie tytuły tego autora. Dzięki niej możemy spojrzeć na Amerykę nieco szerzej, unosząc kołderkę jej „amerykańskiego snu”. To opowieść o nauce, ludziach, ich kolorach skóry i przekonaniach. Trochę gorzka, trochę słodka, a nade wszystko – interesująca.

Fot. Crazy Nauka

Książki Neila deGrasse Tysona uwielbiamy i recenzujemy wraz z Piotrkiem w Crazy Nauce od kilku lat (tu znajdziecie nasze recenzje „Astrofizyki dla zabieganych”, „Astrofizyki dla młodych zabieganych”, „Kosmicznych zachwytów” i „Kosmicznych rozterek”). Kiedy jednak zobaczyłam w paczce kolejny tytuł tego autora, coś wewnątrz mnie drgnęło i nabrało wątpliwości, czy aby zdołam powiedzieć coś jeszcze o książkach Tysona, co nie zostało już przez nas powiedziane…

A tu KOMPLETNE zaskoczenie! „Listy od astrofizyka” to książka w dużej mierze społeczna, mówiąca bardzo wiele o współczesnej Ameryce widzianej oczami wybitnego naukowca i – co tu dużo mówić – naukowego celebryty, a zarazem przedstawiciela czarnoskórej mniejszości, której prawa wciąż nie są w tym kraju należycie respektowane, człowieka wrażliwego i mądrego tą mądrością życiową, która pozwala mu z uwagą podejść indywidualnie do problemów innych ludzi, nie ocierając się jednocześnie o banał. To również książka bardzo osobista, przy której łza mi się nie raz w oku zakręciła. Kurczę, ten Tyson jest naprawdę niesamowity!

Neil deGrasse Tyson. Fot. Bruce F Press (CC BY 3.0)

Jeśli po raz pierwszy trafiliście na recenzję książki Neila deGrasse Tysona, to krótko wyjaśnię, kim jest autor. To znany amerykański astrofizyk, dyrektor Hayden Planetarium przy American Museum of Natural History na Manhattanie, autor wielu książek i programów telewizyjnych na temat kosmosu, w tym słynnej serii „Kosmos” („Cosmos: A Spacetime Odyssey”), superprodukcji popularnonaukowej stworzonej przez kanał National Geographic (tutaj moja recenzja tej serii). Jakby nie patrzeć – Neil deGrasse Tyson to gwiazda pełną gębą.

„Listy od astrofizyka” są tym, co zapowiada tytuł: listami pisanymi przez Neila deGrasse Tysona na przestrzeni ostatnich 20 lat. Listy te, w dużej mierze, są odpowiedziami na pytania czy zarzuty zadawane naukowcowi przez jego fanów i przeciwników, przez uczniów, rodziców, innych naukowców, celebrytów, a nawet wyznawców teorii spiskowych. Są to również listy publikowane w prasie, głównie w „New York Timesie”.

Oczywiście nie zabrakło tu sporej dawki przystępnie podanej nauki, dzięki czemu w książce oczywiście pojawia się dobrze znany Neil deGrasse Tyson, który tłumaczy, ile czasu trwałaby podróż na księżyc Saturna – Japet, czy istnieją gwiazdy zbudowane z diamentu oraz z jaką dokładnością Biblia podaje liczbę π. Zapewniam Was, że odpowiedzi są i interesujące, i bardzo rzetelne, podobnie jak te w poprzednich książkach astrofizyka. Najnowszy tytuł przyciągnął mnie jednak tak mocno ze względu na to, że jest od nich tak bardzo odmienny.

Za serce chwycił mnie otwarciowy list naukowca do NASA, będący w istocie zarysem historii walki o równouprawnienie Afroamerykanów w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Zwracając się do agencji kosmicznej jak do człowieka, Tyson smutno stwierdza, że „wśród moich kolegów po fachu jestem jednym z bardzo niewielu przedstawicieli mojego pokolenia, którzy zostali astrofizykami pomimo Twoich osiągnięć, a nie dzięki nim”. Gorzka to ocena działań NASA, agencji będącej jednym z symboli nowoczesnej Ameryki.

W dyskusjach z oponentami widać dużą pokorę i cierpliwość Tysona. Na zaczepne czy kąśliwe zarzuty naukowiec odpowiada spokojnie, taktownie i niejednokrotnie z właściwym sobie humorem. To jednak nie oznacza, że wszystko, co mówi astrofizyk, jest absolutnie neutralne. Gdybym dziś zobaczyła jego tweeta z 2012 roku na temat krów, to nie wykluczam, że oburzyłby mnie on tak samo jak piosenkarza Moby’ego, który jest obrońcą praw zwierząt. Tweet ów brzmiał (w tłumaczeniu): „Krowa to maszyna biologiczna wynaleziona przez ludzi do przekształcania trawy w steki”.

Kiedy się temu bliżej przyjrzymy, każda z części tej wypowiedzi jest prawdą, czego drobiazgowo dowodzi Tyson. Wydźwięk tego tweeta zależy jednak od tego, w jakim celu naukowiec go napisał.

Moby założył, że był to wyjątkowo niesmaczny żart z cierpienia miliardów zwierząt hodowlanych. Tyson, jako naukowiec, tłumaczy, że pokazał brutalną rzeczywistość taką, jaką w istocie jest. Odpowiedź naukowca dotyka różnic światopoglądowych i reakcji na rozbieżność zdań, które bardzo łatwo prowadzą dziś do kłótni. Warto uważnie prześledzić wszystkie poruszane przez niego wątki, bo mogą obnażyć trochę prawdy i o naszych własnych reakcjach na kontrowersyjne tematy, które często kończą się szybkim wystawieniem komuś negatywnej oceny.

Przy okazji: Moby przeprosił później Tysona za swój „przesadnie ostry” wpis na jego temat na Instagramie.  

Często pisują do astrofizyka osoby, które czują się w jakiś sposób wykluczone lub niesprawiedliwie traktowane przez społeczeństwo, wiedząc, że podobne odczucia były niegdyś udziałem Tysona i że jemu udało się przezwyciężyć te problemy. To stawia naukowca w roli powiernika i mentora, którą to rolę traktuje poważnie i z wyczuciem, namawiając ludzi do samodzielnych, dojrzałych i odważnych decyzji dotyczących ich własnego życia. Niby łatwo tu o banał, ale Tysonowi zręcznie udaje się go unikać, poprzestając na mądrych radach wynikających z bogatego doświadczenia życiowego. Nie wchodzi również w rolę terapeuty czy coacha. Muszę przyznać, że niektóre fragmenty tej korespondencji naprawdę mocno mnie wzruszyły.

Jeśli więc oczekujecie po tym tytule stricte popularnonaukowej treści, to możecie poczuć się częściowo zawiedzeni. Jeżeli jednak chcecie dostrzec społeczne tło uprawiania astrofizyki w dzisiejszej Ameryce, to ta książka jest niezwykle ciekawym studium przypadku. Polecam ją tym wszystkim, którzy chcą ujrzeć ten temat w nieco szerszej perspektywie. Warto.

„Listy od astrofizyka”

Autor: Neil deGrasse Tyson

Wydawca: Insignis

Nie ma więcej wpisów