„Ekipa do naprawy świata” ma przewrotny podtytuł: „Jak dziesięć milionów gatunków staje na głowie, by uratować ci tyłek”. Ustawia on człowieka w rzekomo należnym mu miejscu, w którym przyjmuje zasoby „ofiarowywane” mu przez przyrodę. W rzeczywistości jednak jest to głęboka, świetnie napisana książka o tym, jak wiele nieoczywistych i zaskakujących rzeczy przyrodzie zawdzięczamy i jak słabo to dostrzegamy. I jak przez to sami podcinamy gałąź, na której siedzimy.
Trudno mi opisać, ilu emocji doznałam, czytając “Ekipę do naprawy świata“. Był (i nadal jest) we mnie dojmujący żal za znikającym rajem ziemskiej różnorodności życia, ale jednocześnie zachwyt nad tym ogromnym bogactwem gatunków, dzięki którym w ogóle możemy funkcjonować. Było rozbawienie lekkim i zadziornym stylem opowiadania o sprawach wagi ciężkiej i piórkowej. Było też zadziwienie tym, jakich codziennych cudów dokonuje przyroda i tym, jak niewiele z tego każdy z nas na co dzień zauważa.
Był też podziw dla autorki książki, prof. Anne Sverdrup-Thygeson zajmującej się biologią konserwatorską na Norweskim Uniwersytecie Nauk Przyrodniczych, które to zajęcie można by nazwać badaniem i ratowaniem ginącego życia. Badaczka opowiada o przyrodzie tak zajmująco, że mógłby jej tego pozazdrościć niejeden autor powieści kryminalnych. W moich zachwytach nie pomijam również tłumacza, Witolda Bilińskiego, który dał z siebie wszystko, przekładając z norweskiego książkę Anne Sverdrup-Thygeson. Ten duet nie zawodzi, o czym możecie się przekonać, czytając poprzednią książkę tej autorki, „Terra insecta. Planeta owadów”, którą również opisywałam u nas na blogu.
Znikające bogactwo
Jeśli ktoś w ogóle myśli o przyrodzie, uważa ją za pewnego rodzaju odległy bank zasobów, na który nie mamy wpływu […], centrum serwisowe, z którego możemy bez ograniczeń pobierać materiały i bez żadnych zastrzeżeń oczekiwać świadczenia usług, kiedy tylko przyjdzie nam na nie ochota – ale poza tym miejsce, które nie ma z nami wiele wspólnego. Tak nie jest. Ty i ja jesteśmy wpleceni w tkaninę przyrody znacznie mocniej, niż ci się wydaje
– pisze Anne Sverdrup-Thygeson w „Ekipie do naprawy świata”.
Ten fragment mnie zachwycił! Oddaje dokładnie to, co czuję, kiedy widzę wciąż jeszcze istniejące bogactwo życia na Ziemi i dramat jego błyskawicznego znikania, którego my, ludzie, jesteśmy sprawcami.
Ale dlaczego tak robimy? Czy nie dostrzegamy, jak wiele niszczymy?
No… nie. Weźmy na przykład fotografie trofeów wędkarskich, od blisko wieku wykonywanych na Floryda Key West przez wędkarzy szczególnie zadowolonych ze swoich zdobyczy. Na ich podstawie można zaobserwować proces karłowacenia ryb. Od 1956 roku do 2007 roku największe wyławiane osobniki zmalały z 92 cm do 42 cm oraz z 20 kg do 2,3 kg. Ale to widać dopiero wtedy, kiedy położy się obok siebie zdjęcia trofeów z wielu lat. Bez takiego zestawienia nie potrafimy dostrzec tych zmian, bo zachodzą zazwyczaj dłużej, niż trwa życie jednego pokolenia.
Ślepi na zmiany
Naukowcy nazywają to zjawisko syndromem shifting baseline, czy „pełzającymi”, zmieniającymi się stopniowo ramami odniesienia, z których korzystamy, oceniając stan przyrody. Można to opisać jako ślepotę na zmiany. Nawet, jeśli dostrzegamy, że w czasach naszego dzieciństwa dorsze na naszych talerzach były znacznie większe, a flądry były powszechnie dostępne i również rosłe, to tłumaczymy to sobie skrzywieniem perspektywy z powodu sentymentu i wyśmiewanego „kiedyś było lepiej”, a nie tym, że masowe, niezrównoważone połowy doprowadziły w pierwszej kolejności do wytępienia największych osobników, a w dalszej – do drastycznego spadku liczebności całych populacji ryb.
O tym, że liczebność ryb spada, większość z nas wie z mediów. Tylko, że to wcale nie są informacje, które chcemy usłyszeć. Nawet, jeśli dobrze zdajemy sobie sprawę z tego, że wszystkiemu temu (i wielu innym procesom) winny jest człowiek, to większość z nas nie ma chęci na to, by posypywać głowy popiołem. Dość mamy zmartwień na co dzień. Widzę to w komentarzach pod wieloma artykułami, które publikuję na naszym blogu.
Jeśli więc obawiacie się, że „Ekipa do naprawy świata” jest kolejną książką, która uderza w nutę wyrzutów sumienia, to śpieszę Was uspokoić. Oczywiście, znajdziecie tu mnóstwo dowodów na to, jak źle robi innym gatunków obecność i sąsiedztwo Homo sapiens. Ale…
Co służy człowiekowi (lub nie)?
…ponad tym wszystkim unosi się naprawdę potężna i fascynująca opowieść o tym, jak działa przyroda oraz jakim procesom i jakim gatunkom spośród ponad 10 milionów żyjących obecnie na Ziemi zawdzięczamy to, że tu jesteśmy. Mamy więc na Ziemi malutkie małże, które potrafią w ciągu doby oczyścić 50 litrów wody; wieloryby, które przenoszą cenny fosfor i inne składniki odżywcze z głębin ku powierzchni oceanów; plankton, któremu możemy podziękować za produkcję tlenu zasilającą nasz co drugi oddech; nieurodziwe amerykańskie torbacze dydelfy, które działają jak odkurzacz na kleszcze, a także liczne rośliny, grzyby i zwierzęta, którym zawdzięczamy prawie połowę leków ratujących życie. Te opowieści dominują w tej książce i są naprawdę fascynujące.
Z drugiej zaś strony autorka mówi wyraźnie – trochę wbrew podtytułowi, którym opatrzyła swoją książkę („Jak dziesięć milionów gatunków staje na głowie, by uratować ci tyłek”) – że jeszcze większej liczbie gatunków nie musimy absolutnie nic „zawdzięczać”, żeby sobie spokojnie istniały, nie będąc „użyteczne” z ludzkiego punktu widzenia. W tym miejscu wymienia niewielkiego skorupiaka, który pasożytuje na błazenku (rybce takiej jak Nemo) w ten sposób, że pożera jego język, samemu go zastępując. W efekcie w paszczy ryby tkwi taka żywa proteza z oczami. „Służy” tylko sobie, a już na pewno nie człowiekowi. A 28 tys. gatunków storczyków czemu „służy”, skoro już nie potrzebujemy niektórych z nich do produkcji aromatu waniliowego, bo wytwarzamy go sztucznie? Podobnie – martwe drzewa, które według ludzkiej optyki nieestetycznie „zaśmiecają” las i są starannie z niego wywożone. Jednak jeśli tylko zostawimy je w spokoju, staną się skarbnicą bioróżnorodności, dając pożywienie i schronienie setkom gatunków roślin, grzybów, śluzowców, owadów czy zwierząt. Służą lasowi, a nie bezpośrednio człowiekowi.
W tej książce przejrzymy się jak w lustrze, widząc w niej również targające nami sprzeczności: tęsknotę za naturą, w tym niesamowite poczucie spokoju osiągane tylko w głębokim lesie, a równolegle miłość do jednolitych, wielkopowierzchniowych trawników, która każe nam wytrwale niszczyć bioróżnorodność, składaną na ołtarzu idealnych muraw – tępić na nich “chwasty”, wygrabiać liście i otaczać wszystko “schludnym” betonem. Nie rozumiemy do końca samych siebie, a zmieniamy świat.
Istnieje wiele książek, które mówią o zmianach dokonywanych przez ludzi na Ziemi. Wiele z nich Wam polecałam, ale ta konkretna uderza wyjątkowo celnie w struny moich głębokich emocji, jednocześnie nie epatując poczuciem beznadziei oraz wyposażając mnie w cały ogrom wiedzy na temat bioróżnorodności i roli Homo sapiens w odgrywanej przez nią symfonii. „Ekipę do naprawy świata” polecam Wam z całą mocą. To mądra, poparta rzetelną wiedzą naukową opowieść i kopalnia wiedzy o życiu na naszej pięknej planecie. Po prostu powinniście ją przeczytać. Zróbcie to dla siebie.
A książkę “Ekipa do naprawy świata” możecie kupić TUTAJ z rabatem!
You must be logged in to post a comment.