captcha image

A password will be e-mailed to you.
Fot. Platige Image/ESA

Fot. Platige Image/ESA

Sonda Rosetta już wysłała próbnik w stronę komety Czuriumow-Gierasimienko, a my rozmawiamy z twórcami „Ambition” ze studia Platige ImageJakubem Knapikiem, dyrektorem artystycznym, oraz Janem Pomiernym, producentem i współtwórcą scenariusza – o tym, gdzie w tym filmie są nanoroboty, gdzie podziało się Słońce i dlaczego Islandia zastąpiła Bełchatów, a woda chlapie na obiektyw kamery.

Co trzeba wiedzieć o misji Rosetta?

Zobaczcie serię sześciu krótkich filmów na temat faktów naukowych w “Ambition” – pokazujemy je jako pierwsi!

Obejrzyjcie film “Ambition”:

Crazy Nauka: Czy w takim filmie jak „Ambition”, w którym czuje się powiew magii, jest miejsce na naukę?

Jakub Knapik: Prawda naukowa jest obecna w każdym aspekcie tego filmu, w każdej scenie. Na to wszystko nałożyliśmy warstwę czegoś, co nazwałbym atrakcyjnością wizualną czy ożywieniem niezbędnym do tego, by podstawowy cel projektu się powiódł. A celem tym jest przybliżenie misji Rosetta młodym odbiorcom, przyzwyczajonym do świata rozrywki i filmów science fiction. Miejscem, gdzie tych „ożywień” jest najmniej, jest sekwencja rozgrywająca się w kosmosie wokół sondy Rosetta.

A więc tor lotu przesuwającej się przed oczami widza Rosetty trzyma się trajektorii wyznaczonej przez Europejską Agencję Kosmiczną?

JK: Jak najbardziej trzyma się danych naukowych. Aby to pokazać, wykorzystaliśmy jedną z asyst grawitacyjnych Rosetty wokół Marsa. Rozkład planet w przestrzeni jest w tej scenie bliski temu, co miało wówczas miejsce. Leciutko je przesunęliśmy, by lepiej wyglądały w kadrze, ale zasadniczo wszystko się zgadza.

Jan Pomierny: Zmieniliśmy też nieco zachowanie komety. W naszym filmie, mimo że znajduje się ona wciąż z dala od Słońca, już ciągnie za sobą wyraźny warkocz. Podobnie jest ze sceną zbliżenia Rosetty i komety, gdzie pokazaliśmy strumień emitowanych przez kometę gazów i pyłów, który w rzeczywistości z tak niewielkiej odległości nie byłby wcale zauważalny. Chodziło o to, by widzowie, przyzwyczajeni do wizji komety jako spektakularnego zjawiska na niebie, nie czuli dyskomfortu, widząc ją u nas na filmie. Gdybyśmy chcieli zachować pełen realizm, musielibyśmy pokazać martwą bryłę przypominającą asteroidę.

Sam kształt komety Czuriumow-Gierasimienko był przez długi czas wielką niewiadomą…

JP: Rzeczywiście, okazało się, że kształt jądra komety mocno odbiega od tego, co wcześniej sugerowały badania i zamiast w miarę regularnego ziemniaka mamy coś, co przypomina z grubsza gumową kaczkę. Jest ona co prawda dużo atrakcyjniejsza pod względem wizualnym, ale my byliśmy już mocno zaawansowani w pracy z innym modelem. Kuba z zespołem musiał więc zaczynać tę pracę w zasadzie od początku.

A co było najtrudniejsze przy tworzeniu „Ambition”?

JP: Jedną z inspiracji dla nas był film NASA „7 minut grozy” ukazujący lądowanie łazika Curiosity na powierzchni Marsa. Sęk w tym, że u nas musiałoby to być 7 godzin nudy, bo właśnie tyle ma trwać lądowanie na komecie. Musieliśmy więc naszą historię zbudować zupełnie inaczej, opowiedzieć o niezwykle ryzykownej operacji w kosmosie, która może się nie udać, a mimo to misja pozostanie wielkim naukowym sukcesem. W czasie, kiedy powstawał film, wciąż wielką niewiadomą było to, czy sonda Rosetta zdoła wejść na orbitę wokół komety, czego nikt wcześniej nawet nie próbował. Gdyby to się nie udało, cały film się po prostu by się nie ukazał. Tak się na szczęście nie stało. Dziś wiemy, że dane zebrane do tej pory zebrane przez Rosettę na orbicie komety już zagwarantowały jej poczesne miejsce w historii badań kosmicznych. Udane lądowanie będzie pożądanym zwieńczeniem, choć nie jedynym celem tej misji. Rosetta będzie towarzyszyć komecie przecież aż do końca 2015 roku.

Co zostało najbardziej uproszczone w filmie?

JK: Model Układu Słonecznego. Chcieliśmy, by odzwierciedlał to, jaki jest w rzeczywistości. Kiedy jednak wprowadziliśmy wszystkie związane z tym wartości i rozmiary do symulacji 3D, dotarło do nas, jak niewiarygodnie wielki jest Układ Słoneczny. Musieliśmy więc go znacznie uprościć, zmniejszyć odległości między planetami, oczywiście zachowując proporcje. W pierwszych szkicach do projektu było również Słońce, które, jak się okazało, w ogóle nie zmieściłoby się w kadrze! Musieliśmy się więc bez niego obyć. Również przelatująca obok kometa pokazana jest w innej skali względem planet, podobnie jak sonda Rosetta względem komety. W przeciwnym razie nie byłoby ich w ogóle widać.

A moment formowania się planet też został stworzony na podstawie danych naukowych?

JK: Szukaliśmy czegoś, co byłoby wizualnie ciekawe, a jednocześnie nie odbiegało od takich faktów jak pokrywanie się gorącego jądra planetarnego chłodniejszym płaszczem. Natomiast sam kształt tych zawirowań był interpretacją Łukasza Sobisza, naszego mistrza od symulacji.

JP: Mieliśmy dobry powód, by ten Układ Słoneczny powstał w sposób niekoniecznie zgodny z wykładnią nauki, bo jest to przecież tworzony przez bohaterów filmu świat symulacji. Raczej ważniejsze było to, jak w tym środowisku mogłyby się zachować nanoroboty, które z materii, pyłu i gruzu tworzą modele planet, asteroid i komety.

Nanoroboty? To cała ta filmowa symulacja nie powstała dzięki magii?

JK: To nie jest magia! To widoczne już w pierwszym ujęciu nanoroboty zbierają materię i wykonują polecenia wydawane przez Mistrza i Uczennicę.

A końcowa sekwencja filmu, na której widać bombardowanie Ziemi kometami, to też dzieło nanorobotów?

JK: Jak najbardziej. Proszę też zwrócić uwagę na falę uderzeniową rozchodzącą się po pierwszych impaktach. Ma ona niebagatelne znaczenie, bo przynosi to, o czym od początku filmu mówią bohaterowie: wodę. Widać ją ochlapującą oko kamery w końcowym ujęciu, co spina niejako klamrą cały film, który rozgrywa się w dużej mierze wokół rozważań o źródłach pochodzenia wody na Ziemi.

JP: To chlapnięcie wodą jest oczywiście symboliczne, bo astronomowie w dalszym ciągu z całą pewnością nie wiedzą, czy komety miały udział w przyniesieniu wody czy nawet zalążków życia na Ziemię. Dlatego właśnie jednym z głównych celów misji Rosetta jest odpowiedź na pytanie, czy tak rzeczywiście mogło być. Wiadomo, że komety są pełne wody, ale nie wiemy, czy jest to ta sama woda, która znajduje się na naszym globie. Lądownik Philae wykona badania, które mają pomóc to stwierdzić.

Poniżej dalszy ciąg wywiadu

Fot. Platige Image/ESA

Fot. Platige Image/ESA

Jak współpracowało się z Europejską Agencją Kosmiczną? Czy łatwo było uzyskać od niej dane naukowe na temat misji Rosetta?

JP: Nasz film był projektem tak ściśle tajnym, że wiedziała o nim zaledwie garstka osób ze ścisłego kierownictwa ESA, dlatego niekiedy trudno było wyciągnąć od specjalistów szczegółowe dane. Na przykład model sondy Rosetta w 3D stworzony został głównie ze zdjęć i filmów dostępnych w internecie. Podobnie było z modelem komety, kiedy okazało się, że jądro wygląda inaczej.

JK: ESA wyznaczyła nam fantastycznych ludzi do pomocy, którzy wielokrotnie opiniowali tworzone przez nas materiały. Początkowo operowaliśmy filmową rzeczywistością dość swobodnie, ale kiedy usłyszeliśmy od nich: „Z naukowego punktu widzenia to niemożliwe, by w tym miejscu pojawiło się właśnie takie zawirowanie”, zaczęliśmy być ostrożniejsi i na każdym kroku zadawaliśmy sobie pytanie o realizm naukowy naszych symulacji. To pozwoliło stworzyć film, który został w pełni zaakceptowany przez naukowców z ESA. A to naprawdę niełatwe zadanie.

Dlaczego na lokalizację zdjęć wybraliście Islandię?

JK: Islandia od początku była wymarzoną lokalizacją, jednak początkowo nie była brana pod uwagę ze względów finansowych. Planowaliśmy filmowanie na urobisku w pobliżu elektrowni w Bełchatowie. Jednak kiedy w czerwcu zostało nam 10 dni do rozpoczęcia zdjęć, okazało się, że problemy papierkowe uniemożliwiły kręcenie w Bełchatowie i musimy błyskawicznie przenieść plan zdjęciowy na Islandię. Wykonaliśmy niewiarygodny zwrot. Umożliwił nam go mój znajomy, z którym pracowałem przy dwóch filmach Larsa von Triera. W szybkim tempie zorganizowaliśmy przeloty, noclegi i sprzęt, rywalizując o to z ekipami kręcącymi w tym samym czasie „Star Treka” czy „Gwiezdne Wojny”. Posklejanie tego w całość graniczyło z cudem. Mimo to dało się.

A czy jest coś, co zmienilibyście w „Ambition”?

JK: Gdybym miał jeszcze tydzień, dopieściłbym niektóre efekty. Skupiłbym się też bardziej na wyeksponowaniu nanorobotów, które – co widzę chociażby z Waszych pytań – są trochę za mało widoczne. Poza tym jestem zadowolony z efektów naszej pracy. Sądzę, że podobne zdanie ma cała ekipa.

Rozm. Aleksandra i Piotr Stanisławscy

 

Polecamy też:

Co trzeba wiedzieć o misji Rosetta?

Tomasz Bagiński stworzył film o sondzie Rosetta

Recenzja naukowa filmu „Interstellar”

 

 

Nie ma więcej wpisów