Opowiem Wam o scenariuszu jednego z moich koszmarów: wielogodzinnej awarii prądu zimą. I, paradoksalnie, to właśnie globalne ocieplenie sprawia, że zimy, mimo iż coraz cieplejsze i bezśnieżne, mogą dostarczać szalonych zjawisk pogodowych – tym groźniejszych, im mniej ich się spodziewamy.
Polska leży w strefie klimatu umiarkowanego o nieumiarkowanych zmianach pogody
– powiedział mi prof. Szymon Malinowski, fizyk atmosfery z Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego i portalu “Nauka o klimacie”. Słowa te dotyczyły klimatu naszego kraju w XX wieku, a globalne ocieplenie jeszcze bardziej pogłębiło ten problem.
Największe ekstrema pojawiają się latem: fale upałów, pustynnienie gleb, zmniejszenie zasobów wody, pożary lasów, powodzie, gwałtowne burze czy trąby powietrzne. Wskutek globalnego ocieplenia te zjawiska robią się coraz gwałtowniejsze i jest ich coraz więcej. O ile?
Dane European Academies’ Science Advisory Council (EASAC), czyli organizacji zrzeszającej akademie nauk z państw Unii Europejskiej oraz ze Szwajcarii i Norwegii, pokazują, że na świecie od 1980 roku liczba powodzi i innych zdarzeń hydrologicznych wzrosła CZTEROKROTNIE. Najsilniejszy wzrost liczby tych ekstremalnych zjawisk nastąpił w ostatnich latach – od 2004 roku uległa ona podwojeniu! W porównaniu z 1980 rokiem Ziemia doświadcza teraz PONAD DWUKROTNIE WIĘCEJ fal upałów, susz i związanych z nimi pożarów lasów. Liczba burz jest DWUKROTNIE WIĘKSZA niż 38 lat temu. Opisałam to w artykule z marca tego roku.
Zima atakuje, bo Arktyka się ociepla
Wraz z ocieplaniem się klimatu zimy robią się łagodne i bezśnieżne. To dość wygodne – rzadziej zmagamy się z dużymi opadami śniegu, gołoledzią, zatorami lodowymi czy powodziami roztopowymi. W związku z tym zużywamy mniej energii i szybko się przyzwyczajamy do łatwiejszego życia. Tyle że globalne ocieplenie nie oznacza dla Polski tego, że mrozy się już u nas nie pojawią i będziemy mogli spokojnie sobie hodować w ogródkach palmy. Oznacza raczej to, że gwałtowne zjawiska pogodowe stają się bardziej nieprzewidywalne.
Wśród tych zjawisk można wymienić burze śnieżne czy lodowe – te ostatnie dobrze znane w Ameryce Północnej, gdzie co i rusz powodują potężne blackouty. Jeden z najdotkliwszych miał miejsce w 2013 roku i pozostawił bez prądu kilkaset tysięcy mieszkańców Toronto w Kanadzie. Pamiętam dramatyczne relacje naszej rodziny, która mieszka w Toronto i też została dotknięta tą awarią.
No i rzecz nieoczywista w kontekście ocieplenia klimatu: wciąż mogą do nas zawitać fale mrozu, a w dodatku tkwić tu uporczywie dużo dłużej, niż byśmy się tego spodziewali. Wszystko za sprawą… ocieplenia w Arktyce, które wpływa na kształt prądu strumieniowego, czyli strumienia powietrza opasującego obszary podbiegunowe na wysokości rzędu 10 km. Strumień ten, w dużym uproszczeniu, oddziela masy powietrza znad bieguna od tych z obszarów na południe od koła podbiegunowego.
Bywa jednak, że wskutek podwyższonej temperatury nad Arktyką prąd strumieniowy meandruje, czyli wygina się w łuki, wpuszczając arktyczne powietrze nad obszary wysunięte dość daleko na południe, i w tym kształcie zastyga na wiele dni. Tak np. było w styczniu 2017 roku w Polsce, a także w styczniu 2014 czy 2018 roku w Stanach Zjednoczonych, gdzie odnotowano niemal -40°C.
A im bardziej klimat Arktyki ulega rozchwianiu, tym więcej anomalii pogodowych będzie nam się zdarzać. To, czego możemy się więc spodziewać, to ciepłe, bezśnieżne zimy, przerywane gwałtownymi spadkami temperatury. Ucierpi rolnictwo i ogrodnictwo, ucierpimy i my.
Co z tym blackoutem?
A teraz opowiem Wam o zapowiedzianym już scenariuszu wielogodzinnej awarii prądu. To jest coś, co jest prostą konsekwencją ocieplenia klimatu i co – w przeciwieństwie do innych skutków – wszyscy natychmiast odczulibyśmy na własnej skórze.
Ocieplenie klimatu sprzyja blackoutom. Bo np. 10 sierpnia 2015 roku Polska była o krok od przerwy w dostawach prądu na skutek jednej z największych fal upałów w historii pomiarów, w czasie której we Wrocławiu odnotowano aż 37,9°C! Długotrwałe okresy gorąca najbardziej uderzają w ludzi starszych i schorowanych, ale i ci zdrowsi mogą też ponieść straty, kiedy np. przepadną im zapasy leków wymagających chłodzenia czy po prostu jedzenie z zamrażarek. Pół biedy, jeśli była to paczka warzyw na patelnię. Gorzej, gdy miałeś pełną zamrażarkę wypieszczonych owoców z twojego ogrodu.
Ale nie tylko latem zdarzają się awarie prądu. W kwietniu 2008 roku w Szczecinie i okolicach spadło tyle mokrego śniegu naraz, że zerwane zostały linie przesyłowe. I nastąpił blackout, który kosztował w sumie ponad 54 mln zł (nie wliczając kosztów po stronie mieszkańców i rolników), jak wyliczyli autorzy opublikowanego dzisiaj raportu “Klimat Ryzyka”, przygotowanego przez Deloitte na zlecenie Polskiej Izby Ubezpieczeń.
Przykład Toronto wyraźnie pokazuje, że przerwanie dostaw prądu mogłaby też np. spowodować fala mrozów – czy to z powodu przeciążeń związanych z większym apetytem na energię, czy też z powodu uszkodzenia linii przesyłowych wskutek niskiej temperatury i opadów śniegu.
Jak podaje raport “Klimat Ryzyka”, gdyby hipotetyczny blackout nastąpił, powiedzmy, 12 grudnia 2018 roku, objął całą Polskę i trwał około ośmiu godzin, to straty wyniosłyby 2,6 mld zł. Największymi poszkodowanymi byłyby: przemysł przetwórczy (1,2 mld zł) i gospodarstwa domowe (550 mln zł). Całość strat to kwota porównywalna z kosztami suszy, jaka miała miejsce w 2018 roku. Może przypomnę: upały i brak opadów w maju i czerwcu 2018 roku sprawiły m.in., że rolnicy zebrali z pól aż o 16 proc. mniej zbóż niż rok temu (!).
Blackout – jakby to mogło wyglądać?
Opowiem Wam, jak brak prądu przez osiem godzin zimą odczuje ktoś, kto mieszka w domku jednorodzinnym pod wielkim miastem, jak ja. A, prawda, ja nie muszę przecież fantazjować, bo mieszkam w rejonie dość często doświadczającym awarii prądu, które ciągną się niekiedy przez kilka godzin. No to opowiem, jak to już u nas bywało, i pociągnę to kawałek dalej w przyszłość.
Od lat zbieramy się, żeby zamontować w domu kominek, ale wciąż nie wystarcza nam na to funduszy. Skazani więc jesteśmy na ogrzewanie z pieca gazowego, który musi być stale podłączony do prądu, bo jeśli nie jest, to nie działa i basta.
Tak więc od pierwszych chwil blackoutu robi się u nas coraz chłodniej, bo dom jest stary i niestety niezbyt dobrze zaizolowany. W czasie mrozów po jakichś trzech godzinach jest u nas jakieś 15-16°C. Tak więc, po pierwsze, marzniemy.
Po drugie, nie mamy też wody, bo nie działa infrastruktura pompująca ją i dostarczająca do domów. Nie dość, że jest zimno, to jeszcze nie można spuścić wody ani umyć rąk. Ponieważ jest duży mróz, grozi nam rozsadzenie wodociągu, w którym panuje zastój.
NIC nie działa
Dalszy scenariusz to kombinacja wyobraźni i treści książki “Blackout” Marca Elsberga, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, dzięki czemu poczyniłam pewne kroki zapobiegawcze, o których za chwilę.
Po wodę można przecież iść do sklepu, prawda? Tylko że i tam nie ma prądu, więc sprzedawca w supermarkecie nie może mi wydać towaru bez zaksięgowania tego w systemie. No, ale od czego są w końcu sklepiki osiedlowe? Tam pani Wanda wpisze kwotę do zeszytu, a potem sobie wprowadzi do systemu. Uff. Przedwczesna radość, bo przecież nie noszę przy sobie gotówki, a kartą nie da się zapłacić, gdy nie ma prądu.
Kiedy wróci Piotrek, który pojechał gdzieś samochodem, może znajdzie u siebie trochę gotówki. Chętnie zadzwoniłabym do niego, ale nie działają komórki, bo przecież stacje bazowe też muszą być z czegoś zasilane. Systemy awaryjne wystarczają im na kilka, rzadko – kilkadziesiąt godzin.
Póki co, dzieci są w szkole, ale ja nie mogę się dowiedzieć, czy awaria ich dotyczy, bo nie mam również internetu. Pomijam już to, że wskutek tego nie mogę pracować, a terminy gonią.
Kiedy wreszcie, po kilku godzinach, wraca Piotrek, jest zielony na twarzy. Na moje pytanie, o co chodzi, zaczyna opowiadać, że na ulicach panuje istne pandemonium, bo nie działa sygnalizacja i wszędzie są gigantyczne korki. Dodatkowo, ulice w Warszawie są zatarasowane przez stojące bezwładnie tramwaje, a ludzie nie mają jak wrócić do podmiejskich miejscowości, bo pociągi również utknęły. Kierowcy, którym zabrakło paliwa w bakach, zatrzymują się na poboczach, bo nie działają stacje benzynowe.
Po tych kilku godzinach siedzę w domu w kurtce. Dobrze, że chociaż działa kuchenka gazowa, dzięki której się dogrzewam i mogę coś ugotować. Wyzwaniem jest oczywiście przywiezienie dzieci ze szkoły oddalonej od nas o kilka kilometrów. Liczę, że awaria wkrótce się skończy.
Chaos wszędzie
Gorzej mają ludzie, którzy utknęli akurat w windach albo górnicy pracujący pod ziemią. Dla wielu starszych osób mieszkających w blokach na wyższych piętrach brak prądu oznacza uwięzienie w domach. Dla szpitali przerwa w dostawie energii to prawdziwa katastrofa, zwłaszcza na oddziałach intensywnej terapii czy w salach operacyjnych. Wiele z nich ma awaryjne agregaty prądotwórcze, ale nie wszystkie są gotowe na sytuacje kryzysowe. Podobnie jest z domami opieki, żłobkami, przedszkolami.
Po kilku godzinach zaczynają cierpieć krowy niewydojone przez automatyczne dojarki, wychładzają się kurczęta w inkubatorach. Ustają dostawy leków do aptek, więc wiele osób doświadcza zaostrzenia objawów chorób. Nie można wezwać pogotowia, policji czy straży pożarnej, zaczynają się pierwsze kradzieże w sklepach. Do domów przestaje docierać gaz. Mimo mrozu zaczyna być zagrożona głęboko mrożona żywność, dla której zewnętrzna temperatura jest zbyt wysoka. Psują się owoce i warzywa, które z kolei nie lubią zbyt niskich temperatur. Staje praca na budowach, przestają działać urzędy, instytucje, banki.
To na szczęście tylko hipotetyczny scenariusz, znany na razie wyłącznie z książek. W wersji optymistycznej po kilku godzinach chaosu dostawy prądu zostają wznowione i udaje się przezwyciężyć chaos. W wersji pesymistycznej długo ciągnąca się awaria może zachwiać podstawami gospodarki i instytucji państwa. Obyśmy tego ostatniego nigdy nie doświadczyli.
Jak się przygotować?
Po pierwszej kilkugodzinnej awarii prądu w naszej okolicy w pewnym stopniu przygotowaliśmy się na takie sytuacje. Zaczęliśmy trzymać w garażu zapas wody i jedzenia, mamy też trochę świec. Nie zamontowaliśmy jeszcze kominka, ale kupiliśmy niewielki agregat prądotwórczy i mamy zapas paliwa do niego, więc dobę powinniśmy wytrzymać, podgrzewając się piecykiem elektrycznym. Staramy się też nie zostawać bez gotówki.
To może oczywiście wystarczyć na dobę, góra dwie, bo na dłuższy scenariusz nie jesteśmy gotowi. Czy to już paranoja? Już wcześniej mieliśmy awarie, więc to raczej zdrowy rozsądek.
Gdybyśmy mieli linię produkcyjną, nawet kilkugodzinny przestój skutkowałby dużymi stratami. Na takie sytuacje warto mieć wykupione ubezpieczenie.
To samo dotyczy nas wszystkich, czyli “osób prywatnych”. Jak podaje wymieniony wyżej raport, podczas powodzi w 2010 roku ucierpiało 24 tys. rodzin, a straty oszacowano na ponad 12 mld zł. Tylko niecałe 13 proc. tych strat było ubezpieczonych.
Wiadomo, że wskutek zmian napięcia w sieci elektrycznej można stracić cenny sprzęt elektroniczny. Możemy też ponieść straty, kiedy mamy pełną zamrażarkę mrożonek. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że możemy to wszystko ubezpieczyć – tak, nawet rozmrożone jedzenie! Trzeba pytać o produkty ubezpieczeniowe, które zakresem ochrony obejmują szkody w gospodarstwie domowym powstałe w wyniku przerw w dostawie energii. No i koniecznie sprawdźcie w ogólnych warunkach ubezpieczenia przed zawarciem umowy, jaki macie zakres ochrony. Może być on ograniczony do przerw na skutek blackoutu lub awarii po stronie producenta lub dystrybutora energii elektrycznej. W takich wypadkach szkody powstałe w wyniku złego stanu sieci elektrycznej w samym budynku mogą być poza ochroną ubezpieczeniową.
Patrząc szerzej na problem zmian klimatu i jego wpływu na nas, to sądzę, że warto stawiać samorządom lokalnym pytania o tworzenie sztabów kryzysowych i procedur na wypadek awarii czy klęski żywiołowej w naszej okolicy. Gwałtownych zjawisk pogodowych będzie coraz więcej, więc nie są to pytania z sufitu, a naturalną koleją rzeczy są to sprawy, które mają najniższy priorytet “w czasie pokoju”. Jednak kiedy już dzieje się coś złego, nagle nabierają pierwszorzędnego znaczenia. Życzę sobie i Wam, żebyśmy nie przekonali się o tym na własnej skórze.
O tym jak globalne ocieplenie już wpływa i będzie wpływać na Polskę, pisał Piotrek.
Materiał jest elementem współpracy z Polską Izbą Ubezpieczeń. Partner nie miał wpływu na tworzone przez nas treści i wyrażane opinie.
You must be logged in to post a comment.